Dzień dobry. Dziś opowiem Wam historię z morałem. Po więcej informacji na ten temat zapraszam do dalszej części tekstu.
Borderlands Game of the Year Edition (PS3, Gearbox Software, 2009r.)
Nie tak dawno mogliście przeczytać o moich zachwytach nad Umineko oraz o chęci dogłębnego przestudiowania serii God of War. W ciagu ostatniego tygodnia nie widziałem tych gier na oczy. Pomimo tego, że mamy długi weekend, to nie potrafiłem znaleźć na nie czasu. Są dwie przyczyny takiego stanu rzeczy.
Po pierwsze długi weekend to raptem kilka dni wolnego a mi potrzeba ze dwóch lat wolnego na ogarnięcie przynajmniej części gier, które ostatnio mnie absorbują. Jeden z moich kolegów powiedział mi parę miesięcy temu, że w drodze do poprawy mojego trofeowego dorobku musiałbym się cofnąć do kilkuletnich gier a tego przecież nie zrobię. Jego słowa zaciekawiły mnie do takiego stopnia, że kupiłem całą masę starszych gier, żeby się przekonać o ich ewentualnej prawdziwości. Z większością z nich miałem już do czynienia, gdyż były dostępne w ramach usługi Playstation Plus.
Po drugie próba grania w te wszystkie gry, umawianie się na dwadzieścia różnych sesji z graczami na stronie PSN Profiles i pożyczanie gier od znajomych to nie był najlepszy pomysł. Wróciłem do The Last of Us, ale po zrobieniu wszystkiego w trybie multiplayer i czterokrotnym ukończeniu dodatku z Ellie z w roli głównej przeszła mi jakoś fascynacja tą grą.
Kupiłem wszystkie dodatki do Dragon Age: Inkwizycji i jeden z nich udało mi się nawet przejść, pokonałem jedną smoczycę, liznąłem nawet trochę tryb dla wielu graczy, który przypadł mi do gustu o wiele bardziej niż ten z Mass Effect 3 a i tak o wiele lepiej bawiłem się po powrocie do DA: Origins, który pomimo tego, że ma przestarzałą oprawę graficzną jak na dzisiejsze standardy, to rajcuje mnie o wiele bardziej swoim rozbudowanym systemem rozwoju postaci. Przeszedłem Wiedźmina 3 na każdy możliwy sposób, a głupi glitch, przez który nie zdobyłem platyny skutecznie osłodził mój wcześniejszy zachwyt nad historią o Białym Wilku. Teraz, gdy widzę jak moi znajomi mają wszystkie trofea w tej grze, to ogarnia mnie straszna złość i poczucie niesprawiedliwości, której doświadczyłem ze strony partaczy z CD Projekt RED, którym nie wystarcza 20 GB patchy, żeby ich gra działała tak jak należy. Sprawę patcha, który spowodował koszmarny pop up tekstur na PS4 Pro lepiej przemilczeć.
Świetnie się bawiłem z Battlefieldem 3 i Starhawkiem. God of War HD też był niczego sobie z wyjątkiem filmków, które w sd wyglądały po prostu tragicznie.
Próbowałem też coś zdziałać w multiplayerze Red Dead Redemption i GTAV, ale już prędzej zdziałam coś ciekawego w Tomb Raiderze i Bioshocku 2, w których platyna stoi przede mną otworem.
Udało mi się wziąć udział w sesji z szesnastoma graczami w Far Cry 2, ale to jak działają serwery w tej grze i czas potrzebny do odblokowania wszystkiego w trybie dla wielu graczy wołają o pomstę do nieba. Wolałbym już chyba ustawiać się na męczące ustawki w Crysis 2 lub w Uncharted 3 zamiast męczyć się codziennie z grą Ubisoftu.
Coraz częściej gracze z PSN Profiles oczekują ode mnie, że stawię się na ich żądania wspólnej gry, w której wszystko jest już ustalone z góry. Gdy tylko zacznę się dobrze bawić, to zaczynają się pretensje, że nie daje się zabijać itp. Granie w tryb dla wielu graczy w kilkuletnich grach to poroniony pomysł, bo z wyjątkiem tych kilkunastu stałych łowców trofeów, którzy żebrzą o zaplusowanie profilu i opublikowanych poziomów w Little Big Planet, nikt już praktycznie nie gra w te produkcje a spotkanie kogoś w mniej popularnym trybie gry to jakaś abstrakcja.
A to jakiś Polak chce ustawić sie na wspólną grę w XCOMa, a to inny znajomy spamuje zaproszeniami do Fortnite, którego nie mam na dysku, a to jeszcze ktoś rzuca pomysł, żeby pograć w Assassin's Creed: Brotherhood. Jestem członkiem tak wielu grup skupiających na wspólnym zdobywaniu trofeów, że zaczynam mieć powoli tego wszytskiego dość. Wyłączyłem sobie nawet powiadomienia wiadomości, bo zaczęły mi przeszkadzać w przyjemności płynącej z ogrywanych gier.
Mam ochotę rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady. Na luksusy na Malediwach lub w Zjednoczonych Emiratach Arabskich niestety, ale mnie nie stać.
Czas z tym skończyć. Dlatego postanowiłem, że w ten weekende skupię się na Borderlands, bo klimat postapokaliptyczny w tej grze jest nie do pobicia.
Jesper Kyd, który uczynił swoją muzyką gry takie jak jak Hitman 2 lub Assassins's Creed II niepowtarzalnymi i jedynymi w soim rodzaju spisał się tutaj na medal. Ciężko zapomnieć ten moment, gdy docieramy pierwszy raz do Fyrestone isłyszymy muzyczkę przygrywającą w tle podczas eksploracji tego niezbyt przyjaznego miejsca.
Trzy platyny zdobyte przeze mnie w grach z serii Borderlands to było stanowczo za mało. Powiem więcej, Borderlands bez dodatków to nie jest nawet 2/3 tej gry. Cieszę się, że kupiłem wersję GOTY, bo pomimo tego, że znam podstawkę na pamięć już od kilku lat, to czuję się teraz przy Borderlands jak małe dziecko, które poszło do wesołego miasteczka i zobaczyło tam tyle atrakcji, że nie wie za co najpierw się zabrać.
Jestem gdzieś w połowie tych dodatków. Zrobiłem już wszytsko na wyspie umralaków, łącznie z zebraniem ponad czterystu trydziestu mózgów dla T.K. Bahy, który strasznie się w nich rozsmakował po swojej śmierci. Spotkałem wielu graczy podczas wykonywania tego piekielnie monotonnego zadania, ale żaden z nich nie wytwał do końca. No cóż. To co nas różniło, to nie tylko poziomy rozwoju postaci, ale przede wszystkim determinacja w dążeniu do celu.
Tak samo miałem na arenie Szalonej Moxxi, która zorganizowała igrzyska śmierci ku uciesze żądnej krwi widowni tylko po to, bo szuka kolejnego męża. Dodatek z trzema arenami powszechnie jest uważany na najgorszy ze wszystkich i pewnie gdybym myślał jak 'najlepsi' łowcy trofeów, którzy przewijają wszystkie filmiki w grach typu vidual novel tylko po to, żeby mieć platynę w godzinę w grze, z którą można spokojnie spędzić dzięsiątki godzin lub nawet więcej, poznając w nich wszystkie zakończenia. Łowcy trofeów nie grają dla przyjemności, dlatego zamiast zmierzyć się z najtrudniejszymi wyzwaniami wytrzymałościowymi Pandory polegających na ukończeniu trzech aren składających się ze stu fal wrogów każda, wolął założyć wątek na PSN Profiles i skamleć o mody Omega, które czynią każdego gracza bogiem. Ja staram się grać w gry dla przyjemności i choć nie zawsze mi to wychodzi, to nie przyjmuję takich podarunków od graczy, którzy nie mają czasu, żeby dobrze się bawić.
Wyobraźcie sobie, że polazłem na te areny bez żadnych modów klasowych i artefaków. Po osiemnastogodzinnej sesji z Borderlands podczas której udało mi się zaliczyć dwie koszmarnie długie areny mój organizm domagał się snu. Trochę było mi to nie na rękę, gdyż byłem na sześciesiątej fali w ostatniej arenie i po prostu nie wyobrażałem sobie, że pójdę spać a nastepnego dnia zacznę ją od początku.
Potrafię przyjąć na klatę każdą porażkę w dowolnej grze i to, że jestem w niej za słaby, żeby sięgnąć w niej szczytów, ale nie lubię sytuacji, gdy tracę coś na co ciężko pracowałem. W grę wchodziło sześć godzin gry. Postanowiłem, że zostawię grę na pauzie i położę się spać na kilka godzin. Nie liczyłem na to, że przytrafi mi się kolejny fart, gdy jacyś gracze przeszli za mnie dwadzieścia fal wrogów z jednej areny a gdy obudziłem się to byó juz po wszystkim i dostałem doświadczenie za dobrze wykonanie zadanie, w którym nawet nie uczestniczyłem, chyba, że duchowo.
Wrócmy do sedna. Obudziłem się po czterech godzinach snu z mocnym postanowiem, że muszę zaliczyć do końca tą arenę. Trafiłby mnie chyba szlag, gdyby po takiej chorej akcji elektrownia wyłączyła prąd albo gdyby zawiesiła mi się konsola, co przytrafiało mi się nagminnie gdy graliśmy z Frosztim w Battlefield 3.
Jak na złość wszystkim hejterom Sony wyśmiewającym kiepską jakość PSN nie wypisało mnie z tej usługi ani razu w ciągu doby gdy wpadłem na szalony plan zaliczenia wszystkich tych trzystu siedemdziesiąciu fal przeciwników (3 areny po 25 fal + 3 areny po 100 fal). Podszedłem do sprawy bardzo ambicjonalnie i poraz kolejny dotarło do mnie, że nawet gdyby Telltale robiło kolejne gry w tym uniwersum, to Borderlands to tytuł, który przede wszystkim czerpie garściami z Diablo II. Można je przejść samemu, ale prawdziwa zabawa zaczyna się wtedy gdy dołącząją do nas inni gracze. Wtedy przyjemność płynąca z gry rośnie w stosunku proporcjonalnym do liczby bawiących się graczy, którzy mogą liczyć na ich pomoc w sytuacji kryzysowej i otrzymują lepszy ekwipunek za pokonanych wrogów, ale muszą się też mierzyć z większą ilością przeciwników.
Po skończeniu tego szalenie wyczerpującego dodatku zająłem się wątkiem głównym, ponieważ zależało mi na jak najszybszym zdobyciu conajmniej 31 poziomu, żeby nie zginąć za szybko w dwóch ostatnich dodatkach, które zapowiadają się wybornie.
W zbrojowni Knoxxa poznajemy Athenę, która występuje przecież w Tales from the Borderlands i mamy w nim aż 41 misji do wykonania.
Natomiast dodatku z rewolucją claptrapów w tle nie przeba nawet opisywać. wystarczy zobaczyć jego wprowadzenie, by zrywac boki ze śmiechu.
Potraktujcie mój dzisiejszy wpis jako przestrogę. Nie warto trzymać dwóch srok za ogon, bo to droga donikąd dla graczy. Ja już wybrałem sobie grę, w którą zagram w ten weekend. Teraz Wasza kolej.