Dobrze oceniam swój niedawny powrót na Pandorę, ale w ten weekend zamierzam pożegnać się z pierwszą częścią Borderlands już na zawsze. Tak bardzo wsiąknąłem w ten postapokaliptyczny, szalony klimat, że kompletnie zignorowalem inne rozpoczęte tytuły i nawet nie wiem czy znajdę chwilkę na odpalenie Battlefielda 3 i Bioshocka 2. W ten weekend raczej się to nie zmieni. Liczę więc, że chociaż Wy i Wasze komentarze na temat ogrywanych gier trochę urozmaicą dzisiejszy odcinek W co gracie w weekend.
Battlefield 3 (PS3, EA DICE, 2011r.)
Nie chcę rezygnować z dalszej gry w dodatki do Battlefielda 3, ale tutaj wyczekuję na to jak potoczą się losy sesji z innymi graczami, którą zapowiedział na ten weekend mój znajomy. Zaproponował wykupienie serwera na dzień lub dwa, żebyśmy pograli trochę na własnych zasadach i bez kilkugodzinnego oczekiwania na daną mapę lub dany tryb gry. Zeszłotygodniowa próba zebrania raptem czterech graczy zakończyła się fiaskiem, więc liczę na to, że tym razem będzie inaczej. Jeśli ta przykra systuacja się powtórzy, to zostanę przy wspólnej zabawie z innym kolegą, który bardzo mi pomaga, ale przede wszystkim dostarcza mi całej masy powodów do śmiechu.
Udało mi się odblokować wszystie elementy kuszy, łącznie z wybuchowymi bełtami, więc starałem się zniszczyć za ich pomocą jakiś pojazd. Nie było to takie łatwe, bo o ile zabicie innego gracza z tej broni nie stanowi zbyt dużego problemu, tak ustrzelenie czołgu lub helikoptera graniczy z cudem. Próbowałem to zrobić bez skutku i raz nawet byłem blisko, ale to inny gracz zgarnął nagrodę na zniszczenie ostrzelanej przeze mnie maszyny pancernej, na którą zaszyłem się na pobliskim dachu. Miał łatwiej ode mnie, gdyż siedział za sterami helikoptera. Gorzko przeżyłem swoje niepowodzenie, ale mój znajomy wymyślił kolejny plan jak mi pomóc. Okazuje się, że także nadajniki graczy z przeciwnej drużyny są traktowane jako pojazd. Gdy tylko zauważył jeden z nich zaczął krzyczeć, że wie gdzie jest jeden nadajnik. Muszę tylko szybko do niego dołączyć a on mnie do niego doprowadzi. Uradowany pobiegłem za nim i zniszczyłem wskazane przez niego urządzenie, śmiejąc się przy tym co niemiara, bo coś stało się z naszą łącznością i jego krzyki szłyszeli także inni gracze grający w Battlefielda. Pewnie wzięli go za jakiegoś wariata, ale to już nie mój problem.
Bioshock 2 (PS3, 2K Marin, 2010r.)
Nie chcę robić jakichś dalekosiężnych planów związanych z innymi tytułami na ten weekend, bo i tak prawdopodobnie skończyłoby się na tym jak z Bioshockiem 2, w którego chciałem strasznie pograć już w ubiegły weekend a udało mi się go odpalić dopiero we wtorek. Zakupiłem kilka dni temu Bioshock Ultimate Rapture Edition, w skład której wchodzą dwa pierwsze Bioshocki ze wszystkimi dodatkami. Udało mi się jedynie zainstalować całą dodatkową zawartość do Bioshocka 2 i jestem mocno ciekawy dodatku Minerva's Den, gdyż jest to po prostu dodatek fabularny z jakąś poboczną historią w odciętej części Rapture a nie pokoje wyzwań jak miało to miejsce przy okazji pierwszej częśći tego podwodnego fpsa. Widziałem go przez chwilę i nie mogę się doczekać kiedy się w niego zagłębię.
Borderlands Game of the Year Edition (PS3, Gearbox Software, 2009r.)
Smutno mi jest żegnać się z tym tytułem, ale robię to z podniesionym czołem. Do decyzji o sprawdzeniu dodatków do tego skrzyżowania fpsa i rpg dojrzewałem kilka lat. Dziś z całą stanowczością mogę powiedzieć, że było warto.
Wyspa pełna trupów i klimat Halloween to była miła odskocznia od tego, do czego przyzwyczaiła mnie szalona i nieprzewidywalna Pandora.
Areny szalonej Moxxi były bardzo wyczerpujące fizycznie i psychicznie, ale koniec końców udało mi się przetrwać wszystkie sto fal na każdej z nich i teraz gdy rozmawiam z ludźmi, którzy dopiero mają zamiar się z nimi zmierzyć, cieszę się, że dla mnie to już przeszłość.
Dodatek z generałem Knoxxem przerósł moje najśmielsze oczekiwania i jest to bez wątpienia dodatek, który mógłbym postawić obok Shivering Isles z The Elder Scrolls IV: Oblivion, Krwi i Winie z Wiedźmina 3, Left Behind z The Last of Us czy obok dodatków do GTAIV lub Red Dead Redemption. Co tu dużo mówić, uwielbiam, gdy twórcy gier potrafią dostarczyć zawartość do swojej gry, która w niczym nie ustępuje podstawce a w wielu przypadkach jest nawet od niej lepsza.
Rewolucja, albo Robolucja jak sam mówi o niej Interplanetary Ninja Assassin Claptrap też była niczego sobie. Udało mi się nawet ją ukończyć i choć dalej tego nie rozumiem, to mogłem to zrobić dopiero przy drugim przejściu gry, bo wymagał on ode mnie raptem 42 poziomu. Nie wiem dlaczego w sytuacji, gdy cała gra jest trudniejsza za drugim razem jedynie ten dodatek miał wymagany poziom gracza niższy niż przy pierwszym przejściu gry aż o dwadzieścia poziomów, ale czy to ważne? Czy ważne jest to, że autorzy poszli trochę na łatwiznę przy projektowaniu przeciwników oraz bossów i wielu z nich odczekało się swojej claptrapowej wersji? Absolutnie nie. Najważniejszy w ostatnim dodatku był jego humor i klimat rewolucji z plakatami claptrapów imitującymi m.in. ten słynny z Che Guevarą.
Solidnie uśmiałem się przysłuchując się propagandzie rozsiewanej przez przywódcę claptrapów, który stara się wyswobodzić z niewoli swoich towarzyszy. Kompletnie rozwalił mnie jeden głośnikowy komunikat, w którym tajemniczy ninja i zabójca w jednym sparafrazował jeden z najsłynniejszych monologów Andrew Ryana z Bioshocka, oznajmiając wszystkim wszem i wobec czego pragną i o czym marzą wszystkie claptrapy.
Za nic w świecie nie oddałbym nikomu tego co przeżyłem przez kilka ostatnich tygodni z dodatkową zawartością w produkcji autorstwa Gearbox Software.
Do całkowitej zmiany mojego podejścia do sprawy dodatków przysłużyły się wyżej wymienione tytuły, środki finansowe, którymi teraz dysponuję oraz przede wszystkim jedna myśl, która zakołatała mi w głowie. W wielu grach platynowy puchar nie jest równoznaczny z zobaczeniem wszystkiego tego, co ma do zaoferowania dany produkt.
Nie usprawiedliwiam oczywiście chorej żądzy zysków twórców gier i wycinania zawartości z podstawowej wersji gry, aby ją potem sprzedawac za dodatkową opłatą, ale w sytuacji, gdy mam do wyboru zagrać drugi raz w remaster/port gry, które znam na pamięć i mam je na półce, wolę jednak dokupić do niej dodatkową zawartość i odkryć jej drugie dno. Skoro jeden z moich kolegów może twierdzić, że dodatkowe scenariusze do Muramasy są lepsze od podstawowej wersji gry, to czemu nie miałbym przekonać się o ewentualnej prawdziwości tych słów przy moich ulubionych grach, z którymi spędziłem dziesiątki, jeśli nie setki godzin w ostatnim dziesięcioleciu?
Jedyny z tym związany problem stworzyłem sobie sam na własne życzenie. Chciałem wrócić do prawie wszystkich takich gier a na samym PS3 ukończyłem ich ze 130-140. Do jakiejś krótkiej, niezależnej produkcji możemy wrócić na godzinkę, załatwić z nią niedokończone sprawy i wziąć się za coś innego. Gorzej jest, jeśli chcemy grać w te wszystkie rpgi, piaskownice lub tytuły z rozbudowanymi trybami sieciowymi. Dlatego, gdy ktoś namawia mnie teraz do wspólnej zabawy w Bioshocku 2, Crysisie 2, Uncharted 3, Battlefieldzie 3 lub Burnout Paradise, to nie mam nic przeciwko, ale wyraźnie zaznaczam, że zrobię to dopiero gdy zdobędę 61 poziom w Borderlands. Wtedy na moim profilu pojawi się informacja o tym, że mam 100% trofeów w tej celshadingowej produkcji, a więc posiadam jakąś tam wiedzę na temat wielu tejemnic, które skrywała przed początkującymi graczami. Zdobycie niektórych z nich wymagały anielskiej cierpliwości, ale były też takie, które były świadectwem tego, że wykonałem wszystkie misje w danym regionie a ja prawie zawsze staram się wycisnąć wszystko z danej gry. Wtedy mogę pożegnać się z nią bez żalu.