Tytuł tego wpisu jest tak prostolinijny, jak jego bohater. I gdybym pokusił się o napisanie recenzji tuż po premierze płyty, po może dwóch przesłuchaniach całości, wydźwięk byłby inny. Mniej pozytywny. Pozbawiony tytułu, posiadający minimalistyczną okładkę siódmy album grupy Rammstein, zaczyna przemawiać do słuchacza dopiero po dłuższym obcowaniu. Tak zresztą dzieje się z wieloma płytami, ale dopiero teraz czułem się gotowy, by o "białym albumie" Niemców napisać na blogu. A zatem - los!
10 lat, które minęło od premiery Liebe Ist Für Alle Da, zdaje się być niesłyszalne w muzyce zawartej na nowym krążku. Wątek został podjęty w miejscu, gdzie panowie przerwali zabawę poprzednim razem. I jednocześnie doświadczenie, jakie zdobyli po drodze (zespół Emigrate, solowy projekt Lindemann), bardzo mocno wpływa na to, jakim albumem jest płyta numer 7.
Po pierwszym przesłuchaniu za najlepsze utwory uznałbym dwa single, które w towarzystwie świetnych teledysków zwiastowały nadejście nowego Rammsteina. Otwierający album Deutschland to potężny numer, sklejający do kupy wszystko to, za co ludzie kochają ten zespół - soczysty riff, kontrowersyjną tematykę, odpowiednio epickie brzmienie. Następujące zaraz po nim Radio to singiel przystępniejszy, skoczniejszy, bardziej - a jakże - radiowy. I choć te dwa numery niewątpliwie są dobre, to moim zdaniem lepsze pojawiają się później.
Nowy album tradycyjnie składa się z 11 utworów i wśród nich tylko jeden jestem skłonny nazwać dosyć słabym - mowa o Weit Weg, który tak bardzo się niczym nie wyróżnia na tle pozostałych, że prędzej czy później popadnie w zapomnienie (chociaż solówka jest zacna). Lepiej jest na zamykającym całość Hallomann - obiecujący, niepokojący, basowy wstęp traci trochę mocy w dalszej części utworu, ale za to nadrabia tekstem. Zupełnie nie przeszkadza mi niemal popowa ballada, która - w przeciwieństwie do np. Frühling in Paris z poprzedniego albumu - jest krótka, ładna i pasuje do reszty.
Najlepsze są jednak rzeczy powtykane pomiędzy. Zeig Dich z chóralnym wstępem (kojarzy mi się z utworem Navras z OST do trzeciego Matriksa) i dobrym tempem, Ausländer, który jest ekstremalnie przebojowy (ten klawisz!), prześmiewczy i bardzo singlowy, wyciągnięty z szafy Tattoo (riff i konstrukcja utworu idealnie pasują do płyny Sehnsucht) czy najlepszy na płycie, bo naprawdę zaskakujący, utwór Puppe. Połowa spokojna, recytowana, z lekkim orientalnym motywem na start, w środku nagle zmienia się w muzycznego potwora z dudniącą perkusją, szalonym krzykiem Tilla Lindemanna i ciężkim brzmieniem gitar. Na takiego Rammsteina czekałem!
Nowa płyta bardzo dobrze pasuje do całej dyskografii zespołu. Jest to łagodna ewolucja, więcej nacisku postawiono na klawisze, Till śpiewa jakby sprawniej, produkcja jest gładka, ale wszystko brzmi bardzo "ramsztajnowo". Mocno. Konkretnie. Bez kompromisów. Bez rewolucji. Dupy mi nie urwało, ale jestem zadowolony. Czy jest to najlepszy album Rammstein? Nie. Czy warto było czekać? Ach ja!