Co to do diabła jest Sleep Token? - fsm - 2 lipca 2019

Co to, do diabła, jest Sleep Token?

Motyw ukrywania swojej tożsamości za jakiegoś rodzaju maską jest w muzycznym środowisku na tyle popularny, że można rzec - ograny. Slipknot, Ghost, The Knife czy Sia to tylko garstka znanych wykonawców, którzy chcieli chronić swoją prywatność (nawet jeśli ostatecznie z ukrywania wizerunku za dużo nie zostało). Zespół Sleep Token wpisuje się w ten trend, ale jako ekipa jeszcze niezbyt znana aurę tajemniczości utrzymuje bez większych problemów. Dodatkowo wszystko to jest częścią większej historii, mrocznego świata, którego mieszkańcami są sami muzycy (a w konsekwencji również fani).

O co chodzi? Lider grupy, znany tylko jako Vessel, jest odpowiedzialny za przygotowanie świata do nadejścia istoty zwanej Sleep (choć oficjalnie nie ma tłumaczenia, które oddałoby specyfikę prawdziwego imienia tego bóstwa (?)). On i jego mroczni współwyznawcy z zespołu za pomocą muzyki czczą siły potężniejsze niż wszystko, co możemy sobie wyobrazić, a przekraczanie gatunkowych granic jest sposobem na skuteczne przekazanie tej siły.

Przekładając na ludzki język: dołożenie historii i magicznego świata sprawia, że potencjalnie niespecjalnie oryginalny zespół momentalnie staje się bardziej interesujący. Same maski i legenda o bóstwie by jednak nie wystarczyły, jeśli sama muzyka nie jest w stanie się obronić. Panowie ze Sleep Token mają na to patent. Nie jest on specjalnie odkrywczy, ale jego realizacja nie pozostawia nic do życzenia - chodzi o kontrast.

Pierwszym utworem ST, jaki usłyszałem, był numer zatytułowany Calcutta, otwierający krótką EPkę Two z 2017 roku. Co tam się dzieje? Oszczędny klawisz w tle i przejmujący męski głos, jakiego nie powstydziłby się jakiś wyprzedający stadiony gigant R'n'B tworzą atmosferę, potęgowaną przez chóralny jakby-refren. Po około trzech minutach wchodzi perkusja, ale nadal jest bardzo miło. Żadna mama nie skrzywi się słysząc te dźwięki. Po kolejnych 30 sekundach do miksu dołączają gitary, poszerzając cały utwór i dodając mu nieco ciężaru, ale dopiero po niemal 5,5 minutach wjeżdża ciężka artyleria, dokonując taktycznego ostrzału wszystkich głośników. Atak krótki, ale skuteczny. O taki kontrast chodzi, to lubię, to mnie łechce!

Po tym odkryciu szybko zabrałem się za zgłębianie twórczości Sleep Token. Okazało się, że motyw "lekko, lirycznie + metalowa lokomotywa" jest przez panów lekko nadużywany, ale techniczna precyzja, świetne brzmienie i anielski głos Vessela sprawiają, że 6 utworów składających się na obie EPki (One i Two, a jakże) to bardzo miła muzyczna podróż. Taki Nazareth po prostu dzieli się na dwie równe połowy, jasną i mroczną, Thread The Needle posiada finał metalowy niczym szafka z narzędziami w piekle, a Fields of Elation to po prostu dobra alt-rockowa ballada (z djentową wstawką). To jednak wszystko są rzeczy sprzed ponad 2 lat, chcę więcej!

Więcej pojawiło się w międzyczasie - utwór Jaws zdawał się inicjować nowy rozdział w życiu grupy Sleep Token, wydaje się też najdojrzalszą konstrukcją, która w idealny sposób wykorzystuje motyw muzycznego kontrastu. To jednak był tylko przystanek na drodze, która teraz pomału zbliża się do mety, jaką będzie pełnoprawny, duży album.

Sleep Token lubią historie, mity, bajery. Sundowning ma ukazać się w listopadzie i składać się ma z 12 utworów. Nie ma jednak mowy o klasycznej promocji z cyklu dwa single i potem całość. Począwszy od 22:07 w dniu 20 czerwca (to moment zachodu słońca w Wielkiej Brytanii) co dwa tygodnie pojawiać się będzie kolejny utwór z płyty, aż do 21 listopada, kiedy to noce będą wyraźnie dłuższe, tytuł płyty nabierze pełnego sensu, a dzieło będzie kompletne. Pierwszy utwór - The Night Does Not Belong To God (nie ma jak łatwe i przyjemne tytuły) brzmi jak solidny "otwieracz" do albumu pełnego niespodzianek. Jest klimat, który, nie mam wątpliwości, będzie kontynuowany już za moment, wszak nowa pieśń chwaląca istotę Sleep pojawi się już w ten czwartek.

Fajne to wszystko. Niby trochę na jedno kopyto, ale jednak zróżnicowane - Sleep Token nie boją się nawet klasycznego popu z list przebojów (sprawdźcie łagodny cover Hey Ya). Doceniam opowieść stojącą za zespołem, tajemniczość, oprawę graficzną powiązaną z nadchodzącym albumem i życzę sobie, by wyszło z tego coś zasługującego na wysokie miejsca w muzycznych podsumowaniach roku. Worship!

fsm
2 lipca 2019 - 14:39