Ile razy słyszeliśmy obietnice muzyków w stylu "nasz nowy album będzie w stylu X", albo "wracamy do korzeni, znowu gramy ciężką muzę" i tym podobne? Członkowie grupy Slipknot też są winni tego typu zagrywek, ale nawet ich najsłabszy album - All Hope Is Gone - ma na tyle dużo do zaoferowania, że wielu fanów wybaczyło im buńczuczne zapowiedzi. Oczywiście ci, którzy oczekiwali czegoś na miarę debiutu lub Iowy do tej pory byli niezadowoleni. We Are Not Your Kind, nowy album zamaskowanej ekipy, robi co może, by wszystkich fanów pogodzić. I dokłada od siebie tyle dodatkowej agresji, zaskoczeń i frajdy, ile się tylko da.
Szósty album Slipknota już jest sukcesem - świetne recenzje i rekordy sprzedaży ma zaliczone, muzycy są zadowoleni, fani w większości również. Ja należę do tej grupy słuchaczy, która na szczycie stawia album Vol. 3 - The Subliminal Verses, a do płyt z 1999 i 2001 roku w zasadzie nie wraca. Mój Slipknot to ten łączący tytaniczne riffy, niedźwiedzi wrzask, nastrojowe melodie i łagodny wokal. We Are Not Your Kind to mój Slipknot.
Zanim jednak Corey Taylor przypomni wszystkim, że potrafi śpiewać głosem delikatnym, niczym zakochany nastolatek, płyta z furią stada dzikich kojotów atakuje bębenki uszne nie dając czasu na oddech. Zaznaczę jeszcze, że WANYK posiada sporo, zmajstrowanych przez Clowna, napędzanych elektroniką przerywników. Dostajemy intro i dwa dziwactwa w środku, a dodatkowo niektóre utwory mają zaszyte "wewnętrzne" intro i outro - uwielbiam takie zabiegi, bo dzięki nim zestawy piosenek zmieniają się w coś więcej, w jakąś historię, muzykę drogi, a album pięknie płynie. To jest ogromny plus, ale mięsko to przecież konkretne utwory. Te mocne.
Singlowy Unsainted z miejsca mówi - tu się nie opierdzielamy, ma być szybko, ma być głośno, mama ma się przestraszyć. Chóralny wstęp przechodzi w klasyczne łubu-dubu, ku uciesze słuchaczy. To klasyczna kompozycja obliczona na start - tak albumu, jak i jego promocji. Kolejne 3 pełne numery to slipknotowy odpowiednik 3-hit combo. Birth of the Cruel ze swoim rytmicznym wstępem i łagodnym wokalem Taylora brzmi jak uwodzicielska dama prowadząca niewinnego wybranka do pokoju pełnego narzędzi tortur, gdzie dzieją się rzeczy głośne i nieprzyzwoite. Nero Forte i Critical Darling będą koncertowymi petardami, bezlitośnie atakującymi wściekłą kanonadą riffów, sekcji rytmicznej i spuszczonego ze smyczy wokalisty z obowiązkowymi ładnymi refrenami. Bum, bum, BUM!
Zdecydowana większość nowego albumu sygnowanego marką Slipknot, to właśnie takie metalowe, kontrolowane detonacje - proste Red Flag, POTĘŻNE Solway Firth, które już teraz może uchodzić za jeden z najlepszych numerów tej grupy w ogóle czy wielowarstwowy Not Long For This World. Ale są też dwie autentyczne niespodzianki. Pierwsza, bardzo mocno na plus, to Spiders - dziwny twór brzmiący jak coś inspirowanego muzyką Johna Carpentera. Łagodny, bujający i zaskakująco niepokojący. Druga - My Pain - to najdłuższy numer na płycie i najbardziej odstający. Minimalistyczny, elektroniczny, trochę w duchu Nine Inch Nails, ale pozbawiony tego magicznego czegoś. Dobrze, że chłopaki próbują innych rzeczy, ale w tym zestawie dwóch nowości, My Pain przegrywa sromotnie.
Slipknot zawsze miał pod górkę. Banda hałasujących, zamaskowanych dziwaków z "wsiowego" stanu USA nie była oczywistymi kandydatami do statusu supergwiazd, a jednak się udało. Rozstanie z perkusistą Joeyem Jordisonem nie było łatwe, śmierć Palua Greya tym bardziej, ale panowie uporali się z tym i tworzyli dalej. Teraz z zespołu został wywalony Chris Fehn, a jedna z córek Clowna popełniła samobójstwo - trauma nie odstępuje panów na krok i pozwala robić coraz to lepsze rzeczy. Dorzućmy do tego ogólne wkurzenie obecną kondycją ludzkości, polityką i podłością, a otrzymamy paliwo do skutecznego napędzania tej metalowej machiny przez kolejne lata. We Are Not Your Kind to album lepszy, niż się spodziewałem - wali po gębie i idzie dalej. Brawo!