Witajcie. Cieszę się, gdy czytam Wasze komentarze na łamach niniejszego cyklu, z których wynika, że macie swoje ulubione serie lub gry dające Wam rozrywkę przez pół roku. Proszę o kolejne.
Co do mnie, to mogę się pochwalić ukończeniem pierwszej gry Nintendo od trzech lat. Fire Emblem na GBA dostarczył mi wielu niezapomnianych chwil. Szkoda, że przypomnienie sobie tego, na czym polega magia gier firmy z Kioto trwało tak długo. W każdym razie po ukończeniu tej świetnej gry taktycznej mam trochę więcej czasu na granie, więc skupię się na grach, o których była już mowa we wcześniejszych odcinkach. Są to: The Fruit of Grisaia, The Last of Us i oczywiście Final Fantasy XI.
Wpis zawiera spoilery.
The Fruit of Grisaia – Gdy kończy się erotyka a budzą się ludzkie demony
Informacje Platforma: PC Producent: Front Wing Data wydania: 29 maja 2015r. Gatunek: Gra erotyczna, visual novel |
Historia pewnej nieudanej wycieczki szkolnej powoli się rozkręca. Gehenna bohaterek trwa już osiem dni a do mnie powoli dociera, że nawet gra erotyczna potrafi przedstawić wątek walki o przetrwanie lepiej od najlepszych tytułów z gatunku survival horrorów w historii. Teraz jeszcze bardziej chce mi się śmiać z rebootu Tomb Raidera z 2013r., przed premierą którego autorzy obiecywali pokazanie ciężkiej walki Lary Croft o przetrwanie na nieprzyjaznej wyspie a po zabiciu przez nią pierwszej zwierzyny skończyło się na babskim symulatorze Rambo.
Gry z gatunku survival horror wcale nie są lepsze. Powiem więcej, większość z nich jest w gruncie rzeczy grami na jedno kopyto, bo polegają na zebraniu amunicji lub broni w celu rozprawienia się z tym, czego najbardziej się w nich boimy. Kompletnie pominięte są w nich potrzeby żywieniowe bohaterów. Pierwszą grą, która uzmysłowiła mi absurdalność tego gatunku był bodajże Fallout: New Vegas w trybie hardcore, który zachwycił mnie tym, że przez całą grę musimy walczyć nie tylko z super mutantami i deathclawami, ale również z ciągłym brakiem wody i pożywienia. Jeśli nie dbaliśmy o te dwie podstawowe ludzkie potrzeby kończyło się to na pogorszeniu się stanu naszego zdrowia a w dalszej kolejności na naszej śmierci. Dlatego też te wszystkie survival horrory są dla mnie niedorzeczne, bo do przeżycia w nich potrzebujemy tylko odpowiednio się uzbroić i zmasakrować to, co zagraża naszemu istnieniu.
Każdy może śmiać się z tego, że The Fruit of Grisaia to jakaś japońska budżetówka starająca się trafić do gracza tanią erotyka, ale gdy erotyka idzie spać budzą się demony. Nie pamiętam kiedy ostatnio grałem w jakiś tytuł, który tak dobrze przedstawił jakąś ekstremalną sytuację, w której ludzie nie mający dostępu do podstawowych środków sanitarnych i nie mają praktycznie co jeść, poza tymi kilkoma porcjami ryżu i marchewek, żyją w naiwnym przekonaniu, że ktoś usłyszy ich nieme łkania o pomoc i przyjdzie z odsieczą.
Jeśli pamięć mnie nie myli, to czytałem kiedyś coś w tym samym tonie. Inny Świat Gustawa Herlinga-Grudzińskiego i Archipelag GUŁag Aleksandra Sołżenicyna nie były jednak fikcją literacką. Był to zapis jednych z najbardziej okrutnych doświadczeń ludzkich ubiegłego wieku i do dziś przeraża mnie to, do czego byli wtedy zdolni ludzie bez żadnych hamulców etycznych.
Straszna opowieść o niedoli szkolnej drużyny koszykarskiej jest jedynie wymysłem japońskich scenarzystów, ale gdy jej bohaterkom zaczyna brakować już jedzenia wychodzi z nich prawdziwe ja. Gdy czytam, że kapitan tej drużyny zaczyna powoli decydować o tym, czy ranne w wypadku dziewczyny (w tym jedna ze złamanymi nogami) zasługują w ogóle na jedzenie, skoro nie dają nic z siebie grupie, bo nie pracują, jestem coraz bardziej przerażony. Wymyślone potwory budziły u mnie przerażenie jak byłem dzieckiem. Dzisiaj o wiele bardziej przeraża mnie samolubny człowiek, walczący o własne życie, bez oglądania się na słabszych od siebie.
Powoli odliczam dni w świecie The Fruit of Grisaia do wydarzenia, po którym zrozumiem całą prawdę o Amane i o siostrze Yuujiego. Szkoda tylko, że nie jestem na to przygotowany emocjonalnie.
The Last of Us – Łowcy z Pittsburga, historia dwóch braci
Informacje Platforma: PS3 Producent: Naughty Dog Data wydania: 14 czerwca 2013r. Gatunek: Przgodowa gra akcji, survival horror |
Po ukończeniu Fire Emblem mam zdecydowanie więcej czasu na przygody Joela i Ellie, więc przycisnąłem nieco bardziej TLoU. Po przygodzie w mieście Billa udałem się do Pittsburga, ale nie zabawiłem tam długo. Duży wpływ na ten fakt mieli pewnie miejscowi łowcy, polujący na ocalałych tylko po to, aby ich zabić i ograbić ze wszystkiego co cenne. W jedną z takich zasadzek wpadła dwójka bohaterów i tylko zachowaniu zimnej krwi przez Joela para zawdzięcza przeżycie. Z samochodu Billa nie zostało wiele. Po odparciu napastników zrozumiałem, że to co łatwe w produkcji Naughty Dog mam już za sobą. Zaczęły się schody a intensywne wymiany ognia z szabrownikami stały się nieodłączną częścią kolorytu tego świata zapomnianego przez Boga, w którym rządzi prawo silniejszego.
Ellie nareszcie spadły klapki z oczu i po tym, gdy jej starszy kompan powiedział jej jak domyślił się, że wołanie o pomoc ze strony nieznajomego było blefem wyjaśnił jej, że to nic trudnego, bo wcześniej i on bywał w takich sytuacjach po obu stronach barykady. Zarzuciła go niewygodnymi pytaniami dotyczącymi tego, ilu zabił niewinnych ludzi a on jak na prawdziwego twardziela przystało zbył młodą milczeniem.
Ten sojusz z przymusu zaczyna jednak działać, bo o ile brodacz posunięty wiekiem nie chciał początkowo słyszeć o tym, żeby młoda dziewczyna mu pomagała, to zmienił zdanie w tej kwestii, gdy uratowała mu życie w słynnej scenie, gdy był topiony w kałuży przez jednego z prześladowców. Chyba wtedy Joel pierwszy raz pojął, że sam z całym światem nie wygra i postanowił jej zaufać. Dowodem na to był podarowany jej karabin, za pomocą którego miała go osłaniać na jednej z ulic dzielnicy finansowej. To jeden z najtrudniejszych fragmentów TloU i dopóki nie przestałem chować się przed przeciwnikami w okolicznych budynkach a zacząłem z nimi walczyć na otwartej przestrzeni, skąd Ellie mogła ich ostrzeliwać wyszedłem cało z tej potyczki.
Gdy dwójka zrozumiała, że dalsze przebywanie w tak niegościnnej okolicy nie ma większego sensu i postanowili uciec z miasta jednym z mostów i wtedy trafiłem na dwójkę braci, którzy podobnie jak para głównych bohaterów ukrywała się przed bezwzględnymi szabrownikami.
W taki oto sposób rozpoczął się jeden z najmocniejszych wątków w produkcji, do której scenariusz stworzył Neil Druckmann. Zalana piwnica pełna zarażonych to kaszka z mlekiem przy kanałach, w których postanowiła skryć się jakaś rodzina. Jedne nieupilnowane drzwi wystarczyły, żeby napadła na nich zgraja potworów. Ich koniec był marny a będzie jeszcze gorzej, bo The Last of Us to nie jest jedna z historyjek typu I wszyscy żyli długo i szczęśliwie.
Final Fantasy XI - Walka o sławę w Windurście, pierwsza wizyta w Jeuno
Informacje Platforma: PC Producent: Square Data wydania: 17 września 2004r. Gatunek: MMORPG |
Bardzo chciałem zrobić jakieś większe postępy w wątku głównym Final Fantasy XI, ale misja potrzebna do awansu na czwartą rangę wymaga współpracy trzech różnych magów (białego, czarnego i czerwonego) albo kogoś, kto wcześniej wykonał był to zadanie i zdobył pewien kluczowy przedmiot, który jest nagrodą za jego wykonanie. Jest też drugi sposób jego wykonania przeznaczony dla pojedynczego gracza, ale żeby wykonać zadanie poboczne związane z tą misją fabularną gracz musi mieć sławę na odpowiednio wysokim poziomie.
Dzięki temu dowiedziałem się, że MMO Squaresoftu ma w ogóle taki element systemu rozwoju postaci. Gra nie daje nam opcji sprawdzenia naszego aktualnego poziomu sławy, więc musiałem sięgnąć do poradnika, z którego dowiedziałem się, że w każdym mieście startowym możemy porozmawiać z jednym npcem i w zależności od tego, co od niego usłyszymy możemy stwierdzić nasz aktualny poziom sławy.
Poziom tejże uwarunkowany jest wykonanymi przez nas misjami fabularnymi oraz przede wszystkimi zadaniami pobocznymi. Tych drugich mam trochę zaległych, więc skupiam się aktualnie na nich. Dzięki temu dorobię się jakiejś pokaźnej sumki gilów, za które kupię kolejne zaklęcia ze szkoły białej magii. Poznaję też nowe sposoby na szybki zarobek, więc jakby doszło do sytuacji, w której będę spłukany, to już mniej więcej wiem na jakie potwory polować i komu sprzedawać fanty, które z nich wypadają w celu poprawienia sytuacji majątkowej.
Mógłbym oczywiście zagadać z jakimś graczem, żeby mi pomógł w misji fabularnej, ale nie znudziłem się jeszcze światem Vana’diel na tyle, żeby chcieć się z nim jak najszybciej rozstać. Dałem sobie cztery miesiące na przejście wątku głównego Jedenastki, więc najpierw solidnie się do tego przygotuję. Nie zaszkodzi mi, gdy przy okazji wypróbuję nowe trusty, jak ten z Kocią Włamywaczką, o której pisałem już wcześniej. Bardzo podoba mi się, że najważniejsze postacie niezależne mogą nam pomagać w samotnych wędrówkach. Czasem ciężko jest przekonać wysokopoziomowych graczy do udzielenia nam pomocy, więc jest to jakaś forma kompromisu, ułatwiająca zdobywanie doświadczenia w pojedynkę. Na najtrudniejsze walki w towarzystwie innych graczy przyjdzie jeszcze pora.
W swoich eskapadach dotarłem ostatnio do Jeuno, które jest chyba czwartą, najważniejszą lokacją w grze, więc nawet jeśli trafi mi się jakaś misja fabularna w przyszłości, zmuszająca mnie do ponownych odwiedzin tego miejsca, to nie będę musiał przynajmniej zasuwać tam na piechotę.
Najmocniej zależy mi na ukończeniu jednej z dwóch pierwszych opisanych przeze mnie gier i chciałbym dokonać tego w przeciągu dwóch następnych tygodni. Jeśli mi się to uda, to przysiądę bardziej do innych pozycji. Tymczasem, pozostaje mi życzyć Wam wszystkim udanego weekendu, oczywiście nie tylko przy grach.