Recenzja albumu Lecter - Lumen. Dobre bo polskie? - fsm - 4 października 2019

Recenzja albumu Lecter - Lumen. Dobre, bo polskie?

Gdy robiłem sobie notatki podczas kolejnego odsłuchu albumu Lumen grupy Lecter, pojawiały się tam takie słowa jak "bas", "basowy", "rytm", "pulsuje", "pulsujący". Później przeczytałem sobie oficjalną notkę towarzyszącą wydaniu płyty - "(...) zespołowi przyświecała myśl, by stworzyć płytę rytmiczną, gęstą, wciągającą, wręcz taneczną. Miejsce gitary zastąpił bas i bit." Czyli wychodzi na to, że zadanie zostało zrealizowane z sukcesem, a gotowego dzieła słucha się bardzo miło.

Lecter, niegdyś znany pod nazwą Dr Lecter, to kwartet grający szeroko rozumianego alternatywnego rocka. Zespół jakich wiele, ale posiadający to nieuchwytne coś, co sprawiło, że się ich twórczością zainteresowałem. Lumen to trzeci pełnoprawny album w dyskografii, który temperuje gitarowe jazdy słyszane na płycie Wydostać, stawiając na dobrze bujające numery. Zakładam jednak, że większość z Was Lectera dotąd nie poznało - zapraszam więc na pierwsze spotkanie.

Lumen to dziesięć kompozycji trwających nieco ponad 30 minut - konkretna dawka nowoczesnego grania, bez zapchajdziur, nudy i przeciągania struny (ha) - to samo zrobiło zaprzyjaźnione Illusion na albumie Anhedonia, ale oczywiście kaliber uzbrojenia był tam zupełnie inny. Większość z tych dziesięciu numerów to dynamiczne, pulsujące utwory zbudowane w bardzo klasyczny sposób.

Całość otwiera singlowy Płyń, w którym rolę przewodnika pełni gitara basowa. Jest ona na froncie i to jej pulsowanie prowadzi nie tylko przez ten numer, ale w zasadzie przez większość płyty. Wyraźniejsze gitarowe drapnięcia pojawiają się dopiero w utworze numer trzy, jednak nie lękajcie się, mięsko przyjdzie. Nie śpij to piosenka z gościnnym udziałem Tomka Lipnickiego z Lipali i Illusion (podobna kolaboracja miała miejsce na poprzednim albumie Lectera - sprawdźcie Wielki wóz), która jest jedną z dwóch najlepszych kompozycji na albumie. Wielowarstwowy numer, który śmiało dokłada kolejne cegiełki (ta gitara jak u Tarantino), najpierw łącząc dwóch wokalistów, a pod koniec w bardzo interesujący sposób łącząc Lipę z Lipą, wyróżnia się już po pierwszym odsłuchu.

Utwór numer 5 serwuje lekkie spowolnienie, odpoczynek, ale nadal czaruje słuchaczy wyraźną linią basu. W kolejnym na płycie Pulsie zaczynają być coraz wyraźniej słyszane klawisze, które robią w tle różne cuda, elektronika też staje się wydatna w połowie najdłuższego na płycie utworu numer 7 - Gdy nadejdzie czas. Później mamy jeszcze potencjalny singiel - chwytliwy numer 8, Ciążenia oraz świetny, drugi najlepszy, Po równo - kompozycja syntetyczna, bardzo rytmiczna, zadziorna, w delikatny sposób skojarzyła mi się z Nine Inch Nails, co jest zawsze dobrą konotacją.

Lumen to bardzo zgrabny album, którego zawarta w tekstach myśl przewodnia - żyj i pozwól żyć - jest bardzo na czasie. Panowie z Lectera stworzyli płytę będącą fajną odskocznią od typowego, polskiego, radiowego rocka i na pewno spodoba się fanom Lipali, w którym lider Lectera, Roman Bereźnicki, oficjalnie udziela się od kliku lat. Płyta Lumen nie jest "dobra, bo polska". Jest dobra i polska :)

fsm
4 października 2019 - 16:24