Kurz po premierze Jokera już opadł. Najpierw wznieciły go rewelacje z festiwalu filmowego w Wenecji, gdzie film zdobył Złotego Lwa, a później przy okazji światowego debiutu było głośno o możliwych atakach w kinach i rzekomym zachęcaniu do przemocy zaprezentowanym w filmie. Wielu z Was Jokera z pewnością już widziało i wyrobiło sobie na jego temat opinię. Czy okaże się ona zgodna z moją?
Kinowe uniwersum DC nadal nie do końca wie, czym chce być. Początki były trudne, bo gonitwa za Marvelem na tym etapie była skazana na porażkę, a gdy filmy DC zaczęły klimatem przypominać to, co serwuje konkurencja, to opinie stały się pozytywniejsze, ale ani Aquaman, ani Shazam! nie doskakują jeszcze do poziomu Avengers i spółki. DC powinno skupić się na tym, co zrobił wcześniej Christopher Nolan - na poważnym podejściu do komiksowego dziedzictwa, co odróżni te filmy od pozostałych i da twórcom możliwość zaprezentowania zupełnie innej wrażliwości. Joker śmiało idzie w tym zdecydowanie właściwym kierunku.
Solowy film o Jokerze nie tylko idzie we wspomnianym kierunku, jednocześnie bowiem udaje mu się kroczyć pod prąd. Pokazana na ekranie historia została tak stworzona, by być możliwe najbardziej realistycznym "origin story" dla najsłynniejszego przeciwnika Batmana. Z komiksowych pierwowzorów czerpane są tylko pojedyncze inspiracje - fabuła Jokera jest dziełem oryginalnym, na dodatek zaklętym w formę bezkompromisowego dramatu stojącego dużo dalej od kina rajtuzowego, niż np. równie udany Logan. Gdyby wyciągnąć Jokera z Jokera to nadal byłby dobry film, choć bez aż takiej siły przyciągania.
Arthur Fleck, były pacjent szpitala Arkham, został postawiony na tej ziemi, by szerzyć radość i śmiech. Tak mówiła mu matka, gdy był mały. Misję wziął sobie do serca i teraz zarabia na życie jako klaun do wynajęcia - reklamuje wyprzedaż w upadającym sklepie albo odwiedza dzieci w szpitalu, ale najbardziej pragnie zostać słynnym komikiem. Namiętnie wraz z mamą ogląda wieczorny program Murraya Franklina, fantazjując na temat swojej roli w nim. Arthur, jak na rasowego dramatycznego bohatera przystało, jest smutny, jego psychika krucha, a otoczenie podłe. Całe Gotham chyli się ku upadkowi, a granice społecznej przyzwoitości są przekraczane na każdym kroku.
Joker w swojej filmowej talii posiada bardzo silne karty - perfekcyjnie wyobrażona wersja dołujących lat 80-tych w szarym mieście-molochu, bardzo dobrze napisana historia po kolei odkrywająca kolejne karty (nawet jeśli fabuła Was nie zaskoczy, to sam fakt obserwowania tego jak film przesuwa się w stronę nieuchronnej katastrofy jest fascynujące i odpychające jednocześnie), doskonały soundtrack autorstwa Hildur Guðnadóttir i ogólne wstrzelenie się w obecny klimat niepokoju na świecie. Te karty, choć nie można im niczego zarzucić, bledną w obliczu karty samego Jokera.
Joaquin Phoenix z miejsca stał się moim ulubionym wcieleniem tej postaci, nawet jeśli nie ma ona prawie nic wspólnego z księciem zbrodni znanym z innych filmów, gier, czy komiksów. Z jednej strony jest to postać tragiczna, zaszczuta przez otoczenie i los, z drugiej chodząca bomba gotowa zrównać z ziemią wszystko. Fizyczna transformacja Phoenixa, jego przyprawiający o ból śmiech, dziwaczne ruchy - wszystko to sprawia, że Arthur Fleck okazuje się być prawdopodobnie najlepiej zagraną w historii kina postacią z komiksowym rodowodem. O tak!
Na koniec muszę wspomnieć jeszcze o tym, że Joker to dzieło Todda Phillipsa, gościa znanego głownie jako twórca trylogii Kac Vegas. Reżyser i współscenarzysta idzie w ślady Adama McKaya - ten filmowiec przeszedł od robienia durnowatych komedii z Willem Ferrellem do oscarowych Big Short i Vice. Phillips ma chrapkę na podobny sukces i myślę, że ma na to szansę. Dzięki Phoenixowi, dzięki intrygującemu podejściu do świata DC i dzięki żelaznej konsekwencji w realizowaniu swojej wizji. Joker nie jest typowym hitem - to kino, które potrafi zmęczyć i wywołać nieprzyjemne uczucia, ale jednocześnie jest niezwykle celne i cenne, szczególnie jeśli pamiętamy o jego powiązaniach z tym facetem, co się przebiera za nietoperza. 9/10