Recenzja mangi: Akame ga Kill! #11- #13 - Froszti - 30 października 2019

Recenzja mangi: Akame ga Kill! #11- #13

Historia zbliża się coraz szybciej do wielkiego finału, obie strony konfliktu są gotowe do ostatecznej potyczki, a twórców serii ponosi coraz to większa wyobraźnia podczas projektowania walk. Do końca Akame Ga Kill! pozostało już tylko dwa tomy i wszystko wskazuje na to, że na czytelnika czekać w nich będzie ostra jazda bez trzymanki.

Młodzieńcze uczucia rozkwitają w umyśle Tatsumiego pozwalając mu, chociaż na chwilę zapomnieć o niezbyt przyjemnej przyszłości. Rebelia i wojska sprzymierzone poczynają sobie coraz śmielej, z każdym kolejnym dniem coraz bardziej zbliżając się do murów stolicy. Night Raid otrzymuje zadanie zbadanie sytuacji w mieście przed planowanym atakiem. Misji podejmuje się Tatsumi oraz Lubbock, którzy jako jedyni nie widnieją na listach gończych. Niestety ich poczucie bezpieczeństwa jest mocno złudne i dostają się oni w ręce przeciwnika. Jednego przejmuje Esdeath, drugiego czeka o wiele gorszy los. Grupa zabójców ma jednak swoje zasady honorowe i nigdy nie zostawia swoich towarzyszy na pastwę wroga. Zostało już ich niewiele, a będę musieli oni stawić czoła dwójce najpotężniejszych Imperialnych generałów. Walka będzie długa i wyniszczająca i nie każdy z niej wyjdzie cało. Ich ogromne poświęcenie odbija się na ich sile, a nie mają oni zbyt wiele czasu na odpoczynek, bo na horyzoncie pojawiła się nowy oszalały przeciwnik, który zagraża powodzeniu całej rebelii. Nie po raz pierwszy i zdecydowanie nie ostatni, członkowie grupy zabójców, będą musieli przekroczyć granice swoich możliwości, aby pokonać oponenta, co coraz mocniej odbija się na ich stanie zdrowia. Ostateczna potyczka zbliża się coraz większymi krokami, zarówno premier, jak i lojalne mu wojska czują już na plecach oddech rebelii. W tym czasie Akame i jej młodsza siostra Kurome, stają do wyniszczającej potyczki, która ostatecznie rozwiąże ich rodzinny spór. Jedno jest pewne od finału tej walki, zależy przyszłość Night Raid lub Jaegers.

Seria od samego początku zachwycała czytelnika swoją mocno dynamiczną akcją, ale to, co tym razem dla odbiorców przygotowali twórcy, przechodzi wszelkie wyobrażenia. Sięgając po recenzowane tomy, czytelnik nie będzie miał ani chwili na nudę i zbędne analizy sytuacji. Nawet w momentach, kiedy bitewny kurz opada, a akcja delikatnie zwalnia, czytelnik może wyczuć nieustające napięcie, które utrzymuje jego przyspieszone tętno. Fabularnie historia zaczyna odrobinę różnić od tego, co można było zobaczyć w produkcji telewizyjnej. Autorzy postanowili zaserwować tutaj naprawdę mroczną końcówkę, w której raczej nie będzie szczęśliwego zakończenia, a każda z postaci doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że za swoje przekonania przyjdzie jej zapłacić naprawdę wysoką cenę. Trup ścieli się gęsto i dotyczy to również istotnych dla całej historii postaci, do tego faktu już wszyscy powinni się przyzwyczaić, ale i tak kolejne rozdziały pochłania się z ogromną ciekawością, aby sprawdzić kto następny zostanie uśmiercony. Z uporem będę jednak przypominał, że mamy tutaj do czynienia z dość typowym shonenem. Nawet najlepsze starania twórców i ich próby zaimplementowania w historii bardziej mrocznych i dramatycznych fragmentów nie przykryją typowo rozrywkowej formy dzieła. Przemyślenia bohaterów, ich postrzeganie świata, dobro i zło, które nieustannie się miesza i do końca nie wiadomo kto stoi po której stronie, to wszystko staje się odrobinę zanadto patetyczne a momentami może nawet odrobinę zbyt karykaturalne (szczególnie kiedy scenarzysta stara się wręcz na siłę wkomponować taką treść w historię). Taka przyjęta forma sprawia, że prawie całkowicie zanika nutka specyficznego humoru, która towarzyszyła serii od samego początku.

Małą łyżką dziegciu mogą być również zaserwowane w opisywanych tomach potyczki. Jak na produkcję fantasy, seria od samego początku oferowała widowiskowe walki przy użyciu przeróżnych zdolności, mocy i broni, które bardzo dalekie są od jakiegokolwiek realizmu. Najwyraźniej jednak w twórcach nadal drzemią nieograniczone pokłady kreatywności, bo to, co tym razem przygotowali dla miłośników dynamicznych starć, przechodzi wszelkie ludzkie wyobrażenie. Nie tylko mocno ewoluują zdolności znanych już postaci, ale i nowi bohaterowie posiadają mocne, o których nie śniło się nikomu. Oczywiście odbiór tego będzie czysto indywidualny, jedni będą tym zachwyceni, inni mogą poczuć delikatnie niezadowolenie uznając, że wszystko jednak powinno mieć swoje granice.

Jeśli chodzi o warstwę artystyczną i rodzime wydanie, trudno nie być wtórnym w swoich stwierdzeniach. Rysunki nadal zachwycają i cieszą oko każdego miłośnika mang, a samo tłumaczenie stoi na naprawdę wysokim poziomie.

Akame Ga Kill! z bardzo dobrego i niebywale przyjemnie czytającego się shonena, zupełnie niepotrzebnie pod sam koniec stara się stać dziełem odrobinę nazbyt poważanym. Pomimo kilku potknięć i dziwnych posunięć autorów, nadal mamy jednak do czynienia z wartą sprawdzenia serią, która potrafi zachwycić i zapewnić masę rozrywki.

Radosław Frosztęga



Za udostępnienie mangi do recenzji dziękuję Wydawnictwu Waneko.

Froszti
30 października 2019 - 12:05