W co gracie w weekend? #324 - Final Fantasy XIV: Heavensward. Final jakiego nie było od kilkunastu lat - squaresofter - 24 listopada 2019

W co gracie w weekend? #324 - Final Fantasy XIV: Heavensward. Final, jakiego nie było od kilkunastu lat

Witajcie gracze. Weekend to najlepszy czas na odpoczynek przy grach lub czymś innymi co nas interesuje. Mamy ich ponad pięćdziesiąt w każdym roku. Rzadko jednak mam okazję napisać, że w ten weekend czuje się jak zupełnie nowy człowiek. W najbliższym czasie czekają mnie duże zmiany w życiu i te bardziej przyziemne dotyczące gier. Final Fantasy XIV przeszło moje najśmielsze oczekiwania a samo wejście w pierwsze ogromne rozszerzenie zatytułowane Heavensward zapamiętam jeszcze na długo.

Final Fantasy XIV: Heavensward

Możemy przyjąć, że A Realm Reborn to pierwszy etap Final Fantasy XIV, który ma nas zaznajomić z systemem gry, jej możliwościami, zarysować tło wydarzeń kształtujących świat Eorzei oraz przede wszystkim przedstawić głównych bohaterów Czternastki i motywy ich działania.

Nie zapominajmy jednak o tym, że to tak w zasadzie wypadkowa nieudanej wersji 1.0, która spotkała się z chłodnym przyjęciem graczy oraz ciężkej pracy Naokiego Yoshidy, który wraz ze swoimi współpracownikami postanowił uratować co tylko się da z tonącego statku zwanego Final Fantasy XIV.

Czym jest zatem rozszerzenie Heavensward lub raczej ogromne wprowadzenie do niego? Napiszę w ten sposób, aby uzmysłowić Wam jak to widzę. Wyobraźcie sobie, że FFXIV ma start jak Fallout 76 lub Anthem. Jest kompletnym pośmiewiskiem i kpiną z fanów, którzy z konkretną serią lub daną firmą ze nie odpowiedzalną są związani od wielu, wielu lat i gdy już wszyscy spisują tytuł na straty nagłe pojawia się jakiś obcy człowiek, który robi z najgorszych produkcji Bethesdy najlepszego Fallouta lub coś porównywalnego z trylogią Mass Effect. Takie rzeczy się nie zdarzają, no chyba, że jesteś Yoshi-P, któremu przyświeca tylko jedna zasada: Przygotować produkt najwyższej jakości, który polubią nie tylko najwierniejsi fani serii, w tym nawet Ci, którzy pogrzebali go za życia wieki temu, ale również i zupełni nowicjusze.

To nie jest jakiś krawat, który kombinuje jak sprzedać przedmioty kosmetyczne za setki złotych albo wciska lootboxy gdzie się tylko da. Oczywiście jest to człowiek, stojący na czele projektu, za który trzeba płacić abonament, jeśli zamierzamy spędzić z nim więcej niż miesiąc, ale jest to też człowiek, który gwarantuje wsparcie swojej produkcji na wiele lat. Brzmi to niemal jak bajka, ale Final Fantasy XIV jest przykładem na to, że nawet w naszej branży  cuda czasem się zdarzają.

Bardzo często narzekałem na irytującą wręcz liczbę fetchquestów podczas mojej eorzeańskiej przygody, z którą spędziłem już blisko 250 godzin. Jednym z moich zadań było nawet udanie się do trzech lokacji startowych i porozmawianie z piętnastoma npcami co uważam za jakiś niesmaczny żart. Nagle jednak okazało się, że te wszystkie trywialne czynności to jedynie wstęp do niezwykle zagmatwanej intrygi politycznej, jakiej seria Final Fantasy nie widziała od lat. Sam przecież od niemal dekady pisałem wielokrotnie na publicznych forach, że seria Persona udanie zastąpiła Final Fantasy, jeśli chodzi o poziom kreowania świata przedstawionego gry,  bohaterów i scenariusza. Gdyby ktoś spytał się mnie czy Final Fantasy wróci do lat swojej świetności, to jeszcze miesiąc temu odpowiedziałbym komuś takiemu, że prędzej Piekło zamarznie.

Gdy jednak ledwo kila godzin temu obserwowałem wydarzenia w FFXIV na ekranie telewizora, przecierając oczy ze zdumienia i zachodząc w głowę nad tym, czy jakieś MMO może mieć na serio tak emocjonującą historię, na moim ciele pojawiła się gęsia skórka od dreszczy, które mnie przeszyły. Jeśli dalej założymy, że nie są to tylko efekty przeziębienia, to jasnym jest, że Final Fantasy XIV staje się powoli jedną z najlepszych odsłon tej serii i jedną z najlepszych produkcji obecnej generacji. Chyba też właśnie z tego powodu postanowiłem wykupić do niej abonament na trzy miesiące z góry i coś czuję, że dopóki nie ogram do niej trzech rozszerzeń, które zapowiadają się równie ekscytująco co Krew i Wino oraz Serce z Kamienia do Wiedźmina 3 to nie odejdę od tej ogromnej, zapierającej dech w piersiach produkcji.

Jedyna różnica odnośnie rozszerzeń dotycząca obu historii jest taka, że w rpgu CD Projekt RED mieliśmy do czynienia z dodatkami stanowiącymi odrębne wątki fabularne, natomiast te z FFXIV są po prostu przedłużeniem podstawowego scenariusza gry, starając się wyjaśnić pewne niedopowiedziane  tajemnice Eorzei.

Były takie momenty, że miałem już dość tych wszystkich misji typu: przynieś, zanieś, pozamiataj w FFXIV, ale nawet gdy odpocząłem trochę od Czternastki przy Wipeoucie 2048 i Assassin’s Creed: Brotherhood, za którego zabierałem się przez niemal dekadę i powoli dostrzegam co straciłem, tak nie wyobrażam sobie, żeby nie zajrzeć chociaż na chwilę do świata wykreowanego przez Square Enix.

Niby jest to rok remake’u Resident Evil 2, Sekiro, Kingdom Hearts III a nawet Apex Legends i jeszcze kilku innych gier na Switcha, tymczasem najlepiej bawię się z FFXI i FFXIV i jeśli czegoś będę żałował w odchodzącym powoli roku, to nie tego, że nie udało mi się skończyć kolejnej produkcji From Software i poznać ‘finału’ historii Sory a raczej tego, że nie znalazłem więcej czasu i chęci na ogranie większej ilości rozszerzeń do największych kolosów spod szyldu Final Fantasy w dziejach.           

squaresofter
24 listopada 2019 - 11:11