Recenzja filmu Doktor sen - kinowe królestwo Stephena Kinga się rozrasta - fsm - 30 listopada 2019

Recenzja filmu Doktor sen - kinowe królestwo Stephena Kinga się rozrasta

Tworzenie kontynuacji dzieł uznawanych za kultowe, ponadczasowe i ocierające się o status arcydzieła to zadanie przerastające wielu twórców. Jestem pewien, że liczba osób uznających książkę Doktor sen za lepszą od słynnego Lśnienia jest niewielka. Nie będzie więc zaskoczeniem, jeśli napiszę że najnowsza filmowa adaptacja prozy króla horroru - Doktor sen w reżyserii Mike'a Flanagana - nie przeskakuje mistrzowskiego filmu Stanleya Kubricka, nawet jeśli ten jest niezbyt lubiany przez samego Kinga. Doktor sen okazał się jednak zaskakująco dobrym filmem, który bez większych problemów wskakuje do wora z napisem "najlepsze adaptacje książek".

Na seans szedłem z umiarkowanymi oczekiwaniami. Jasne, Flanagan to zdolna bestia (Nawiedzony dom na wzgórzu już stał się dla mnie klasykiem współczesnego horroru), a Ewan McGregor swoją obecnością wynosi każdy film ponad przeciętność, ale zwiastuny nie zdołały wywołać efektu "wow", byłem więc ostrożny. Ku mojemu zdziwieniu, gotowe dzieło okazało się być dużo lepsze, niż się spodziewałem.

Tak, jak obie książki Kinga różnią się od siebie, tak samo jest z filmami. Lśnienie było psychologicznym dramatem rodzinnym, w którym hiperwrażliwy chłopak musi bronić się przed szaleństwem ojca. Doktor sen to historia skupiająca się na nadnaturalności świata, w którym energetyczne wampiry polują na uzdolnione dzieciaki - Danny Torrance niegdyś takim był, ale obecnie boryka się z duchami przeszłości i nie lśni z taką mocą, jak kiedyś. Film Flanagana musi przy tym być nie tylko ekranizacją książki, ale też kontynuacją dzieła Kubricka, które pozmieniało to i owo w kingowskiej historii. Fajnie więc, że nieuniknione zmiany nie wyglądają na doklejone, a całość historii pięknie płynie przez niemal całe 150 minut (!) seansu.

Akcja nowej historii dzieje się tu i teraz. Danny ma 40 lat, nadużywa alkoholu i jest wrakiem. Chęć przeprowadzenia gwałtownej zmiany w życiu prowadzi go do małego miasteczka, gdzie nastąpi poprawa, która zaowocuje telepatycznym kontaktem z Abrą, nastolatką, która lśni mocniej niż Danny. I to naraża ją na atak ze strony Prawdziwego węzła, żywiącej się energią długowiecznej rodziny nie-do-końca-ludzi dowodzonej przez Rose Kapelusz. Tak, taki opis może brzmieć średnio mądrze dla wszystkich tych, którzy widzieli poprzedni film, a nie znają książek. Spieszę więc z informacją, że trzyma się to kupy, adaptacja jest na tyle wierna, by zadowolić fanów książki i bez problemu łączy się z filmowym Lśnieniem.

Spora część Doktora to odwołania do poprzedniej części idące na tyle daleko, by konieczne stało się odtworzenie planów i dekoracji wykorzystanych 37 lat temu. I nawet jeśli trudno tych sekwencji nie nazwać fanserwisem, to są zrobione na tyle dobrze (ze szczególnym wskazaniem na Alex Essoe, aktorkę rewelacyjnie "udającą" Shelley Duvall czyli matkę Danny'ego) i ta tyle sprawnie połączone z właściwą historią, że oglądanie tego to prawdziwa przyjemność. Równie wielką przyjemnością jest oglądanie Ewana McGregora i Rebekki Ferguson. Ten pierwszy jest uosobieniem książkowego dorosłego Dana, zaś Ferguson wykreowała bardzo fajnego antagonistę - ludzkiego i nieludzkiego naraz, bezwzględnego, potężnego i magnetycznego. Zresztą, wszyscy odpowiedzialny za casting spisali się na medal.

Doktor sen co prawda zahacza o rejony horroru, ale naprawdę straszny nie jest. Potrafi za to być niezwykle emocjonujący, głównie w scenach działania różnych mocy (i przemocy), gdzie znalazło się miejsce na kilka fajnych wizualnych sztuczek. Doskonałą robotę robi również muzyka (też nawiązująca do Lśnienia, oczywiście) z wbudowanym efektem pulsującego serca - zabieg prosty, ale bardzo skuteczny. Od strony czysto technicznej, realizatorskiej zarzucić można tylko nierówny montaż, który często psuje płynność historii wstawiając dziwnie pourywane seny tu czy tam. Być może właśnie przez to film wydaje się trochę za długi i niektóre wątki są wrzucone chyba tylko po to, by oddać sprawiedliwość książce (np. Wężowa Andi).

Czego by jednak nie mówić, taki sequel to wyzwanie dla twórców. Pierwowzór książkowy i filmowy należą do klasyki, więc nie da się ich tak łatwo pokonać. Ani książka, ani film tego efektu nie osiągnęły. Doktor sen jest jednak na tyle kompetentnym dziełem, by zapewnić dużo frajdy i emocji zarówno czytelnikom, jak i widzom spragnionym mocnych wrażeń. Bawiłem się bardzo dobrze i za to daję 7,5 na 10.


fsm
30 listopada 2019 - 17:35