Berserk oraz Hokuto no Ken dwa tytuły, których raczej nie trzeba przedstawiać żadnemu miłośnikowi komiksu japońskiego. Moment, w którym autorzy owych dzieł zdecydowali się na wspólne stworzenie mangi, musiał być dla branży czymś przełomowym. Oczekiwania setek tysięcy, jeśli nie milionów fanów na całym świecie wobec Króla Wilków były więcej niż ogromne. To czy komiks spełnił pokładane w nim nadzieje, pozostaje sprawą otwartą i każdy czytelnik w głównej mierze będzie musiał ocenić to samemu.
Młody obiecujący historyk, niepokonany mistrz Kendo oraz partner zakochanej w nim po uszy Kyõko. Życie Iwy kręci się właśnie wokół tych trzech elementów i czuje się on, że do pełni szczęścia potrzeba mu tylko jakiegoś niezwykłego odkrycia archeologicznego. Wyrusza on na wyprawę Jedwabnym Szlakiem w poszukiwaniu epokowych odkryć, niestety ginie on na niej bez wieści. Jego narzeczona nie może o nim zapomnieć i jest gotowa zrobić wszystko, aby tylko go odnaleźć. Wierzy ona, że Iwata żyje i niedługo ponownie stanie u jej boku. Wyrusza ona jego śladami i pewnego dnia zupełnie przez przypadek odkrywa na pustyni jego amulet. W tym momencie dzieje się coś niespotykanego, na niebie pojawia się ogromny wir, który wciąga ją i przenosi do XIII wieku. Okresu, kiedy to panowało prawo silniejszego, a liczne krwawe wojny kształtowały świat takim, jakim znamy go współcześnie.
Początek XIII wieku, wielkie podboje imperium mongolskiego, potężny i niezwyciężony Czyngis-chan. Trzy elementy, które mogłoby świadczyć o ciekawej historii i pewnej edukacyjnej wartości dodanej danego dzieła. Niestety nie w tym przypadku, to co początkowo wydaje się intrygujące, szybko okazuje się prostą wydmuszką. Fikcja literacka, w której prawda historyczna stanowi malutki wycinek całości. Pewne zamieszczone tutaj fakty mogą stanowić malutką iskierkę rozpalającą ogień ciekawości niektórych czytelników, zachęcając ich do szukania innych materiałów na temat panowania Czyngis-chan, jednak w głównej mierze chodzi tutaj o prostą i niewymagającą rozrywkę.
Fabuła, której autorem jest Buronson, jest prosta, momentami wręcz infantylna, z pewnymi lukami logicznymi i kilkoma mniejszymi lub większymi absurdami. Poziom historii pozostawia bardzo wiele do życzenia, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę inne dzieła twórcy. Autor nigdy nie słynął z niebywale rozbudowanych dzieł, w których można się zagłębić i doszukiwać ukrytych treści, jednak starał się on wprowadzać do swoich tytułów pewną dozę wielowymiarowości. W tym przypadku najwyraźniej stwierdził on, że od czasu do czasu trzeba zaoferować rynkowi coś prostego, niezbyt wymagającego, co załapie się do segmentu „przeczytać, dobrze się bawić i zapomnieć”. W tej materii manga sprawdza się doskonale i pomimo wyraźnych braków scenariuszowych, czyta się ją zaskakująco bardzo przyjemnie i niebywale szybko. Pochłonięcie ponad 400 stron komiksu, nie trwa nazbyt długo, co jest pokłosiem dość oszczędnego operowania słowem pisanym. Ilość zamieszczonego w dziele tekstu jest bardzo mała, a główny nacisk położony jest na rysunki.
Warstwa artystyczna dzieła, za którą odpowiedzialny jest Kentarō Miura, to jeden z głównych powodów wydania części zasobów swoje portfela i powiększania swojej domowej biblioteczki. Każdy kolejny rysunek to pokaz niebywałego talentu twórcy (szczególnie biorąc pod uwagę jego młody wiek w momencie prac nad tytułem) oraz wyraźne poszukiwanie własnego stylu, który zacznie się mocniej klarować w późniejszych jego dziełach. Niebywała dbałość o pewne detale oręża, architektury czy strojów oraz poruszający dynamizm kolejnych krwawych scen batalistycznych to znak rozpoznawczy grafik Kentarō. Każdy kolejny kadr komiksu to pokaz mocno przesadzonej „męskości”, w której postacie skupiają się na zasadzie czterech przyjemności: pozabijać, pojeść, popić i por… Testosteron wylewa się z kolejnych stron pełnimy wiadrami, serwując czytelnikowi dość intensywną terapię hormonalną. Dość wyraźna są niestety również pewne problemy twórcy z utrzymaniem odpowiednich proporcji ciał, które momentami są karykaturalnie wielkie, ale doskonale wpasowuje się to w „akcyjny” klimat mangi. Taki styl artystyczny oczywiście nie każdemu musi pasować, jednak trudno mu odmówić pewnej specyficznej i hipnotyzującej formy.
Jeśli chodzi o rodzime wydanie, mamy tutaj do czynienia ze zbiorczym tytułem łączącym dwie części: Króla Wilków i Legendy Króla Wilków. Dzięki temu czytelnik otrzymuje ponad 400 stronicowy komiks. Tłumaczenie jest dobre, szczególnie jeśli chodzi o historyczne nazewnictwo i imiona, trzymając się sztywno przyjętej nomenklatury historycznej. Pewną łyżką dziegciu jest umieszczanie dymków z tekstem przy samych krawędziach, co prowadzi w kilku miejscach do ucinania liter (na całe szczęście jest to problem marginalny).
Król Wilków to dzieło, któremu daleko do doskonałości i genialności innych pozycji Kentarō Miury czy Buronsona. Nie mniej jednak komiks zapewnia sporą dawkę rozrywki, czyli dokładnie to do czego został stworzony i jest godny polecenia każdemu miłośnikowi twórczości obu wspomnianych panów. W głównej mierze manga kierowana jest do brzydszej części społeczeństwa, której niestraszna jest widowiskowa i krwawa przemoc wymieszana z masą „widowiskowej akcji”.
Radosław Frosztęga
OCENA |
Za udostępnienie mangi do recenzji dziękuję wydawnictwu Hanami.