Kolejne dwanaście miesięcy pożerania popkultury za nami. 2019 był rokiem zakończeń. W świecie gier obecna generacja konsol zwolniła i szykuje się do ustąpienia miejsca swojej następczyni. W segmencie telewizyjnym pożegnaliśmy największy serial naszych czasów – i było to pożegnanie, które najchętniej wymazalibyśmy z pamięci. Filmy zamknęły za sobą dwie istotne sagi – ponad dekadę Kinowego Uniwersum Marvela zwieńczył Koniec gry, a kilkadziesiąt lat historii rodu Skywalkerów spiąć spróbował epizod dziewiąty Gwiezdnych wojen. Niektóre pożegnania były pełne wzruszeń i satysfakcji, inne wywoływały co najwyżej rozczarowanie albo gniew. Działo się. Ja tradycyjnie zamierzam skupić się przede wszystkim na tych jasnych stronach ostatnich 12 miesięcy, bo szkoda życia na nadmierne roztrząsanie rozczarowań. Zapraszam do wspólnej podróży.
Jaskinia
Zaniedbałem w tym roku Jaskinię nawet bardziej niż zwykle – opublikowałem na niej ledwie cztery teksty licząc również ten, który właśnie czytacie. Cóż, mógłbym się tłumaczyć zawirowaniami życiowymi, jakie miałem w ostatnich dwunastu miesiącach, ale prawda jest taka, że zwyczajnie dotarłem do etapu, w którym po całych dniach pisania zawodowo średnio się jeszcze chce pisać hobbystycznie w wolnych chwilach. Większych zmian raczej w tej kwestii więc nie będzie. Zwłaszcza, że gdy już znajdę wenę i siły na pracę twórczą w czasie wolnym, to para idzie wtedy w pewien super tajny projekt. Przy dobrych wiatrach będę mógł napisać Wam o nim coś więcej za rok, może dwa.
Jaskinia dogorywa, za to na GRYOnLine.pl w tym roku mogliście przeczytać całkiem sporo moich artykułów – jeśli dobrze policzyłem, to 64 sztuki, a w kolejce na debiut w najbliższym czasie czekają kolejne 4. Zestaw ten uzupełnia 18 publikacji, jakie stworzyłem dla Allegro. Z tej przeszło osiemdziesiątki tekstów szczególnie dumny jestem z jednego – zestawienia 60 najlepszych gier na PlayStation 3. To był mój passion project, nad którym pracowałem rok, dłubiąc w nim po godzinach, samemu dobierając tytuły, wyszukując i ogrywając perełki, wymyślając optymalną formę prezentacji, pisząc sążnicze ilości tekstu. Odbiór tekstu nie był wprawdzie tak pozytywny jak na to liczyłem, ale i tak jestem z niego piekielnie zadowolony. I wiem, że drugi raz na taki projekt się już raczej nie porwę.
Na koniec tej sekcji tradycyjnie zachęcam do śledzenia moich kanałów social media. Jestem głównie aktywny na Twitterze, ale znajdziecie mnie też na Instagramie i Facebooku.
Gry
Czuć, że to już zmierzch obecnej generacji – w tym roku próżno było o hity totalne na miarę NieRa: Automaty, Red Dead Redemption 2 czy God of Wara. Nie znaczy to jednak, że nie było w co grać – tradycyjnie zasypani zostaliśmy świetnymi produkcjami, spośród których tylko największe marudy bardziej niż na graniu skupione na narzekaniu nie potrafiły znaleźć czegoś dla siebie.
Karty w tym roku rozdawali Japończycy – na pięć najlepszych gier, w jakie grałem w ciągu ostatnich 12 miesięcy, cztery powstały w Kraju Wschodzącego Słońca. Ale przekornie zacznę swoją wyliczankę najlepszych produkcji od tytułu zachodniego.
Na Control dzięki całkowicie skaszanionej kampanii marketingowej nie czekałem wcale, tym większe gra zrobiła więc na mnie wrażenie. Dzieło twórców Remedy zachwyca niesamowicie tajemniczym, pełnym abstrakcji światem. Jak w żadnej innej grze, tutaj z przyjemnością „lizałem ściany” i szukałem wszelkich znajdziek tylko po to, by poznać kolejne strzępy informacji o tym intrygującym świecie. Control może się też pochwalić najlepszym pojedynczym momentem w grach 2019 roku – Labirynt Popielniczki jest tak niesamowity, że wygląda jakby twórcy najpierw stworzyli ten fragment a dopiero potem opakowali wokół niego całą resztę gry. Szkoda tylko, że optymalizacja na konsolach leży i kwiczy, gdyby nie ten aspekt, to produkcja miałaby spore szanse powalczyć o tytuł mojej gry roku.
Capcom już w pierwszych miesiącach Anno Domini 2019 przeprowadził podwójne uderzenie, potwierdzając że firma jest w niesamowitej formie. Resident Evil 2 to najlepszy remake w jaki grałem – bardziej zupełnie nowa, świetna gra, niż odświeżenie klasyka. Devil May Cry 5 to natomiast slasher absolutny, przepełniony miłością list do fanów serii, który udowodnił, jaką bzdurą był pomysł na restartowanie cyklu, gdy wciąż było w nim tyle potencjału.
Po trzynastu latach czekania na pełnoprawny sequel i niezliczonej ilości spin-offów, reedycji oraz wydań specjalnych, w tym roku w końcu doczekałem się debiutu trzeciego Kingdom Hearts – jednej z moich serii życia. I warto było czekać, raz jeszcze wskoczyć w wir przygód z Sorą, Riku, Donaldem i Goofym. Mając 29 lat nie potrafię jednak przeżywać już tej opowieści z tak dużą pasją, jak kilkanaście lat temu. Choć wciąż ją uwielbiam, widzę dziś zbyt wiele ułomności w tej historii, coraz wyraźniej przebijających się przez magię sentymentu. Dlatego KHIII nie zostało moją grą roku.
Tytuł ten zdobyło Death Stranding. Kojima obiecywał rewolucję i ją dotrzymał. Nie spodziewałem się jednak, że dotyczyć będzie ona… chodzenia. Tak prozaiczna czynność po zdefiniowaniu na nowo sprawiła, że zbudowanie całej gry wokół fetch questów zwyczajnie… działało. Noszenie paczek z punktu A do punktu B, nudny zabijacz zabawy w każdej innej grze, tutaj wyrastało do miana operacji wymagającej taktycznych przygotowań, ostrożności, planowania, na późniejszych etapach szeroko zakrojonej optymalizacji. Moduł sieciowy sprawiający, że gracze w nieinwazyjny sposób pomagali sobie nawzajem również wypadł znakomicie. Do tego gra była przepełniona „kojimizmami”, które osobiście uwielbiam. W dobie bezpiecznych gier AAA potrzebujemy takich gier, które próbują wytyczać nowe szlaki – a już zwłaszcza, gdy robią to tak dobrze!
Filmy
Mój film roku to Gwiezdne wojny: Skywalker – Odrodzenie. Ha ha, ok., dobra, pośmialiśmy się, starczy sucharów. Tak na serio to Avengers: Koniec gry był perfekcyjnym zakończeniem ponad dekady i dwudziestu filmów Kinowego Uniwersum Marvela, wielce wyczekiwanym popkulturowym wydarzeniem, które spełniło wszelkie oczekiwania. Był to tak dobry epilog, że aż zabił we mnie jakąkolwiek potrzebę dalszego oglądania filmów Marvela, przynajmniej dopóki to wszystko nie zacznie znów zmierzać do czegoś równie imponującego. Jako fenomen popkulturowy żaden film nie ma w tym roku startu to Endgame.
Seriale
Ten rok to było wielkie trzęsienie rynku VoD przed debiutem disnejowskiego molocha. W Polsce wprawdzie nie możemy jeszcze oglądać Disney+, ale i tak dość wyraźnie odczuliśmy wstrząsy wtórne. Showmax zwinął manatki, Netflix poszedł na pełnej w dane z big daty i produkcję masową, HBO i Amazon postawiły z kolei na bardziej chirurgiczne ataki pojedynczymi, dopracowanymi pozycjami.
Podsumowując minione dwanaście miesięcy nie mam wątpliwości, że podejście Netfliksa było błędem. Usługa w tym roku stała się synonimem przeciętności – niemal wszystkie seriale (i oryginalne filmy zresztą też) mieściły się gdzieś w spektrum od „nudny” do „można oglądać bez bólu”. Stacja nie miała żadnych gniotów totalnych, ale też prawie niczym mocno nie zachwyciła. W zasadzie jedyne większe sukcesy są pokłosiem wcześniejszych lat – sukcesami stacji było to, że trzeci sezon Stranger Things i pierwsza połowa finału Bojacka Horsemana były świetne jak zawsze, nie zostały spartolone. Niewielki wyjątek to antologia Miłość, śmierć i roboty, która zaskakiwała świeżością i różnorodnością (zwłaszcza wizualną), ale jedna jaskółka to za mało. Jeśli serwis nie zacznie znowu stawiać na jakość zamiast ilości i nie stworzy jakiegoś prawdziwego hitu, to już nawet nie Disney, ale nawet HBO i Amazon go zmiotą.
Amazon wciąż czeka na swój wielki hit, którym największe szanse ma zostać adaptacja Władcy Pierścieni. W tym roku Prime miał jednak kilka mniejszych przyciągaczy, dzięki którym coraz więcej osób zaczyna sobie zdawać sprawę, że oprócz Netfliksa i HBO w ogóle istnieje jakaś trzecia opcja. Zakończony został świetny Man in the High Castle, którego niestety nie mogę ocenić w całości, gdyż jestem dopiero na początku sezonu. To, co dotąd widziałem, zapowiada jednak godny finał jednego z najlepszych seriali ostatnich lat. Sporym sukcesem okazał się debiutancki sezon The Boys – nietypowego spojrzenia na superbohaterów, które reklamowało się głównie szokowaniem przemocą i degradacją moralną ikon, ale pod tą tanią warstwą oferowało całkiem ciekawie nakreślone postacie i wciągającą historię.
To jednak były damy, może królowie. Wszystkie asy w rękawie trzymało w tym roku natomiast HBO. Stacja najpierw zaoferowała nam finał największego serialowego wydarzenia popkulturowego naszych czasów – Gry o tron. Finał, nie da się ukryć, absolutnie beznadziejny. David Benioff i D.B. Weiss tak bardzo spieszyli się do robienia zakontraktowanych im Gwiezdnych wojen, że stworzyli fuszerkę biblijnych rozmiarów i uważam za wielką sprawiedliwość dziejową, że prawdopodobnie ze względu na to partactwo zostali ostatecznie od Star Warsów odsunięci przez Disneya.
Gra o tron była tylko głośna, ale już kolejne seriale HBO wybroniły się jakością. Czarnobyl był prawdziwym czarnym koniem – pojawił się znikąd, momentalnie stał się hitem i zmył niesmak pozostawiony przez GoTa. Kilka miesięcy później dostaliśmy zaś mój serial roku – The Watchmen. Tam, gdzie spaczeni światopoglądowo rasiści doszukiwali się tylko propagandy, normalni ludzie mogli cieszyć się genialną kontynuacją najważniejszego komiksu superbohaterskiego wszech czasów. Inteligentny, odważny, wciągający jak diabli – takich seriali nam trzeba.
Komiksy
A tak, w tym roku wróciłem na krótką chwilę do Marvela. Jeden z moich ulubionych scenarzystów komiksowych, Jonathan Hickman, zafundował wielką rewolucję X-Men w evencie House of X i postanowiłem sprawdzić, jak ona wypada. A wypadła po Hickmanowemu – event okazał się być zaledwie wstępem do monumentalnej, epickiej opowieści, której kolejne fragmenty ujawniane będą zapewne przez kilka kolejnych lat. Sytuacja marvelowych mutantów zmieniła się drastycznie, jest to przedstawione w iście fascynujący i wciągający sposób, choć nie da się ukryć, że część postaci zachowuje się tutaj nie jak powinna i dla autora służy ledwie za pionki do budowania czegoś większego. W każdym razie chętnie dowiem się do czego to wszystko zmierza i House of X (razem z powiązanym tie-inem Powers of X) polecam. Przy monumentalności budowanej przez Hickmana większość wojenek w filmach superbohaterskich wypada jak drobne przepychanki uliczne.
Słowem podsumowania
To był rok zakończeń. Ale każdy koniec jest też początkiem czegoś nowego. Pożegnaliśmy w tym roku kilka popkulturowych fenomenów, ale byliśmy też świadkami narodzin wielu nowych, świetnych dzieł, które z czasem mogą stać się nie mniej dużymi wydarzeniami, co Gra o tron czy Endgame. Żyjemy w świetnych czasach, by być fanami ciekawych historii – to nie zmienia się od lat. I w przyszłym roku życzę Wam oraz sobie, byśmy częściej doceniali to, niż narzekali na - tak naprawdę wcale nie tak liczne wśród zalewu hitów - rozczarowania.