Sherlock Holmes to zdecydowanie jeden z najbardziej znanych domorosłych detektywów, który od prawie stu lat dostarcza kolejnym pokoleniom należytej dawki rozrywki. PopKultura pełna jest interesujących dzieł z jego udziałem, począwszy od genialnych książek, kończąc na świetnych produkcjach filmowych/serialowych. Niestety wiele gorzej miłośnik fajki i skrzypiec radzi sobie na poletku komiksowym, których jakość jest daleka od renomy jego postaci. Swoją szansę na przebicie granicy przeciętności otrzymała miniseria Crime Alleys, która ukazała się na naszym rynku nakładem wydawnictwa Egmont.
Rok 1876, Scotland Yard pomimo intensywnego śledztwa nie potrafi rozwikłać zagadki serii porwań wybitnych osobistości. Cechą wspólną ofiar jest to, że osiągnęły one poziom mistrzowski w wykonywanym przez siebie fachu. Jedyną szansą na rozwikłanie tej zagadki jest poproszenie o pomoc chełpliwego młodego domorosłego detektywa, którym jest nie kto inny jak Sherlock Holmes. Sprawa jest na tyle intrygująca, że powinna go zainteresować poza tym ma on osobiste pobudki, aby odnaleźć przestępców, bo jedną z ofiar jest jego przyjaciel.
Większość twórców zabierających się za swoją adaptację przygód sławnego detektywa stara się narzucić danemu dziełu swój własny unikalny klimat. Nie inaczej jest przypadku scenarzysty Sylvaina Cordurié'a, który postanowił pokazać początki Sherlock’a, zanim stał się takim, jakim znany go z kart książek. Nie mieszka on jeszcze przy Baker Street, o doktorze Watsonie jeszcze nikt nie słyszał i nie współpracuje on jeszcze na stałe ze Scotland Yardem. Z biegiem lat zmienił się może jego wygląd, ogląd postrzeganego świata oraz niektóry przyjaciele, ale na pewno nie jego trudny charakter. Młody Holmes stworzony przez autora serii to postać, której ponadprzeciętny umysł stoi na równie z jego puchą, nonszalanckim podejściem do świata i niebywałą zdolnością zjednywania sobie wrogów.
Skupmy się jednak na wątku kryminalnym, który odgrywa tutaj najważniejszą rolę. Początek historii wydaje się dość intrygujący. Już na pierwszych stronach widzimy mężczyznę zamkniętego w celi, który wyczuwając swój nieubłaganie zbliżający się koniec. Stara się on uciec z budynku, w którym jest przetrzymywany, szybko wpada on jednak ponownie w ręce swoich oprawców, a za zamkniętych drzwi słuchać tylko przerażające krzyki. Chwilę później czytelnik dowiaduje się o sprawie prowadzonej przez lokalne władze, która dotyczy tajemniczych zniknięć ważnych osobistości. Wszystko wskazuje na to, że za całą sprawą stoi tajemniczy ród Moriartych. Sherlock angażuje się w całą sprawę tylko dlatego, że jest świadkiem porwania swojego przyjaciela. Błyskotliwość jego umysły w fazie śledztwa nie jest nazbyt eksponowana, a całość czynności ogranicza się do odwiedzania mniej urodziwych dzielnic miasta i rozpytywania o sprawę. Działa on zgonie z zasadą, że jeśli chcesz kogoś szybko odnaleźć pozwól, aby on znalazł ciebie pierwszy. Cały zaserwowana czytelnikowi historia, trzyma dość przyzwoity poziom z nutką tajemniczości w tle, która utrzymuje się prawie do samego końca tomu pierwszego. Niestety ze względu na objętość komiksów, fabuła musi nabrać szybkiego tępa i niektóre warte uwagi fragmenty są traktowane mocno po macoszemu. Wszystko to jest jeszcze do zaakceptowania, przynajmniej do momentu, kiedy autor postanawia sięgnąć po bardziej „fantastyczne” pomysły. Tom drugi to już typowy rollercoaster jakościowy. Całkiem przyzwoite momenty pokazujące wydarzenia kształtujące profesora Moriartyego w groźnego przeciwnika, który w późniejszych latach stanie się arcywrogiem Holmesa, przeplatane są nijakimi momentami, w których miałkość historii przykrywana jest bardziej dynamicznymi scenami akcji.
Jeśli chodzi o poziom artystyczny dzieła, to prezentuje się on naprawdę bardzo dobrze. Rysunki Alessandro Nespolino powinny zachwycić nie jednego miłośnika powieści graficznych. Ładne i szczegółowe tła dobitnie podkreślające wiktoriański klimat, niezłe projekty postaci, całkiem dobrze narysowane bardziej dynamiczne sceny. Nie ma się tutaj do czego przyczepić na dodatek całość doskonale współgra z kolorami zastosowanymi przez Axela Gonzalbo.
Miniseria Crime Alleys to nieźle narysowany komiks, który tłamsi dość nierówny scenariusz. Szkoda, że twórca nie wykorzystał pełnego potencjału historii, która poprowadzona w inny sposób mogła stać się czymś naprawdę dobrym. Stało się jednak inaczej i na rynku pojawiło się kolejne przeciętne dzieło, które warto przeczytać w wolnej chwili, jeśli jest się naprawdę wielkim fanem przygód londyńskiego detektywa.
Radosław Frosztęga
+ bardzo dobre rysunki podkreślające wiktoriański klimat + początek historii z pewnym potencjałem - niewykorzystany potencjał historii - mocno nierówny scenariusz - zbyt szybkie tępo opowieści |