Evan Currie to autor dość dobrze znany miłośnikom powieści sci-fi, głównie dzięki świetnej serii Odyssey One. Kiedy jedna historia się kończy, a głowa ciągle jest pełna pomysłów, to kwestią czasu było pojawienie się czegoś nowego. Fani nie musieli zbyt długo czekać na kontynuację kosmicznej sagi. Tym razem bohaterowie rzuceni są w mniej zbadane i niezbyt gościnne regiony kosmosu, gdzie czeka ich mnóstwo wyzwań i mocniej akcji, czyli dokładnie tego, co książkowi galaktyczni wyjadacze lubią najbardziej (przynajmniej niektórzy).
Sprzymierzone siły Ziemi i Priminae po ciężkich bojach zdołały wymusić na ogromnym Imperium podpisanie rozejmu. Zawieszenie broni jest jednak mocno iluzoryczne, galaktyczna potęga nie ma zamiaru tak łatwo odpuścić militarnej zniewagi, a i Ziemi zależy na zagarnięciu kawałka kosmicznego ciasta dla siebie. Na chwilę obecną jednak żadne ofensywne działania zbrojnie nie wchodzą w grę. Nie oznacza to jednak, że nie można zrobić czegoś mniej oficjalnie. W tej roli doskonale sprawdzi się komandor Stephen Michaels, który otrzymuje dowództwo nad eskadrą Archaniołów, z którymi ma wyruszyć w dalekie regiony galaktyki w celu zbierania niezbędnych informacji wywiadowczych. Działanie daleko za liniami wroga pod przykrywką „najemników” pociągnie za sobą wiele intensywnych wydarzeń, które wymuszą na jego ludziach pokazanie pełnego kunsztu swoich umiejętności.
Tak jak zostało to już wspomniane, oficjalnie pozycja jest kontynuacją sagi Odyssey One. Ktoś, kto miał okazję zapoznać się z tą serią wcześniej, poczuje się tutaj jak w domu i będzie miał okazję poznać dalsze losy niektórych bohaterów. Nie oznacza to jednak, że po tytuł nie mogą sięgnąć również inni miłośnicy kosmicznej literatury. Początkowa faza książki to skupienie się na aspektach rekrutacyjnych nowych ludzi, szkoleniu oraz prezentacji szczegółów militarno-politycznych danego uniwersum. Dopiero później cała zlecona misja nabiera wyraźniejszych kształtów i zaczyna się przysłowiowa ostra jazda bez trzymanki. Zabieg ten sprawia, że potencjalni nowi czytelnicy nie będą czuć się tutaj zbytnio zagubieni, a cała historia może ich zaintrygować do tego stopnia, że zechcą poznać wcześniejsze publikacje. Oczywiście pewne aspekty świata czy powiązania pomiędzy niektórymi postaciami pozostaną dość enigmatyczne dla takich odbiorców, nie oznacza to jednak, że nie mogą oni czerpać z powieści należytej dawki rozrywki.
Evan Currie udowodnił już wielokrotnie, że swoim stylem pisania potrafi zainteresować szerokie grono miłośników sci-fi. W jego książkach znajdą coś dla siebie zarówno zwolennicy space-oper, w których polityka, jak i przeróżne intrygi ogrywają znaczące role, fani wartkiej i widowiskowej akcji oraz ci, dla których istotna jest warstwa „technologiczna” stworzone świata. Nie inaczej jest w Aniołach w Czerni, wszystkie wymienione elementy znajdują tutaj swoje miejsce, łącząc się w jedną doskonale skrojoną całość. Fabularnie jest naprawdę dobrze bez znaczących wzlotów czy spektakularnych upadków. Autor umiejętnie prowadzi narrację, początkowo starając się pokazać nową „pokojową” rzeczywistość z kilku różnych stron, później skupiając się na jednej wybranej grupie. Cała akcja jest należycie stopniowana, przygotowując czytelnika na naprawdę mocną końcówkę, która powinna wywołać uśmiech na twarzach wielu odbiorców. Jeżeli jednak jest ktoś zwolennikiem realistycznej fizyki, podczas kosmicznych potyczek to ostrzegam, że będą potrzebne środki na ukojenie nerwów.
Jedną z nielicznych, ale na swój sposób znaczących wad powieści, są jej dość nijacy bohaterowie. Spora część występujących tutaj postaci jest opisana w sposób dość szczątkowy, nie dając szansy na mocniejsze rozwinięcie poszczególnych ról. Na tle bezkresnego czarnego kosmosu i przeciętności innych postaci dość mocno wybija się komandor Stephen. Pewny siebie facet, od którego bija arogancja, a jego sposób dowodzenia w główniej mierze opiera się na nutce szaleństwa i znaczącej brawury. Działa on zgodnie ze starą sentencją „veni, vidi, vici” pokonując kolejnych przeciwników i wszelkie piętrzące się przednim problemy. Być może kolejne odsłony serii zrewidują moje przekonania co do jego „niezwyciężoności” i kolejne bitwy zmiotą zawadiacki uśmieszek z jego twarzy. Jedno jest pewne, jego rola nie ogranicza się w powieści tylko do wygrywania kolejnych potyczek, ale również nadaje całej książce nutkę specyficznego humoru (momentami, może odrobinę zbyt sztampowego).
Anioły w Czerni to całkiem dobrze napisana powieść science fiction, która potrafi trafić w gusta wielu miłośników tego rodzaju literatury i zapewnić im należytą dawkę rozrywki, a przecież to jest najważniejsze. Oczywiście można znaleźć tutaj kilka elementów scenariuszowych, które wymagałyby mniejszej lub większej poprawy, całościowo jednak mamy do czynienia ze spójnym i ciekawym pomysłem autora. Tom pierwszy stanowi, tak naprawdę tylko preludiom do czegoś większego co można rozwinąć się w kolejną świetną serię.
Radosław Frosztęga
+ wartka akcja + opisy technologiczne + kosmiczne potyczki - dość przeciętni bohaterowie |
Dziękuję Wydawnictwu Drageus Publishing House za udostępnienie egzemplarza do recenzji.