Autobiografia Colina McRae - recenzja - Brucevsky - 16 marca 2020

Autobiografia Colina McRae - recenzja

Pod koniec XX wieku Colin McRae wprowadził mnie w nieznany świat rajdów samochodów, zapraszając do wspólnego pokonywania OS-ów w grze Colin McRae Rally na pierwsze PlayStation. To było wówczas niesamowite doświadczenie. Kilkanaście lat później zasiadłem do lektury autobiografii tragicznie zmarłego kierowcy, by poznać jego przemyślenia o zmaganiach za kółkiem i przy okazji nadrobić ogromne zaległości  o historii Rajdowych Mistrzostw Świata. Jak wypada książka? Zapraszam do recenzji.

Colin McRae tylko raz został mistrzem świata, a mimo to zapisał się na stałe w pamięci milionów. Słynący z bezkompromisowego i widowiskowego stylu jazdy, wyciskał maksimum z maszyn, które otrzymywał do swojej dyspozycji. Wielu nazywa go też jednym z największych pechowców, którzy mieli okazję ścigać się na oesach w ostatnich kilku dekadach. Ogrom awarii i wypadków wielokrotnie pokrzyżował mu plany, ale nigdy nie pozbawił go głodu zwycięstwa i ambicji, by zawsze dawać z siebie wszystko. Colin pochodził z rodziny o wyścigowych tradycjach, szukał adrenaliny i nie bał się podejmować ryzyka. Zginął w 2007 roku (to już ponad dwanaście lat!), w katastrofie śmigłowca, który sam pilotował...

Wielu graczy zna McRae przede wszystkim dzięki serii świetnych produkcji, które sygnował swoim nazwiskiem. Sam należę do tego grona. Od razu więc rozwieję wątpliwości – w tej autobiografii hity Codemasters odgrywają marginalną rolę – kierowca poświęcił im ledwie jeden krótki akapit, w którym przyznał, że nieszczególnie interesował się grą, choć słyszał, że wypadła dobrze. Lekki zawód, ale doceniam szczerość mistrza.

Autobiografia%20Colin%20McRea

Czy poza tym autobiografia Colina ma same zalety? Niestety daleki jestem od zachwytów. McRae przedstawił swoją drogę na szczyt i podzielił się wieloma ciekawostkami z czasów młodości, które wyjaśniają jego smykałkę do rajdów, ale odsłonił stosunkowo niewiele kulisów Rajdowych Mistrzostw Świata. Jestem laikiem w tym temacie, a nie czuję, żebym dzięki opowieściom Colina mógł choćby jakkolwiek podyskutować o historii WRC z pasjonatami dyscypliny. Swoją rywalizację z najważniejszymi konkurentami opisał pobieżnie i banalnie, więc nie liczcie na smaczki dotyczące Tommiego Makinena, Richarda Burnsa czy Carlosa Cainza.

O samych wyścigach też wspomina bardzo ogólnikowo, co tylko potwierdza, że dla kierowcy rajdowego mknięcie po krętych trasach w różnych częściach świata często nie jest niczym niezwykłym. McRea więcej miejsca poświęca tylko awariom czy wypadkom, które mocniej zapisały się mu w pamięci, bo miały poważniejsze konsekwencje, jak choćby wypadek na Korsyce z 2000 roku. Niestety autor nie opowiedział również zbyt wiele o funkcjonowaniu zespołów, które uczestniczą w zmaganiach. A mógłby pewnie napisać wiele, wszak był aktywnym uczestnikiem wprowadzania forda focusa mk1 do rajdowej czołówki. Jak wyglądały prace, gdzie napotkano problemy? Niestety tego brakuje.

Autobiografia Colina McRae urywa się nagle, w połowie 2001 roku, tak jak nagle urwało się jego życie. Warto wiedzieć, że dzisiaj to publikacja już w wielu miejscach nieaktualna, bo opowiada o rajdach z przełomu wieków, jakby było to obecnie. Daje to ciekawe spojrzenie na świat WRC i zmiany, które w nim zaszły, ale jednocześnie nie jest już obecnie niczym więcej niż ciekawostką. Czy polecam książkę? Tylko największym zapaleńcom rajdów, którzy chcą z perspektywy jednego z dawnych bohaterów powspominać lub też pragną zdobyć podstawowe informacje na temat Colina McRae i jego drogi na szczyt. Kto jednak liczy na poznanie rajdów samochodowych od kuchni, może się rozczarować. Szkoda też, że w obecnym wydaniu nie dokonano małej aktualizacji i nie pokuszono się o uzupełnienie wspominków kierowcy o krótki przegląd sezonów z jego udziałem. Na pewno pozwoliłoby to łatwiej odnaleźć się w lekturze i dobrze poszerzyło czasami bardzo pobieżne i wybiórcze relacje samego kierowcy.

Jedno można za to autobiografii oddać – kto miał dłuższą przerwę od gier o WRC, na pewno po lekturze zapała chęcią powrotu za wirtualne kółko. Bo Colin może nie był mistrzem pióra, ale potrafił zarażać pasją.

Ocena: 5/10

Brucevsky
16 marca 2020 - 19:33