Recenzja: Dororo i Hyakkimaru #2 - Froszti - 27 kwietnia 2020

Recenzja: Dororo i Hyakkimaru #2

Jeżeli ktoś nie miał do czynienia z oryginałem autorstwa legendy Osamu Tezuki, a na leciwe pozycje reaguje alergicznie, to zdecydowanie powinien sięgnąć po wydawany przez Waneko tytuł Dororo i Hyakkimaru. Manga to doskonały przykład tego, jak powinno się robić dobre i wpadające w oko odświeżone wersje komiksowych klasyków.

W pierwszym tomiku czekało na czytelnika sporo widowiskowej akcji. Część druga pod tym względem jest odrobinę spokojniejsza. Album w zasadzie podzielony jest na dwie osobne części. W pierwszej twórca przy zastosowaniu klasycznej retrospekcji pokazuje przeszłość Hyakkimaru. Ukazane tutaj dzieciństwo bohatera zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych. Mały „potworek”, którego los wydawał się przesądzony, znalazł jednak ludzi, którzy się nim zaopiekowali, dodatkowo tworząc dla niego odpowiednie „sztuczne ciało”. Czytelnik ma okazję również zobaczyć, jak zaczęła się wielka podróż bohatera i co musi on zrobić, aby odzyskać swoją ludzką formę. Część druga powraca na bardziej utarte tory, będąc przedsmakiem do kolejnej epickiej potyczki. Ziemie, po których podróżują bohaterowie są nękane nieustającą wojną, w której niewinnymi ofiarami są również kobiety i dzieci. Za takimi okrutnymi zbrodniami musi stać jeden z upiorów, na którego poluje samuraj. Sprawa jego pokonania będzie jednak o wiele bardziej skomplikowana, szczególnie że ma wiązek z jego przeszłością.

Nie ma co ukrywać, że Dororo i Hyakkimaru od samego początku nie jest tytułem, który mógłby zachwycać mocno rozbudowaną fabułą. Owszem historia jest ciekawa i w wielu miejscach dość nietuzinkowa, jednak ograniczona ilość stron w poszczególnych tomikach, wymusza pewne scenariuszowe uproszczenia i pozostawianie pewnych niedomówień. Sięgając jednak po ten tytuł, większość potencjalnych odbiorców oczekuje od niego dynamicznej akcji oraz zapewnienia prostej i intensywnej rozrywki. Pod tym względem manga sprawdza się w 100% i nie ma się tutaj do czego przyczepić.

Zdecydowanie najważniejszym elementem odświeżonego „klasyka” jest jego oprawa wizualna. Satoshi Shiki tworzy rysunki, obok których trudno przejść obojętnie, nawet jeśli jest się największym mangowym estetą. Projekty postaci, tła, kadry prezentujące naturę czy chwile świetnie prezentujące dynamikę potyczek. Wszystko to dopracowane jest tutaj w najdrobniejszych detalach i przystosowanego do współczesnych standardów. Styl znacząco różni się od tego, co można było widzieć w wydaniu z 1969 roku. Twórca jednak pod pewnymi względami stara się zachować klimat oryginału.

Dororo i Hyakkimaru to naprawdę niezła manga, którą powinien przeczytać każdy miłośników bardziej „widowiskowych” komiksów, który poszukuje chwili niezbyt wymagającego relaksu. Jeśli tak właśnie podejdziemy to tego dzieła, to kolejne strony będzie pochłaniać się błyskawicznie, a na koniec na twarzy pojawi się uśmiech zadowolenia.

Radosław Frosztęga


Egzemplarz do recenzji dostarczyło wydawnictwo Waneko. 

Froszti
27 kwietnia 2020 - 10:17