Wyjątkowe czasy nastały, skoro debiut filmu na Netfliksie urasta do miana największej premiery miesiąca, a może i wiosny. Z drugiej strony, nawet gdyby wszystko funkcjonowało normalnie, to Netflix miałby się czym chwalić - Chris Hemsworth jest gwiazdą pierwszego sortu, a bracia Russo po sukcesie dwóch ostatnich części Avengers są w stanie wywindować do pierwszej liginiemal każdy projekt. Tak sobie zatytułowany film Tyler Rake: Ocalenie (co i tak jest trochę lepsze niż niezwykle nijaki oryginalny tytuł Extraction) okazał się filmem, który bez problemu zajmuje miejsce wśród najlepszych obrazów sygnowanych logo Netfliksa. I wcale nie dlatego, że konkurencja jest słaba.
Tyler Rake: Ocalenie to reżyserski debiut Sama Hargrave'a, kaskadera i koordynatora scen akcji, który pracował m.in. przy Wojnie bohaterów i Endgame. Tam poznał braci Russo i Chrisa Hemswortha, a panowie zaszczycili swoimi nazwiskami jego pierwszy film. Efekt jest podobny, co przy okazji Johna Wicka - gdy kaskader bierze się za kino akcji, to można być pewnym, że od strony realizatorskiej i wizualnej będzie przekonująco, efektownie i brutalnie. Tyler Rake nie jest aż tak dobry jak John Wick, ale momentami brakuje niewiele.
Film nie chowa przed widzami zbyt wielu niespodzianek. Produkcja jest raczej prostolinijna i poza kilkoma odchyłami nie odbiega od normy. Jeśli lubicie tego typu kino, mało rzeczy Was zaskoczy, ale dużo z nich sprawi radość. Chris Hemsworth gra tytułowego najemnika, który właśnie został wynajęty do odbicia z rąk złego barona narkotykowego syna innego barona narkotykowego. Wszystko dzieje się w Indiach, Hemsworth jest twardzielem z traumą, który nie ma nic do stracenia, siepacze zła są źli, a akcja jest wysokooktanowa.
Całe to umięśnione męstwo posiada odpowiedni ładunek emocji, dzięki czemu Tyler Rake: Ocalenie jest czymś więcej, niż bezmyślnym mordobiciem. Taka prostota bywa bardzo skuteczna. Szczególnie, gdy Hargrave i jego ekipa spuszczają swojego bohatera ze smyczy. Od pierwszej sceny odbicia zakładnika, przez słynną już 11-minutową sekwencję bez cięć (one oczywiście tam są, ale dobrze ukryte), aż po finałową strzelaninę na moście. Wszystko to ogląda się z zapartym tchem i aż trochę brakuje dużego kinowego ekranu. Bonusowe punkty za scenę, w której Hemsworth bije dzieci. Jest cudowna i stanowi jedyny moment w filmie, który można podciągnąć pod czarną komedię. Cała reszta jest poważna.
Ale to nie szkodzi. Pozbawionych wygłupów filmów akcji też nam trzeba. Choćby po to, by raz jeszcze zobaczyć, jak piekielnie charyzmatycznym aktorem jest Chris Hemsworth, nawet gdy nie może sobie żartować. Towarzyszą mu mniej znane w tj części świata twarze i każdy daje z siebie wszystko, by Ocalenie było dobrym filmem. Owszem, ten brak zaskoczeń, może ciut za dużo testosteronu i momentami słabe CGI powodują, że gotowe dzieło nie zmieni świata, ale fani rzetelnego kina akcji, które nie udaje niczego poza "zobacz, jak ten dobrze wytrenowany przystojniak dziesiątkuje swoich przeciwników" będą zadowoleni. Tyler Rake: Ocalenie ocalił filmową wiosnę. Dziękuję i wystawiam 7,5.