20 lat albumu A Perfect Circle - Mer de Noms - fsm - 27 maja 2020

20 lat albumu A Perfect Circle - Mer de Noms

23 maja debiutanckiemu albumowi grupy A Perfect Circle stuknęły równo dwie dekady. O najlepszych dziełach zawsze warto przypominać, a okrągła rocznica jest do tego najlepszym pretekstem. Mer de Noms to dzisiaj bardzo żwawa klasyka alternatywnego rocka, która wyrosła na nazwisku Maynarda Jamesa Keenana, wokalisty m.in. Toola, a od dawna jest rozpoznawalna sama w sobie.

Na początku szczera spowiedź. APC poznałem z opóźnieniem, bo gdy rodzime media zaczęły przebąkiwać coś o "nowym zespole Keenana" (co zresztą było sporym nadużyciem, ale wiadomo, nagłówki), trafiłem tylko na kadry z klipu Judith i promocyjne fotki, w których długie włosy wokalisty wywołały silne skojarzenie z jakimiś Moonspellami i innymi Nightwishami, więc nawet nie chciałem sprawdzać co to, by nie popsuć sobie dobrego zdania, jakie miałem o Toolu. Na szczęście z błędu zostałem dosyć szybko wyprowadzony.

Mer de Noms pochwalić się może tytułem najlepiej notowanego debiutu dla rockowego zespołu na prestiżowej liście Billboard 200. I nawet jeśli obecność Keenana była głównym motorem napędowym początkowego sukcesu, to szybko okazało się, że Mer de Noms to świetna płyta sama w sobie. Przedpremierowa trasa z Nine Inch Nails, teledysk nakręcony przez Davida Finchera... Było się czym chwalić.

Billy Howerdel, motor napędowy A Perfect Circle, to gitarzysta, kompozytor i wokalista, który zaczynał m.in. jako "techniczny" dla NIN i Toola. Historia rocka chciała, by Howerdel i Keenan zamieszkali razem gdzieś w połowie lat 90-tych i gdy ten drugi usłyszał kilka pomysłów na piosenki, stwierdził, że mógłby je zaśpiewać. Minęło parę lat i w maju 2000 roku światło dzienne ujrzała płyta Mer de Noms, zawierająca 12 premierowych kompozycji, wśród których próżno szukać słabego numeru.

Na start dostajemy The Hollow, które z miejsca odróżnia APC od Toola. Zupełnie inne prowadzenie gitary, krótsza kompozycja z refrenami, uzupełniające się wokale Keenana i Howerdela. Aż chce się śpiewać! Cała płyta stawia na atmosferę i pozbawiona jest szybkich, drapieżnych, hałaśliwych utworów. Wszystko w sposób niezwykle przemyślany drąży ucho, zaciera linię między rockiem a metalem, dorzuca trochę prog-rocka, a gdzieś tam znajdzie się miejsce dla smyczków czy ksylofonu. 20 lat temu robiło to wielkie wrażenie i efekt nie zmienia się do dziś.

Fani grania, które jest dalekie od kopiuj-wklej, znajdą tu dla siebie mnóstwo dobra. Od tych cięższych mocniejszych utworów jak Judith (to ta piosenka dostała teledysk od Finchera) po te ładniejsze i spokojniejsze (prześliczne 3 Libras z akustyczną gitarą w tle). Niezmiennie doskonały głos Keenana, który do dziś pozostaje jednym z najlepszych wokalistów w ogóle, nie tylko w rocku czy metalu, świetna produkcja, rewelacyjna sekcja rytmiczna. Naprawdę trudno się do czegokolwiek przyczepić.

Takiego debiutu, jak Mer de Noms, mogą A Perfect Circle pozazdrościć wszyscy. Ani pierwszy album Toola, ani NIN, ani Mansona, nie miały w sobie tego pierwiastka geniuszu. On pojawił się później. APC zaś zaczęło z tak wysokiego poziomu, że trochę rozumiem narzekania fanów na (skądinąd świetny!) album grupy z 2018 roku. Wszystkiego najlepszego, drogie "morze imion"!

fsm
27 maja 2020 - 14:41