Recenzja filmu Power - Netflix ma niezły poziom mocy - fsm - 16 sierpnia 2020

Recenzja filmu Power - Netflix ma niezły poziom mocy

Czy w obliczu braku blockbusterów więcej wybaczamy filmom produkowanym na potrzeby platform streamingowych? Niewykluczone, wszak wystarczyło kilka miesięcy, by mocno zatęsknić za wielkim ekranem w ciemnej sali, gdzie doświadczenie filmowe jest zupełnie inne od tego kanapowego. W zwykłej, kinowej codzienności netfliksowy film Power zapewne dostałby ode mnie nieco niższą ocenę. Ale dopóki świat nie dostanie filmu Tenet, bardzo efektowny Power musi wystarczyć jako namiastka tego, czym zwykły atakować nas latem wytwórnie filmowe.

Project Power (oryginalny tytuł jest ciut dłuższy) to przykład produkcji, która stawia dużo większy akcent na techniczną stronę widowiska, niż scenariusz. Historia jest bardzo prosta i służy tylko jako napęd do pokazywania sekwencji godnych kinowej sali. Netflix wlał budżet w efekty, zdjęcia i udźwiękowienie. No i w dwa znane nazwiska. Reszta produkcji została zabrana z kosza z przecenami, ale efekt końcowy jest zaskakująco strawny.

W Nowym Orleanie pojawił się nowy narkotyk, którego zażycie w zasadzie gwarantuje uzyskanie supermocy na 5 minut. Tyle, że nie wiadomo, jaka to będzie moc - trzeba spożyć pastylkę i ryzykować nagłą śmierć, ale nagroda jest warta zachodu. Nie dziwi więc wielkie zapotrzebowanie na tytułową Power, policja radzi sobie z tematem średnio, a w tle są mroczni tajniacy w garniturach i prosty rodzinny dramat. Oto świat przedstawiony. Przed nami bohaterowie.

Robin jest nastolatką opiekującą się chorą mamą, rozprowadza więc narkotyk w zamian za godziwe pieniądze. Frank to gliniarz, który wykorzystuje 5 minut mocy do łapania bandziorów, a "Major" wraca do Nowego Orleanu szukając źródła narkotyku, bo cała ta sprawa coś wspólnego z jego porwaną córką. Trzy postacie w końcu spotkają się na ekranie i razem stawią czoła dosyć bezpłciowemu przeciwnikowi. Standard. Strawny, ale nic ponad to.

Reżyserski duet odpowiedzialny wcześniej m.in. za niezły film Nerve stawia wszystko na jedną kartę - Power ma dobrze wyglądać, dobrze brzmieć i mieć dobre tempo. I to udaje się zrealizować bez większych problemów, ze szczególnym wskazaniem na solidne efekty wizualne i pomysłową inscenizację (sekwencja oglądana z wnętrza specjalnego inkubatora - super!). Zaskoczeń byłoby więcej, gdyby Netflix nie pokazał niemal wszystkiego w zwiastunie. Jamie Foxx i powracający do aktorstwa Joseph Gordon-Levitt to solidna wysoka półka, która musi ustąpić młodej Dominique Fishback w roli Robin. Dziewczyna zagrała najlepiej z całej ekipy i za to oklaski! Choć trzeba przyznać, że to "zasługa" scenariusza - w żadnym momencie historia nie pokazuje niczego wyjątkowego. Przed widzem jest prosta podróż od A do B, z rzetelnym wyjaśnieniem wszystkich wątków i maciupką dawą humoru (chciałoby się więcej).

Power to blockbuster na miarę naszych czasów. Dobry, ale nie aż tak dobry, by go wychwalać. Bardzo ładny, ale nieco za prosty. Czyli w sam raz do streamingu. I w pewnym sensie podobny to The Old Guard - tamten film miał ciekawiej zarysowany świat, ale wyglądał niedostatecznie. Ten wygląda lepiej, ale nie jest aż tak interesujący. Tak czy siak 6 z plusem się należy.

fsm
16 sierpnia 2020 - 17:17