Sucker Punch to studio, które jest z Sony od dość dawna. Graczom dali się poznać jako ojcowie szopa Sly’a i jego złodziejskiej załogi oraz przy okazji superbohaterskiej serii pod tytułem Infamous. Raptem kilka miesięcy temu uraczyli posiadaczy konsol PS4 swym najnowszym dziełem zatytułowanym Ghost of Tsushima.
Jeszcze kilka dni temu nie wiedziałem o ich ostatnim projekcie zbyt wiele, ale dodanie do niego darmowego trybu dla wielu graczy ostatecznie przekonały mnie do tego, żeby spróbować swoich sił jako nieustraszony Jin Sakai, który rzuca wyzwanie mongolskim najeźdźcom okupującym tytułową Cuszimę.
Po rozegraniu raptem kilku partii w trybie sieciowym oraz po informacji, że raidy do gry ruszą dopiero od trzydziestego października postanowiłem zagłębić się bardziej w przygodę dla pojedynczego gracza w celu lepszego poznania mechaniki gry.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to to, że jest dokładnie to, o co prosili fani Assassin’s Creed od lat, a więc tytuł z otwartym światem z akcją rozgrywającą się w czasach feudalnej Japonii. Jest to w moim mniemaniu jeden z najciekawszych okresów historycznych w historii Kraju Kwitnącej Wiśni, który nieraz mogliśmy już poznać w grach wideo lub w anime.
My mamy swoją Bitwę pod Grunwaldem i husarzy, z których jesteśmy dumni od setek lat, a Japończycy mają swoich samurajów, roninów, szogunów oraz swój boski panteon.
W mojej trzydziestoletniej karierze gracza spotkałem się z wieloma japońskimi produkcjami, z których japońskość wręcz wylewa się z ekranu telewizora. Wymienię tu chociażby Tenchu, Shenmue, Okami czy chociażby japońskie gry z gatunku visual novel, które na przykładzie Steins;Gate starają się przybliżyć laikom japońską kulturę, nawet w tej bardziej strawnej formie. Nigdy jednak nie grałem w taką produkcję wyprodukowaną poza Japonią. Dziś śmiało mogę napisać, że Ghost of Tsushima to doskonała okazja na to, aby zobaczyć, że również zachodni developer potrafi odnaleźć się w tym temacie, jeśli tylko tego zechce.
Wystarczy odpalić japoński dubbing w Cuszimie i możemy poczuć się tak, jakbyśmy sami toczyli bój z obcym najeźdźcą w obronie honoru naszej ojczyzny. Wątek kodeksu samurajskiego jest tu niejako centralnym filarem opowieści. Dużo dają także drugoplanowi bohaterowie, których protagonista spotka na swojej drodze. Każdy z nich ma jakieś aspiracje, a ciągłe ścieranie się ich ambicji w wojnie japońsko-mongolskiej tworzą niesamowitą mieszankę, która powinna przypaść do gustu najbardziej wybrednym fanom japońszczyzny. Chyba tylko ktoś, kto nie lubi łazić po mapie w poszukiwaniu skarbów przez dziesiątki godzin nie polubi tej produkcji.
Wystarczyło, ze przejechałem się na koniu kilka razy po tych pięknych polach, stoczyłem kilka pojedynków na śmierć i życie lub wyzwoliłem kilka pobliskich mieścin spod mongolskiej okupacji, aby wsiąknąć w ten klimat jak w bagno. Niby wyzwalanie obozów było już w Far Cry 2, ale tutaj możemy spróbować rozprawić się z wrogami po cichu, starannie planując metodę ich anihilacji, lub wezwać cały obóz do honorowej walki, aby sprawdzić kto jest po prostu silniejszy.
Zamiast znanych i hejtowanych w całym środowisku graczy ubisoftowych wież mamy tutaj latarnie morskie, które warto rozpalić, aby wlać w japońskie serca nadzieję na lepsze jutro. Lisy i złote ptaki doprowadzą nas w nowe miejsca, możemy też wspiąć się na wyżyny akrobatyczne i dotrzeć do trudno dostępnych świątyń. Wszystko po to, aby zdobyć nowe talizmany. Są gorące źródła, w których kąpiele wzmocnią naszą wytrzymałość, tworzenie poezji zagrzewającej do boju oraz testy zręcznościowe, polegające na przecinaniu kataną bambusowych palików. Jak to w takich grach bywa jest jeszcze kilka rodzajów znajdziek, które pomogą nam w przygodzie, różne style walki, które możemy zastosować przy różnych typach przeciwników, i na całe szczęście gra została zapatrzone w proste narzędzia pomagające nam w ich odnalezieniu. W Ghost of Tsushima nie posługujemy się GPSem w celu jak najszybszego dotarcia do celu naszej podróży. Zamiast tego prowadzi nas do niech wiatr.
W trybie dla jednego gracza czeka nas kilka trudniejszych starć, ale prawdziwym wyzwaniem jest dopiero tryb dla wielu graczy, którego opanowanie w stopniu mistrzowskim będzie wymagało od graczy bardzo dobrej komunikacji i planowania działań. Wystarczy zaliczyć krótki samouczek, przedstawiający poszczególne postacie i możemy śmiało uczestniczyć we wspólnej zabawie z innymi graczami. Niniejszy tryb składa się m.in. z dziewięciu misji fabularyzowanych i każdy powinien dać w nim radę na podstawowym poziomie trudności, ale dopiero później, na najwyższych z nich, gracze zostaną poddani najtrudniejszym próbom, bo po śmierci całej drużyny nie ma kontynuacji.
Do tej pory spędziłem z Cuszimą koło czterdziestu godzin gry w raptem kilka dni i już dziś wiem, że gra wessała mnie do takiego stopnia, że zamierzam ukończyć ją przynajmniej dwukrotnie i nie spocznę dopóki nie zaliczę najtrudniejszych wyzwań w trybie wieloosobowym.
Jestem pełen podziwu dla twórców Cuszimy, bo podjęli niezbyt łatwy temat dla ludzi z Zachodu, a wywiązali się z niego niemal perfekcyjnie. Oby Sucker Punch podejmował się równie ciekawych przedsięwzięć w przyszłości.