Recenzja- No Game No Life Light Novel #4-#7 - Froszti - 28 grudnia 2020

Recenzja- No Game No Life Light Novel #4-#7

Serii No Game No Life miłośnikom anime raczej nie trzeba przedstawiać. Warto jednak przypominać, że ekranizacja powstała na kanwie cyklu książkowego (light novelka), o czym niekoniecznie już każdy wie. Jeśli więc komuś podobała się wersja telewizyjna, to tym bardziej powinien sięgnąć po papierowy odpowiednik wydawany na naszym rynku przez Waneko, który jeszcze bardziej rozbudowuje świat dwójki nietuzinkowego rodzeństwa.

Sora i Shiro po trafieniu do świata gdzie wszystko załatwia się za pomocą gier, sporo w nim namieszali, powiększając ziemie należące do ludzi, czyli najsłabszej rasy w tej krainie. Bo takich wymagających poczynaniach każdy potrzebuje odrobiny wolnego. W tomie czwartym rodzeństwo wraz z grupką towarzyszy odpoczywa od wszelakich obowiązków, oddając się miłemu leniuchowaniu. Niezbyt długo mogą cieszyć się oni beztroską, bo zostanie ona przerwana przez pojawienie się tajemniczej postaci zwanej Plum. Jest ona wysłannikiem dharmpirów (jednej z ras), która błaga dwójkę niesamowitych graczy o pomoc dla siebie, jak i syren. Obu nacjom grozi wyginięcie, jeśli nie podejmą oni zdecydowanych kroków. Nowe wyzwanie i zarazem możliwość „podbicia” kolejnych ras to dla głównych bohaterów okazja, której przepuścić nie mogą. W tym przypadku „gra”, w której będą brać udział, będzie jednak znacząco inna od tego, co doświadczyli do tej pory. Chłopak będzie musiał bowiem rozkochać w sobie królową syren. Tylko dzięki temu uda się uratować obje nacie przed ostateczną zagładą. Wielce pomocne może okazać się doświadczenie z wszelakich gier randkowych, które namiętnie ogrywał. Już sam zarys fabularny tej części jasno daje do zrozumienia, że będzie szalenie i z dużą dawką „podtekstów”. Samo tempo akcji dość mocno tutaj jednak zwalnia i zgodnie z naturą „light nowelek”, na czytelnika czeka porcja prostej i przyjemnej opowieści, gdzie autor w głównej mierze skupia się na prezentacji wspomnianych ras. Stara się on pokazać ich przeszłość oraz nieprzemyślane decyzje, które doprowadziły do sytuacji, kiedy znalazły się one na krawędzi wyginięcia. Fabuła w kilka miejscach jest dość intrygująca i mogąca mile zaskoczyć czytelnika, wszystko to jednak staje się jedynie wstępem do właściwej „akcji”, która pojawi się w kolejnym tomie.

Część piąta to bezpośrednie rozwinięcie akcji z „syrenią królową”, której rozkochanie stało się głównym celem rodzeństwa. Sora nie tylko będzie musiał liczyć na analityczny umysł swojej siostry, ale również stanie przed życiowym problemem, który obnaży to, czy chłopak naprawdę zdaje sobie sprawę z tego, czym jest prawdziwa miłość. Na czytelnika czeka tutaj jeszcze kilka niemałych zaskoczeń, które fanów serii z pewnością mocno wgniotą w fotel. Jeśli chodzi o scenariusz tej części serii, to dość zaskakujące może być poświęcenie większej części tytułu na „zabawę” z flugielkami, która ma doprowadzić do odkrycia sposoby rozkochania królowej. Jak na fantazyjny świat przystało, prosta zabawa przeradza się w iście niesamowitą potyczkę, gdzie nikt nie ma zamiary odpuścić, a każdy nieprzemyślana decyzja będzie miała swoje konsekwencje. Oczywiście zwycięzca może być tylko jeden (w tym przypadku rodzeństwo), jednak nie obejdzie się bez kilku mniejszym potknięć i porażek. Autor stara się również pokazać fabułę w tej części dwutorowo, z jednej strony walka rodzeństwa ze „skrzydlatymi” niewiastami, z drugiej próba odkrycia przez Steph i Izunę sposobu na wygranie „miłośnej gry”. Każda z grup ma tutaj swój własny sposób działa, jednak obie dochodzą do tych samych wniosków, mających pomoc w ostatecznym zwycięstwie.

Szósty tomik znacząco odbiega od dotychczasowej fabuły i rzuca czytelnika w odległą przeszłość. Odbiorca nie ma się co tutaj spodziewać dotychczasowej prostej i przyjemnej fabuły z pewnymi drobnymi erotycznymi podtekstami. Autor przygotował bowiem solidną dawkę emocjonalnej treści, gdzie nie braknie bólu, cierpienia i wszechobecnej śmierci. W scenariuszu nie będzie również miejsca dla dotychczasowych bohaterów. Rodzeństwo ustępuje pola „małżeństwu” graczy, którzy rzucili wyzwanie światu i doprowadzi do jego przemiany. Fani serii będą mogli się tutaj dowiedzieć, między innymi jak zakończyła się Wielka Wojna, jak Tet został wielkim bogiem czy co podczas międzyrasowego konflikty wyczyniała Jibril. Pojawia się więc w treści sporo odpowiedzi na wiele pytań, które nurtowały czytelników od samego początku. Twórca jednocześnie stara się pokazać, że wprowadzenie „zasady gier” do tego świata, znacząco polepszyło byt wszystkich istnień. Obok bardziej wymagającej i mocno dramatycznej treści, nie braknie tutaj również dozy widowiskowości, gdzie główni bohaterowie rzucają wyzwanie całemu światu, stawiają na szali wszystko, co dla nich najważniejsze. Treść potrafi być tutaj naprawdę mocno fascynująca i wciągająca, jednocześnie uzupełnia ona wiele luk fabularnych, stając się świetnym uzupełnieniem całej historii.

Tomik siódmy to powrót do sprawdzonych schematów, gdzie pierwsze skrzypce odgrywa „rozgrywa” o dominację nad światem. Sora ze swoją siostrą i resztą towarzyszek nareszcie ma okazje sprawdzić się w potyczce przeciwko Old Deus. Pozornie typowa i prosta gra „w kości”, skrywać będzie jednak wiele zasad, które mogą sprawić wiele trudności bohaterom. Na dodatek przegrana w tej rozgrywce oznaczać będzie dość przykre konsekwencje dla ciała pokonanego. Duże większe znaczenie niż analityczny umysł będzie miała tutaj umiejętność szybkiego dostosowywania się do nowych sytuacji, czyli coś, w czym rodzeństwo niekoniecznie jest najlepsze. Na czytelnika czeka więc prawdziwa droga przez mękę rodzeństwa, co niestety ma swoje przełożenie na treść fabularną, która najdelikatniej pisząc do najbardziej porywających nie należy. Autor stara się ratować monotonne i dość przewidywalne momenty licznymi dość obszernymi retrospekcjami, które również nie są nadmiernie fascynujące. Należy nawet napisać wprost, że niektóre przedstawione tutaj fakty z przeszłości są kompletnie nic niewnoszącymi do głównej historii i stają się przysłowiowym zapychaczem miejsca. Mamy więc do czynienia ze zdecydowanie najsłabszym jak do tej pory tomikiem, przez który należy jakoś przebrnąć, mając jednocześnie nadzieję na znacząco poprawę w kolejnej części.

Całościowo No Game No Life prezentuje poprawny poziom typowy dla gatunku light nowelek. Każdy czytelnika poszukującej prostej, zabawnej opowieści fantasy powinien zainteresować się tą pozycją. Należy jedna pamiętać o pojawiających się tutaj dość specyficznych „podtekstach” ,które nie każdego zachwycą, z każdym kolejnym tomem stają się one jednak coraz bardziej marginalne.

Prosta, przyjemna seria fantasy, która może zapewnić chwilę niezobowiązującego relaksu.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarzy do recenzji.

Froszti
28 grudnia 2020 - 10:23