Recenzja- No Game No Life Light Novel #8-#10 - Froszti - 3 stycznia 2021

Recenzja- No Game No Life Light Novel #8-#10

Kolejna porcja fantazyjnej książkowej przygody dla fanów serii No Game No Life. Light novelka rozwija się coraz mocniej, odkrywając przed czytelnikami kolejne tajemnice i dostarczając mu odpowiedniej porcji rozrywki.

W części siódmej rozpoczęła się wielka „Boska” gra, w której rodzeństwo stanęło przed naprawdę wielkim wyzwaniem. Kolejny tomik to rozwinięcie tej potyczki, która stopniowo zmierza do wielkiego finału. Zanim jednak to nastąpi, dwójka bohaterów będzie musiała zmierzyć się z wyzwaniem od Jibril, która wrzuca ich w mocno realistyczny symulator Wielkiej Wojny. Będą oni musieli wpłynąć na jej przebieg, tym samym zmieniając całą historię. Zdecydowanie nie będzie to łatwe, a każda podjęte działanie odniesienie nie do końca przewidywalny skutek. Poprzednia odsłona cierpiała na dość dużą dawkę chaosu, gdzie twórca starał się wyjaśnić zasady nowej gry w taki sposób, aby czytelnik poczuł się jeszcze mocniej zagubiony. Dobra wiadomość jest taka, że recenzowana książka bardziej rozjaśnia całą sytuację, jednocześnie zapewniając odbiorcy solidną porcję widowiskowej treści. Niestety, ale nie obejdzie się tutaj również bez pewnych mniej lub bardziej odczuwalnych scenariuszowych potknięć. Sora i Shiro są świadomi swoich błędów popełnianych podczas swoich gier, nadal jednak mają oni manierę komplikowania sobie rozgrywki. Nadmiar skomplikowanych planów w ich głowach, przewidywanie ruchów przeciwnika, zanim rozpocznie się gra, zastawianie „pułapek” na oponenta. Wszystko to może czytelnika zachwycić, powoduje jednak również niepotrzebną dawkę zagmatwania i skomplikowania, gdzie trudno odgadnąć kolejne ruchy bohaterów, które nie zawsze wydają się logiczne. Problemem tej części, podobnie jak i poprzedniej, jest również brak spójnego punktu widzenia/przekazu. Autor pisze zbyt długie, zagmatwane kawałki tekstu, które niespecjalnie wnoszą coś do samej historii, a jego próba pokazania wydarzeń z różnych perspektyw, wymusza na odbiorcy bardzo uważne śledzenie fabuły, aby przypadkiem niczego nie pominąć. Wszystkie wymieniona niedociągnięcia są jednak należycie wynagrodzone przez końcówkę tomu, która zaskakuje i wywołuje na twarzy fana serii szeroki uśmiech zadowolenia.

Tomik dziewiąty to kolejna porcja iście szalonej opowieści fantasy, w której tak wiele się dzieje, że już nawet sami bohaterowie mają problem z ogarnięciem tego wszystkiego. Powiększające się nieustannie terytorium Elkii, rodzące się problemy wewnętrzne i zewnętrzne, kolejne rasy warte „podbicia”, nowi „przyjaciele” i „przeciwnicy”. Wszystko to zdecydowanie za wiele jak dla dwójki hikikomori. Postawiają więc oni „odpocząć” od tego chaosu i skupić się na branży artystycznej, gdzie będą promować na idolkę boginie Horou. Zgiełk „show-biznesu” przerywa jednak w pewnym momencie dźwięk dzwonka komórki Sory. Kontakt nawiązuje Eizing, jedna z ex-machin, która oczekuje od chłopaka sporego „poświecenia”. W części tej mamy do czynienia z wszystkimi elementami No Game No Life, które kształtują klimat tej serii i stanowią podstawę dobrego, prostego, momentami głupkowatego humoru. Pojawiają się więc tutaj kolejne wyzwania, mnóstwo ecchi, magia, odniesienia do świata rzeczywistego, żarty z podtekstem, nabijanie się z Sory i jego braku doświadczenia w relacjach z kobietami, „dziwne” i niepokojące sytuację pomiędzy rodzeństwem itp. Jest szalenie, widowiskowo i mocno rozrywkowo, dzięki czemu ponad 200 stronicową książkę pochłania się błyskawicznie. Spore zwiedzenie poczują jednak czytelnicy oczekujący dalszego rozwoju historii Disboard i kolejnych podbojów dwójki graczy. Wszystko to zostaje tutaj zepchnięte dość znacząco na drugi plan, a autor pozwala sobie na chwilę niezobowiązującego fabularnego szaleństwa.

Dziesiąta już odsłona zwariowanej historii, przynosi spore zmiany w życiu Sory i Shiro. Zmuszeni są oni bowiem opuścić zajmowany do tej pory zamek, a w zasadzie to w wyniku buntu zostali z niego siłowo wykopani. Nie specjalnie się jednak tym przejmują, decydując się na prowadzenie małej apteki. Ich zwykła codzienność zostaje przerwana przez niespodziewanego gościa (Til), przedstawicielki rasy krasnoludów, która żąda wydania jej potrzebnego lekarstwa. Próba wyjaśnienia całej sprawy kończy się dotarciem na ziemie krasnoludzkich „lolitek”, gdzie na rodzeństwo będzie czekać kolejne wyzwanie. Niestety poziom serii w ostatnich tomach zaczyna dość mocno przypominać sinusoidę. Po dobrej części musi nastąpić jakieś bardziej widoczne załamanie i tak też jest w tym przypadku. Znacząca część książki to przygotowania do nowej gry, które nie tylko nie są nadmiernie porywające, to również pełne są „dziwnej” fetyszowej treści, która zaczyna balansować na granicy dobrego smaku. Kiedy już dochodzi do właściwej potyczki, to również nie jest ona zachwycająca i śmiało można napisać, że mamy tutaj do czynienia z jedną z najprostszych rozgrywek, jakie pojawiły się na łamach serii. Całą opowieść ratuje tutaj kilka ciekawszych wątków i żartów, które mogą zapewnić czytelnikowi chwilę rozrywki.

Seria No Game No Life przeżywa więc swoje chwile „chwały”, jak i mocniejsze upadki jakościowe. Całość nadal jednak stanowi dość interesującą i na swój sposób wciągającą historie, która z pewnością powinna przypodobać się nastoletniemu czytelnikowi, który oczekuje od powieści „przyjemnej prostoty”.

Kolejna porcja fantazyjnej przygody zaliczająca pewne wpadki jakościowe.

Dziękuję wydawnictwu Waneko za udostępnienie egzemplarzy do recenzji.

Froszti
3 stycznia 2021 - 10:48