Witajcie gracze. Oby humory i dobre gry Wam dopisywały. W ten weekend żegnam się z Dark Souls III. W kwietniu pokonałem najtrudniejszych bossów w dodatkach, ukończyłem grę drugi raz i tak właściwie to brakuje mi już tylko dziesięć pierścieni do definitywnego rozstania się z jedną z najlepszych trylogii ubiegłej dekady.
Przez kilka ostatnich lat miałem ogromny problem, aby znaleźć trochę czasu na rozszerzenia fabularne w tej produkcji From Software. Gdy tylko znalazłem tą przeklętą dźwignię, której nie mogłem znaleźć, to wszystko wróciło do normy. Wsiąkłem w umieranie jak za starych dobrych lat z tytułami Hidetaki Miyazakiego.
Teraz jest mi po prostu smutno ze świadomością, że żegnam się z Dark Souls III prawdopodobnie na zawsze. Będę tęsknił za współpracą z innymi graczami, rywalizowaniem z nimi, czy wreszcie napadaniem na światy niewinnych gospodarzy, aby zawładnąć ich duszami i doprowadzić ich do rozpaczy.
Zdziwiło mnie, że tyle lat po premierze ludzie wciąż grają w tego rpga z japońskim rodowodem. Wróciłem doń z planem na ustawki pod przedmioty z konkretnych Przymierzy. Koniec końców zdobyłem je bez problemu, grając normalnie. Ciężko opisać, ile miałem przy tym wszystkim frajdy. Pojedynki, walki dwóch na dwóch, porażki w nieuczciwych walkach, czy po zlekceważeniu adwersarzy to rzeczy, które na zawsze zostaną w mojej pamięci.
W zasadzie cały czas grałem jako mag, co nie zdarzyło mi się nigdy wcześniej. Jasne, że w innych tytułach From Software czarowałem od czasu do czasu, ale nigdy nie było tak, że potrafiłem napaść na innego gracza i załatwić go dwoma celnymi czarami w ciągu minuty.
Mityczny, wyżyłowany poziom trudności tych produkcji nigdy nie był dla mnie elementem decydującym o mojej wielkiej sympatii dla nich. Niepowtarzalne interakcje z innymi istotami popielnymi, projekt świata i potworów oraz muzyka już tak.
Doceniam autorów za to, że najtrudniejszych przeciwników trzeba najpierw się nauczyć, żeby mieć z nimi jakiekolwiek szanse, ale jestem daleki od bezkrytycznego gloryfikowania gier z tej serii m.in. za problemy z płynnością rozgrywki, szczątkową fabułę, za to, że nie każdy bohater, który z nami rozmawia rusza ustami, a wykonanie niektórych zadań jest wręcz niemożliwe bez poradnika. Nie lubię, gdy gra prowadzi nas za rączkę jak małe dziecko. Nie lubię jednak także, gdy jest nieprzejrzysta.
Życzę Wam wszystkim, abyście i Wy ogrywali tytuły, które pochłoną Was bez reszty. Niech miód leje się z nich strumieniami. Jeśli jakaś gra jest przytłaczająca, to czasem warto od niej odpocząć. Zatęsknić. A gdy już doń wrócimy, to będziemy chcieli w nią grać więcej i więcej, bez końca. Nawet nie wiem, kiedy mi minęło te 350 godzin w Lothric. Będę tęśknił.