Na początku było Diablo. Potem w moim życiu pojawiła się gra Nox. Następnie przyszedł czas na Diablo 2 oraz trójwymiarowe wariacje na jego temat - Dungeon Siege i Titan Quest. Wszystkie te fantastyczne (dosłownie i w przenośni) klikadła mają się dobrze, a wraz z premierą Diablo III mieć się będą jeszcze lepiej. Póki co jednak maniacy hack'n'slashy zmuszeni są choć przez chwilę zerknąć na Torchlight.
Grę nabyłem w wersji pudełkowej i od razu stwierdzam - nie żałuję wydanych 60 złotych. Pudełko swoje robi i wygrywa z bezdusznymi megabajtami pobieranymi z sieci. Prócz tego grę można zainstalować ile razy się chce, więc również moja ładniejsza połówka może cieszyć się masakrowaniem demoniego pomiotu na swoim laptopie. Oj, bo masakrowania w tej grze jest pod dostatkiem.
Były obawy: a bo grafika jakaś taka dziecinna, a bo demo jakoś mnie do końca nie przekonało, a bo to kalka Diablo (taka wręcz ordynarna), a bo oceny wśród ludu grającego takie na poziomie 7/10. Może nie ma co się pakować? Zapakowałem się jednak i wszystkie obawy i uprzedzenia zniknęły po tym, jak okazało się że czas podczas zabawy magicznie przyspiesza. Absolutnie za każdym razem, kiedy mówię sobie "zagram pół godzinki do kolacji, a potem koniec", to okazuje się że mijają 2 godziny, a ja mam ohotę zwiedzić jeszcze jeden poziom. Tylko ten jeden. No bo przecież nie zostawię mojego Alchemika imieniem The Dude z całym tym złomem w plecaku. Muszę iśc do miasta, sprzedać wszystko i oczyścić level do końca. MUSZĘ!
Czyli, moi drodzy, strzelająca przez dach grywalność. Do tego muzyka, która jako żywo przypomina pierwszego Diabełka (kompozytor ten sam, więc i nawiązań niemało). Wszystko na swoim miejscu. A że nie jestem graczem sieciowym, to brak trybu multiplayer nie przeszkadza.
Brawo, Runic Games! Ten gracz kupi dwójkę, którą bardzo mądrze zdążyliście już zapowiedzieć.