Dobry wieczór. Oto odcinek szósty, w którym: rozjaśnia się ciemność, będą wybuchy i wrzaski. I dalsze zagęszczanie atmosfery. Mam nadzieję, że nadal będzie się podobać.
Minuty zamieniały się w godziny. Ledwie kwadrans minął od wyruszenia w ciemność, a dwaj rycerze czuli się jak po całym dniu wędrówki. Podłoże było idealnie gładkie, a głosy rozbrzmiewały dziwnie przytłumione.
- I co?
- Co „co”?
- Tak sobie... idziemy i nie gadamy. Nudno – poskarżył się Sir Camembert.
- Powiedziałbym, że nie chce mi się z tobą gadać, ale to nie prawda. Ja nasłuchuję.
- Czego? Przecież nic nie słychać.
- No właśnie. A jak coś nagle będzie warte usłyszenia, a nikt nie będzie nasłuchiwał, to przejdzie to bez echa. Dosłownie – wyjaśnił Sekret Mnicha.
- E tam. Wymyślasz.
- Cicho! Słyszałeś?
- Nie.
- To nie gadaj.
Kolejne piętnaście minut. Wędrówka w ciemności stała się nużąco monotonna. Krok za krokiem po dziwnie gładkiej powierzchni. Nic nie słychać. Niewychowana osoba powiedziałaby, że można dostać ku*wicy. Ale wszyscy tu byli wychowani, więc byli tylko zirytowani.
- Irytuje mnie takie łażenie – stwierdził Camembert.
- To sobie pomachaj mieczem – uciął Mr Gouda.
- Dobra – to mówiąc rycerz wyciągnął miecz zwany Arturo i wykręcił świszczącego młyńca. I jeszcze raz. Za trzecim razem ostrze dotknęło podłoża i zaiskrzyło. Nikła poświata utrzymała się przez moment i znikła.
- Jeszcze raz. Uderz jeszcze raz.
Camembert posłuchał i szybko skrobnął podłogę czubkiem głowni. Długa, świetlista krecha utrzymała się dłużej. Nie gasła. Mało tego. Poruszała się. Jasny wężyk pomarańczowego światła przesuwał się. Nagle podskoczył i zanurkował w gładkiej, idealnie czarnej skale. Światło zaczęło rozlewać się po żylastych ścieżkach wewnątrz dziwacznego materiału. Oniemiali wojownicy patrzyli jak jasność promieniuje we wszystkich kierunkach pomnażając już niezliczone ilości cieniutkich żyłek. Po chwili ciemności już nie było. Rycerze stali na migotliwej powierzchni obserwując ogłupiałym wzrokiem jak światło formuje się w gigantyczną kolumnę wyrastającą z posadzki. Powietrze zadrżało, a smuga światła wystrzeliła w górę oświetlając okolicę. Kopulasta konstrukcja wisiała nad wędrowcami. Była pocięta mnóstwem poziomych wgłębień. Camembert wytężył wzrok.
- Ty... – stuknął w ramię swego kompana. – Książki...
- Dużo książek...
- Biblioteka...
Wtem koło nich zmaterializował się przezroczysty osobnik z ulizanymi włosami i czymś w rodzaju obcisłej sutanny wokół swego niematerialnego ciała.
- Państwo sobie życzą? – przemówił słodziutkim głosem.
*
- Zrób to jeszcze raz. Proszę.
- No dobra – Bałtycki wykonał skomplikowany gest swą łuszczącą się dłonią i obok Wolfganga pojawił się kosz pełen jedzenia. I podobnie jak dziesięć razy temu, głodny wilkołak próbował chwycić jakąś pyszność. I podobnie jak dziesięć razy temu kosz zamigotał i znikł.
- Ty nie potrafisz wyczarować jakiegoś normalnego... – urwał, bowiem ujrzał to, na co od kilku chwil gapił się czarodziej.
Gdzieś daleko w czarnej pustce zamigotało światełko. Idealnie czarna, gładka podłoga rozjaśniła się blaskiem pomarańczowych żyłek, które zakończyły swą wędrówkę u stóp Bałtyckiego. Potem poczuli coś jakby podmuch i daleko na horyzoncie wyrósł wielki jasny snop światła, który ujawnił to, co skrywały mroki. Niezliczone ilości półek z książkami. Wilkołak otworzył ze zdumienia pysk, a mag-zombie musiał dosłownie podnieść swą szczękę z posadzki. Bez słowa ruszyli jak zahipnotyzowani w kierunku kolumny światła.
* * *
Książę stał przed magicznym lustrem będącym jednocześnie strefowym komunikatorem. Rozmówca znajdujący się po drugiej stronie od kilku minut czekał na dalsze rozkazy. Książę de Goffo w końcu podjął decyzję, a jego odpowiedź była krótka, ale treściwa.
- Tylko trzecią część buławy, resztę zniszczyć.
Obraz księcia rozmył się na lśniącej powierzchni komunikatora. Zielona poczwara schowała magiczne lustro, po czym ruszyła w kierunku kamiennego mostu.
*
- Tyle starożytnej i cennej wiedzy. Ach! Jak pragnę zdrowia, żeby mieć tylko trochę czasu na zagłębienie się w tej bezdennej otchłani uczonych ksiąg.
- To prawda panie czarodzieju. Wiedza ta to świadectwo potęgi intelektualnej elfów całego świata. I pomimo, iż jestem tylko IFEBem 2000 to wiem, o czym mówię.
- O! Skoro jesteś taki mądraliński to powiedz nam, kto to jest ten cały efeb, czy coś tam.
- To oczywiście skrót od Iluzjonistycznej Formy Elokwentnego Bibliotekarza z oprogramowaniem Okna 2000 XXL z rozszerzonym modułem pamięci. Czy taka odpowiedź jest satysfakcjonująca, mości rycerzu?
- Oczywiście, dziękuję – Camembert skinął głową.
*
- Co właściwie chcemy tu znaleźć? – Mr Gouda zaczepił czytającego grube tomisko Bałtyckiego.
- Cóż, może coś, co nam pomoże pokonać tą zieloną bestię, która zamieniła smoka Milusia w kamienny posąg.
- To nie łatwiej spytać o pomoc tego całego pana „mądrą iluzję”, niż samemu przeszukiwać ocean ksiąg?
- Zapewne, ale IFEB 2000 jest teraz zajęty. Oprowadza Sir Camemberta po elfim skarbcu.
*
- A to? – Camembert wskazał palcem na owalny żółty przedmiot stojący na podwyższeniu. – Do czego to służy?
- Jest to neutronowy szperacz przestrzeni wykorzystywany w celu badania powierzchni protonowych wiązek energii – wytłumaczył IFEB 2000.
- Hm…Nadal nie wiem, do czego to służ…
Camembert nie zdołał dokończyć gdyż z biblioteki rozległ się silny huk, który zagłuszył dalszą część pytania.
- Co to było?
- Nie wiem, panie rycerzu. Nie jestem w posiadaniu odpowiednich informacji.
- To jakaś nowość. Chodźmy tam, więc i sprawdźmy.
*
- To znowu ja! Dawać trzecią część buławy! – krzyczał zielony potwór rzucając kulę ciekłej energii w stronę Sekretu Mnicha i Wolfganga. Zapewne nie wyszliby z tego, gdyby nie magiczna tarcza Bałtyckiego, która odbiła kulę w kierunku bocznej ściany. Cała trójka pod osłoną czarów dobiegła do skarbca zamykając jego ciężkie spiżowe wrota.
*
- I co teraz? – Wilkołak drapał się nogą w lewe ucho.
- Musimy stawić mu czoło! – krzyknął Mr Gouda.
- Musimy go pokonać! – dodał Sir Camembert.
- Muszę zrobić siku! – zawył wilkołak.
- Chyba wiem jak przechytrzyć potwora – powiedział spokojnie IFEB 2000.
*
- Stworze!
- Czego?
- Damy ci buławę w zamian za nasze życie i miedziany dysk, którym zmieniłeś smoka w kamień.
- Ha! Niech będzie, ale otwórzcie wrota.
- Nie! Prześlemy ci trzecią część buławy za pomocą teleportu.
- Dobra, jak tam chcecie.
*
Czerwony wklęsły przedmiot zmaterializował się przed zielonym monstrum. Potwór chwycił go swoją cieknącą śluzem macką. Wypowiedział krótkie zaklęcie i zniknął zostawiając przed spiżowymi wrotami małą białą kulkę. Minęły cztery sekundy. Biała kulka zaświeciła i wybuchła zagrzebując całą bibliotekę i skarbiec pod zwałami kamieni i głazów.
*
- To było do przewidzenia – mówił Sir Camembert. – Wiedziałem, że ta podstępna bestia coś nam szykuje.
- Dobrze, że zdążyliśmy uciec tym tajnym przejściem – uśmiechnął się Mr Gouda.
- Dobrze, że mnie odczarowaliście – cieszył się Miluś.
- Dobrze, że IFEB 2000 znalazł kopię tego miedzianego krążka do zmiany w kamień – powiedział Bałtycki przyklejając sobie nos.
- Dobrze, że potwór nie zwietrzył naszego podstępu – mówił IFEB oglądając trzecią część Zajebistej Buławy.
- Szkoda tylko – Wolfgang nadal drapał się po uchu – że nie znaleźliśmy niczego na moje pchły. A właśnie. Co mu teleportowałeś, Bałtycki?
- Dałem mu taki elfi wynalazek. Nocnik, który wybucha po kilku minutach.
- Ale nie ten, do którego opróżniłem mój pęcherz?
- A bo ja wiem? – Bałtycki podrapał się po głowie wzruszając ramionami. – Robi to jakąś różnicę?
* * *
Bulgocząca poczwara wyczłapała spomiędzy kamieni. Wybuch był silny. Czerwony wklęsły przedmiot leżał obok. Bestia zmieniła postać. Znowu przybrała kształty elfa Anakoluta. Domniemany elf wydobył magiczne zwierciadło. Powierzchnia zamigotała.
*
Nałożnica nie była już potrzebna. Książę dostał to, czego chciał. Mogła odejść. Wiszący na ścianie komunikator błysnął. Podszedł doń. Lekko rozmazany obraz przedstawiał wyszczerzoną w uśmiechu twarz Anakoluta.
- Zmieniłeś postać – stwierdził książę.
- Jest poręczniejsza – odparł niby-elf.
- Nie wątpię... Masz?
- Mam – Anakolut podniósł kształt i umieścił przed zwierciadłem tak, aby jego mocodawca mógł się przekonać na własne oczy.
- Ty kretynie!!! To nie jest... – tylko tyle zdążył wywrzeszczeć wściekły monarcha.
Obraz Anakoluta pochłonęły płomienie po czym lustro pociemniało i zgasło.
*
- Potężny huk zatrząsł ruinami. Sklepienie tajnego przejścia zgubiło trochę pyłu.
- Uhu. Już po nim – Bałtycki z zadowoleniem odwrócił się do pozostałych.
- Zasłużył. Obrzydliwiec jeden – Mr Gouda obracał w palcach dokręcaną część buławy.
- Ale jak by nie patrzeć, mało brakowało – Sir Camembert miał strapioną minę. – Prawie straciliśmy ostatnią część. Trzeba jej pilnować. Trzy części połączone razem dają niewyobrażalną moc.
- Bardziej niewyobrażalną niż sobie nie wyobrażasz, rycerzu – Bałtycki wydobył z przepastnej kieszeni swego płaszcza pogięty i oczywiście pożółkły kawał papieru. – Znalazłem to przypadkiem. Wątpię żeby to się komuś przydało. IFEB?
- Teraz? Nikomu... cała cholerna biblioteka wyleciała w powietrze. Ale co to jest?
- Karta z jakiejś księgi o mitycznym orężu. Na niej znajduje się dokładna charakterystyka naszej buławy. Szkoda, że reszta księgi odeszła w niepamięć... tyle wiedzy, tyle informacji. Z pewnością znalazłoby się tam równie potężne narzędzie, które...
- Bałtycki! – klepnął maga wilkołak. – Do rzeczy!
- Ach, wybaczcie. Otóż Zajebista Buława Mocy to broń o niewyobrażalnej mocy. Stworzona kilka tysięcy lat temu na Kowadle Mocy przez najmocniejszego z mocnych – potwornego Moc-mana. Używał jej swego czasu do niecnych celów, jak niszczenie całych miast czy mordowanie wybranych grup etnicznych. Stracił ją podczas snu. Jakiś śmiałek bez wyobraźni rozbił buławę na trzy części tym samym ściągając na siebie gniew demona. Obudził się i go zabił. Ale bez swego oręża nie był już niepokonany. Wkrótce nadszedł cały tabun śmiałków bez wyobraźni, którzy zgładzili Moc-mana, prochy jego umieścili w czarnej skrzynce, którą wrzucili do teleportu skierowanego donikąd. Trzy części buławy zaś podążyły wraz z śmiałkami w trzy różne strony świata. Połączone w jedno tworzą straszliwą broń o niezwykłych właściwościach. Zgodnie z treścią kartki Buława dodaje 5 do siły i 45 do ataku. Dodatkowo trzymający ją staje się niewrażliwy na czar zamrożenie, a odpowiednio doładowana wysyła świetlistą wiązkę energii spopielającą wybranego przeciwnika. Jest jeszcze stosunkowo lekka, ma chromowane zdobienia i ręcznie rzeźbioną rączkę.
- No, no... Niezłe narzędzie – podziw w głosie Mr Goudy był aż nadto wyraźny.
- I ta spopielająca wiązka... – rozmarzył się Miluś.
- Panowie... PIĘĆ do siły! Toż to skarb! – rzekł Sir Camembert.
- I właśnie dlatego nie możemy dopuścić, by wpadła w niepowołane ręce – skwitował Bałtycki. – Mamy dokręcaną, trzecią część, w niepowołanych rękach jest czubek buławy, a gdzieś tam znajduje się rączka. Nie zdziwicie się, gdy powiem, że musimy tą rączkę odnaleźć.
- Rzeczywiście. Nie zdziwiliśmy się. Tylko gdzie jej szukać? – spytał Wolfgang drapiąc lewą nogą prawe ucho.
- Właśnie... – Bałtycki jako pierwszy wyszedł z tunelu. Słońce świeciło, oślepiając przywykłych do półmroku wędrowców. Drużyna znalazła się poza obrębem miasta. W samym sercu skalistego pustkowia otaczającego wyrastającą ponad okolicę górą. Wyjątkowo niegościnne miejsce.
- Ale syf.
- Zwykłe skały...
- Ale syfiaste.
- Nie podoba się? To idziemy tam – Bałtycki przerwał dialog obydwu rycerzom i wskazał palcem widoczny w oddali klasztor.
KONIEC ODCINKA 6