Witajcie, drodzy miłośnicy doskonałej prozy (wybaczcie). Oto przed wami idealny kandydat na zapełnienie 10 minut niedzielnego wieczoru - odcinek piąty naszej wspaniałej opowieści. Pewne sprawy powoli się wyjaśniają i rysuje się w miarę jasny cel. Gotowi? Hejże ho!
Słońce powoli chowało się za ośnieżonymi wierzchołkami odległych gór. Ostatnie promienie oświetlały mały okrągły placyk przed gospodą "Pod Łuską Śledzia".
- Coś musiało się stać - Gouda energicznie wstał zza stołu. - Nie ma co! Trzeba go poszukać!
- Racja. Czekanie tutaj nic nam nie przyniesie - Mozzarella podniosła się również.
- Camembert, idziemy - rycerz zwrócił się do przyjaciela. – Camembert! Idziemy!
- Jeszcze dwie minuty mamo. Naprawdę. Już wstaję.
*
Ostatnie promienie słońca oświetlały również dwóch sędziwych staruszków, którzy nagrzewali swoje stare i obolałe kości.
*
Ślady małpich stóp zaprowadziły Bałtyckiego wprost pod drzwi z napisem: R.Z. Yć.
- Tak, to musi być tu - mruknął czarodziej pukając energicznie w drewno. - Mam nadzieję, że ta mała sztuczka się uda.
- Kto tam? - dobiegło zza drzwi.
- Pizza! - odezwał się przebrany za dostawcę Bałtycki.
Sztuczka faktycznie się udała. Drzwi się otworzyły, a w nich stanął mężczyzna w fartuszku i ubrudzonymi mąką dłońmi. Ten sam, który kilka godzin temu w tym samym fartuszku chciał opchnąć Bałtyckiemu niby-małpkę.
- Nikt nie zamawiał tu pizzy. Zygmuś, zamawiałeś?
- To na koszt firmy - wtrącił szybko czarodziej.
- A, jak tak to proszę.
Ruder i Zygmuś Yciowie zajadali się przepyszną pizzą z siedmioma rodzajami serów oraz drobno posiekanym grzybkiem, który w kręgach biologów nosił nazwę "rozplataczum hipernovium". We wszystkich innych kręgach niebiologów grzybek ten nosił prostą nazwę "sraczkodaj pospolity". Ale prócz rozplatania kiszek "rozplataczum hipernovium" rozplątywał jeszcze jeden organ wewnętrzny. Mianowicie język.
*
Dwaj staruszkowie dawno już nie pamiętali tak spokojnego końca dnia. Istna sielanka - myśleli. Nic tylko wygrzewać się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.
*
Nie doszli daleko, gdy w prawej kieszeni Mozzarelli coś zaczęło wibrować. Wibracja nie uszła uwadze Goudy.
- Mozzarello, coś ci wibruje w kieszeni!
- To tylko mój telefon komórkowy - brunetka wyjęła cienki jak papier przedmiot wielkości kciuka z jednym przyciskiem i małym wyświetlaczem po środku. - To sygnał alarmowy z mojego statku! Ktoś przystąpił do abordażu!
- O nie! Wszyscy zginiemy!
- Szybko! Do statku!
*
Sielanka nie trwała zbyt długo. Najpierw zza rogu wypadł niewielki człowieczek w brudnej szacie. Popiskując cichutko zniknął między budynkami. Staruszkowie już mieli wymienić między sobą stwierdzenie, iż dziwny jest ten świat, gdy zza tego samego rogu wyskoczył wielki osiłek z wielką drewnianą pałką w wielkiej dłoni. Popatrzył dziko wokół, warknął ostrzegawczo na sędziwych brodaczy i ruszył za uciekinierem. A słońce już prawie chowało się za górami.
*
- A gdzie się ukrywa ten Magister? - zapytał Bałtycki trzymając w objęciach telekinezy odwróconych nogami do góry Rudera i Zygmusia Yciów.
- Panie, ja powiem! Powiem wszystek! Tylko proszę nie zamieniaj nas w coś nienaturalnego!
- Nie? Może nie...Pomyślałem o tym, żeby zrobić z was lepszy pożytek.
*
Sędziwi brodacze już kończyli wymyślać dzisiejszej młodzieży za nie dbanie o własną odzież i niebezpieczne przedmioty drewniane, aż tu nagle na oświetlony ostatnimi promieniami słońca placyk wpadł mężczyzna w długiej granatowej szacie bez rękawów z rękami zajętymi przez duże papierowe pudło.
*
- To już tutaj! Ten niebieski z czarnymi elementami nośnymi to mój! - Mozzarella wskazała palcem na mały zgrabny statek kosmiczny schowany za ceglanym murem.
- Ale nigdzie nie widać abordażujących! - Camembert wyciągnął miecz zupełnie nie zwracając uwagi na kuriozalne połączenie pseudo-średniowiecznych budynków i kosmicznej technologii.
- Tam! Tam jest! – Gouda też wyciągnął. - Właśnie wychodzi z głównego pokładu!
- Ten bez rękawów z papierową paczką! Łapać go! Camembert, Mozzarella! Za mną!
*
Będąc już na środku placyku mężczyzna z dużym kartonem odwrócił głowę, aby spojrzeć na ścigające go persony: dwóch rycerzy wywijających mieczami i jedną urodziwą brunetkę. Niestety paczka, którą niósł uniemożliwiła mu zobaczenie osoby stojącej mu na jego drodze i szybkim ruchem posyłającej w jego stronę błękitny strumień energii. Trafiony mężczyzna padł na środku placu. Tak, myśleli obserwujący zajście staruszkowie, dzień, jak co dzień.
*
- Świetna robota Bałtycki! Skąd wiedziałeś, że ten gość bez rękawów tam będzie?
- Cóż, dowiedziałem się tego od pary łotrzyków.
- Wolę się nie pytać jak. Ale co z nimi zrobiłeś? Mogą być groźni.
- Myślę, że już nie będą.
*
Ostatnie promienie zachodzącego słońca padały na nabrzeże portowe pełne skrzyń i pudeł. Tragarze właśnie wnosili na pokład ostatnią z nich. Wewnątrz przewożone były dwie małpki dla zoo w innej części świata. Wnosili skrzynię bardzo delikatnie, woleli nie ryzować, w szczególności po przeczytaniu napisu na wierzchu: "Uwaga na R.Z.Ycie!"
*
Ostatnie promienie oświetlały portowe miasto. Oświetlały i przestały oświetlać. Skończył się dzień, słońce schowało się za ośnieżonymi wierzchołkami odległych gór. Nastała noc.
* * *
Na zewnątrz statku śpiących na ławce dwóch staruszków obrastało szronem. Noc była zimna. Gruntowe przymrozki, a nad ranem możliwe mgły. Wewnątrz statku Mozzarella, Bałtycki i dwaj nieziemsko odważni rycerze stali wokół oszołomionego stawonoga Romualda.
- Bałtycki? Czy uda ci się coś wyciągnąć z Romualda?
- Nie wiem, moja droga. Jest bardzo roztrzęsiony. Ten koleś bez rękawów – czarodziej spojrzał na upchanego w kącie ogłuszonego osobnika – nie zadał sobie trudu postępowania z nim delikatnie.
- No dobra... ale co tu się dzieje? Mieliśmy iść do siedziby bractwa zdobyć potrzebne informacje, a ktoś najwyraźniej nie chciał nam w tym pomóc, potem spotykamy Mozzarellę i wpadamy w wir jakiejś strasznie dziwnej historii związanej z porwaniem jej ojca na innej planecie, a teraz przesłuchujemy jakiegoś robala... ufff! – Goudzie skończyło się powietrze.
- Właśnie! Mieliśmy tylko znowu uratować świat przed zagładą, a tu co? – poparł kolegę Sir Camembert.
- Panowie, panowie, spokojnie. Wszystko się ułoży. Najpierw posłucham, co ma do powiedzenia Romuald.
Mag wziął głęboki oddech, odchylił się i zaczął wydawać dziwne odgłosy. W tym momencie przestraszony stawonóg uniósł czułki i dołączył do Bałtyckiego. Powstała w ten sposób kakofonia nie trwała długo. Na szczęście. Mozzarella była bliska znokautowania czarodzieja, a Gouda jakimś cudem owinął sobie nogę wokół głowy usiłując zatkać oba ucha, obie uszy... obydwoje uszu.
- Oj... nie jest dobrze – skwitował Bałtycki.
- Co ty nie powiesz? – zabrzmiał spod stołu głos Camemberta.
- Co powiedział Romuald? – Mozzarella z troską patrzyła na testowego stawonoga swego porwanego ojca.
- Coż. Znowu mamy do czynienia z...
*
Czarne Wnętrze MacMagica już dawno opuściło zadymioną boczną uliczkę jak z amerykańskich filmów. Już dawno opuściło wielkie miasto. Po zdobyciu odpowiednich informacji w miejskiej bibliotece (MacMagic opętał jakiegoś młodego człowieka zaznając przy tym sensacji związanych z posiadaniem pełnego pęcherza) pod osłoną nocy podróżował polnymi drogami w kierunku wysokich gór, z takich, które to zawsze są widoczne na horyzoncie.
*
- Prastara magia? Znowu? – Gouda spojrzał na Camemberta.
- Znowu... ta ciemna chmura to musi być esencja jakiegoś potężnego czarnoksiężnika. Tylko taki ktoś jest w stanie opętać człowieka – stwierdził Bałtycki.
- I jeszcze mi powiesz, że ta esencja chce opanować świat? – spytał Camembert.
- Nie zdziwiłbym się...
- Bałtycki? – Mozzarella włączyła się do konwersacji. – Chłopcy mówili wcześniej o jakimś wirusie, ale nie zdążyli mi wyjaśnić.
- Myślę, że z tymże właśnie wirusem wiąże się cała ta afera.
- Jak to?
- Droga Mozarello, wirus, o którym mowa, to bardzo stara istota z innego wymiaru, która daje niewyobrażalną moc. A ta moc jest obecnie jedynym źródłem... hm, mocy potrzebnej do przejęcia władzy nad światem.
- No to traćmy czasu! Na mojej planecie też jest siedziba bractwa. Lećmy!
- Bałtycki? – Gouda coś sobie przypomniał. – Nie powiedziałeś, że ten wirus wchodzi przez...
Zemdlony osobnik bez rękawów poruszył się nieznacznie, gdy statek oderwał się od ziemi i pomknął w przestworza.
KONIEC ODCINKA 5