Historia Serów Świata II odc.4 - fsm - 8 grudnia 2010

Historia Serów Świata II odc.4

Dobry wieczór matki, żony, kochanki, synowie, dziadkowie, sąsiedzi i bracia. Przed Wami odcinek czwarty naszej historii, w którym nieco skaczemy w czasie i przestrzeni oczekując na powrót Bałtyckiego. A już niedługo koniec gadania i ruszany w kierunku przygody. Obiecuję.

Odcinek 4

- Oczywiście, nazywam się... - Mozzarella nie dokończyła, gdyż zoviraksy wybiły ścianę magazynu.

- Ładna robota, panie Magister. Palce lizać - sprzedawca wpatrywał się przez dziurę w ścianie na wycofującego się Sir Camemberta. - Nie mają szansów się wykaraskać z tej opresyi.

- Wątpię, aby pokonali moje zoviraksiki, ale ryzykować nie będę. Demony mają na zadaniu odwrócenie uwagi od nas. To koniec naszego spotkania, Ruder. W razie kłopotów wiesz gdzie można mnie znaleźć - mężczyzna w długiej szacie bez rękawów kończąc mówić podniósł ręce do góry posyłając kanonadę barwnych promieni, które otworzyły portal.


- Zygmuś, zbieramy się - Ruder spojrzał na niknącego w portalu maga i na spopielone szczątki dwóch zoviraksów poziomu trzeciego, w tym jednego poziomu szóstego. - Frajerzy są zajęci rozmową, a my mamy czas na ucieczkę - jak powiedział tak też zrobił. Chwilę potem magazyn był pusty. No może prawie pusty.


*

Miejscem z dala od portu była karczma zbudowana z mocnej cegły. W środku roztaczał się zapach pieczeni z dzika i świeżo nalanego piwa.

- No, to ja rozumiem! - Uśmiechnięty Camembert kiwnął w stronę otyłego karczmarza, po czym zamówił cztery potrawki i cztery kufle złotego płynu. Kiedy właściciel karczmy odszedł, rycerz odwrócił się do siedzących przy stole Goudy i Mozzarelli. Pełny nadziei na szybki posiłek podrapał się po brzuchu.

- A gdzie Bałtycki?

- Mówił, że chce coś załatwić i prosił, aby na niego poczekać.

- Aha.

- Mozzarello, wspominałaś coś o zaginięciu taty. Niech Bałtycki mówi, co chce, ale my i tak ci pomożemy, prawda Camembert?

- No ba! Ale z tą inną planetą może być problem.

- To żaden problem - ucieszyła się czarnowłosa piękność. - Mam własny statek, tu niedaleko.

- Strasznie to wszystko dziwne i generalnie powinienem być mniej ufny, ale jakoś nie umiem - Gouda szeroko się uśmiechnął odbierając od karczmarza miski z potrawką i szklane kufle.

*

Tymczasem Bałtycki przeszukiwał magazyn gdzie przed godziną zniknął w portalu Magister. Przy użyciu czarów odnalazł to, czego szukał. Ślady małpich stóp. „Trop!” pomyślał czarodziej. „Czekaj no złodziejaszku, my cię jeszcze dorwiemy.”

* * * 

Dwieście lat wcześniej. Radioaktywna chmura w pobliżu planety 3VX-11. Rok węża. Przypadkowa kombinacja związków chemicznych wchodzi w reakcję z przelatującą mewą. Błysk, grzmot, syk i trochę dymu. Z chmury wyłania się czarny, niewyraźny kształt zaopatrzony w coś w stylu kolco-włosków i stosunkowo cienki ogon. Żadnych oczu nie widać, ale istota jakby się rozgląda, po czym kieruje w kierunku najbliższej dziury czasoprzestrzennej. Wiele tryliardów mil morskich nad radioaktywną chmurą, w czymś jakby inny wymiar, grupka rozrywkowych bogów siedzi i komentuje:

- Patrzcie! Kolejny wirus.

- Rzeczywiście... trochę większy od ostatniego.

- Ale jaki skubany, od razu poleciał do korytarza.

- No.

- Jest jeszcze ambrozja?

- Ciekawe czy i tym razem znajdzie się jakiś idiota, który zapragnie użyć wirusa do uzyskania kontroli nad światem?

- Niedługo się przekonamy...

*

Dwieście lat później. Profesor Tylżycki, znakomity mózg fizyczny, krzepki starszy pan i prenumerator miesięcznika „Którędy wchodzi prąd?” kończył właśnie jeden z wielu eksperymentów, jakie zwykł przeprowadzać do późnych godzin wieczornych w swoim laboratorium. Doświadczalny stawonóg imieniem Romuald po raz nie-wiadomo-który spojrzał z wyrzutem na naukowca.

- Wybacz, Romualdzie. To już ostatnia próba. Przyrzekam.

Romuald w głębi swego stawonożnego mózgu doskonale wiedział, że profesor znęca się nad nim dla dobra nauki, ale nawet tak niska forma życia, jak Romuald może mieć w końcu dosyć. Korzystając z chwili nieuwagi profesora szybkim ruchem wyswobodził się z plątaniny kabli i zeskoczył na wykafelkowaną posadzkę laboratorium. Dodajmy, że dzisiaj wypastowaną. Cienkie nóżki Romualda nie zdołały uzyskać wystarczającej przyczepności i stawonóg poślizgnął się, przejechał na chitynie kilka metrów po czym uderzył czułkami w podstawę jednej z wielu umieszczonych w laboratorium metalowych szaf i stracił przytomność.

- Romuald? Gdzie jesteś? – zaniepokojony głos profesora Tylżyckiego zabrzmiał dziwnie głośno w pustym pomieszczeniu. – Znowu się buntujesz? Daj spokój...

Gdzieś z tyłu coś się przewróciło. Naukowiec rozejrzał się. Nikogo.

- Dziwne...

W wyjątkowo ciemnym rogu zagraconego laboratorium ciemność pociemniała. Przybrała nieregularny kształt i zaczęła przesuwać się ku stanowisku doświadczalnemu. Odwrócony tyłem profesor nie zauważył zbliżającej się do niego esencji zła. Czarne Wnętrze MacMagica błyskawicznie zawładnęło ciałem naukowca.

Leżący pod szafą Romuald odzyskał przytomność. Ostrożnie wyjrzał. To, co zobaczył (nieprzenikniona czerń otaczająca profesora, następnie wsysająca się w niego przez wszystkie możliwe otwory) sprawiło, że ze strachu znowu zemdlał.

*

- To w Sali testowania! - krzyknął jeden ze strażników.

Z miotaczami laserowymi wpadli do ciemnego pokoju oświetlanego tylko przez dwie wirujące w przeciwnych stronach błękitne obręcze. Zza tablic kontrolnych wychylił się profesor Tylżycki.

- Stój! - wrzasnął do niego strażnik.

*

Jak zwykle w czwartki wieczorem, po kursie kung-fu, Mozzarella szła w odwiedziny do laboratorium ojca. Mijając portiernię (i maślany wzrok nocnego strażnika) skierowała się w lewo. Zawsze lubiła przechodzić obok centrum sterowania wielkimi międzyplanetarnymi rakietami. Przy konsolecie siedział taki sympatyczny chłopak. Nigdy nie miała okazji go poznać. Właśnie miała zajrzeć przez pancerną szybę, gdy z Sali Testowania dobiegł ją odgłos wybuchu. I krzyki strażników. Zaniepokojona ruszyła biegiem. Wnętrze spowijały kłęby dymu, świetliste obręcze powoli traciły blask, a dwóch kaszlących strażników z trudem chwytało powietrze.

- Co tu się stało?

- Panienka Mozzarella... To chyba profesor... Nie wiem, nie widziałem dokładnie, khy, khy!

- Tatuś? – tknięta osobliwym przeczuciem pomknęła w stronę laboratorium.

Wewnątrz panował zwykły bałagan. Profesora ani śladu. Rozejrzała się dokładniej.

- Romuald? – delikatnie podniosła zemdlonego stawonoga. – Gdzie tata? Ocknij się!

*

- I mamy rozumieć, że ten stawonóg nic ci nie powiedział? – Sir Camembert uśmiechnął się do Goudy.

- Nie. Do tego potrzebny jest... Hm, no w sumie to czarodziej. A ja żadnego nie znałam. Do dzisiaj – Mozzarella łyknęła z kufelka.

- Czyli teraz musimy poczekać na Bałtyckiego – wymlaskał Gouda – i razem z nim iść do twojego, no... statku, gdzie teraz znajduje się ten... Romuald.

- ...i zadecydować co z tym wirusem – dodał Camembert.

- Jakim wirusem? – zainteresowała się czarnowłosa.

- Nasze drugie zadanie... Wszystko wytłumaczy Bałtycki jak wróci.

KONIEC ODCINKA 4

poprzedni odcinek

fsm
8 grudnia 2010 - 22:10