Historia Serów Świata II odc.9 - fsm - 23 grudnia 2010

Historia Serów Świata II odc.9

Dobry wieczór. Bez zbędnych ceregieli - oto kolejny odcinek, a autorzy pragną wykorzystać tę chwilę do złożenia Wam życzeń. A więc składamy. Najlepszego, droga anonimowa bando Internautów! A jeśli martwicie się, że już zaraz finał opowieści, to wiedzcie, że tym razem tak szybko do niego nie dojdziemy. Enjoy.

Odcinek 9

- Głośno tu – stwierdził Bałtycki przeciskając się w tłumie.

- Co? – głos Camemberta dobiegł zza grubej niewiasty wytrwale targującej się przy jednym z okalających lunapark straganów.

- Mówię, że głośno!

- Detronizacja?! – wyskrzeczał Gouda niechcący nokautując kosmitę z katarynką.

- GŁOŚNO!!!

- Co? – Camembert dogonił czarodzieja.

- Głośno i tłoczno... Gouda, jesteś?

- Tak, tak... już...

- W końcu to lunapark, a do tego niedziela – zabrzmiał IFEB rozglądając się wśród kolorowej gawiedzi. – W stolicy zawsze tak jest.

- I właśnie dlatego lubię naszą skromną planetkę – obwieścił zmęczonym głosem Bałtycki. – Gouda?

- Przepraszam... – rycerz pospiesznie zapinał rozporek. – Nie wytrzymałem. Musiałem się odcedzić za jednym ze straganów.

- To ohydne!

- Wiem... ale cóż zrobić, drogi IFEBie. Ty pęcherza nie masz i mieć nie będziesz, więc nigdy nie znajdziesz się w podobnej sytuacji. Tymczasem ja...

- Już dosyć – Bałtycki zdecydowanym (i bardzo teatralnym) ruchem ręki przerwał Goudzie. – Toaleta zatem z głowy. Teraz poszukajmy Mozzarelli.

 *

Mniej więcej w tym samym czasie, po drugiej stronie lunaparku, w zniszczonym budynku, mrocznym nawet o tej porze dnia, w jednym z wielu od dawna nie odwiedzanych pomieszczeń (takim, gdzie powinna cały czas grać posępna i tajemnicza muzyka, a w tle słychać krzyki potępionych) osobnik bez rękawów podłączywszy swój komórkowy turbo-szperacz do przenośnego generatora portali wpisywał współrzędne, aby otworzyć nielegalny punkt zborny dla swego mistrza. Otrzymał już stosowne polecenia. Palec Bez Rękawów dramatycznie zbliżył się do guzika z napisem „ENTER”.

*

Nie do końca wiedzieli jak się zachować. Przepowiednia miała się zaraz spełnić, mieli być świadkami wiekopomnego wydarzania, a tu taki numer. Przed nimi, potężnymi Łysymi Kapłanami w Karmazynowych Płaszczach, strażnikami wirusa dającego niewyobrażalną moc, stało ośmioletnie dziecko. Dziewczynka. Na dodatek twierdziło, że nazywa się MacMagic, jest straszliwym mistrzem zła, spadkobiercą potęgi prześwietnych Trevora Redroma i Moc-mana, a używa tego niepozornego ciałka jedynie jako transportu. Rzeczywiście, kapłani czuli dziwne wibracje wędrujące od małej istotki, a jeden z nich, ten który się zaśmiał, leżał zwęglony pod kolumną (dziewczynka z milusim uśmiechem strzeliła wiązką śmiertelnego promienia), to jednak ciągle mieli opory przed zwracaniem się do niej per „Mistrzu”.

- Mówicie zatem, że dopuściliście do śmierci kilkunastu młodych mężczyzn z sadystyczną satysfakcją obserwując, jak wirus próbując zadomowić się w ich ciałach asymilował je całkowicie wydzielając przy tym piski zadowolenia? Mimo, że wiedzieliście iż żaden z nich nie jest odpowiednim kandydatem? – zapytał MacMagic głosem ośmiolatki.

- Eee... tak... – szturchnięcie - ...Mistrzu.

- Zuchy!

- Przepraszam... Mistrzu. Co teraz? – zapytał najwyższy kapłan, ten z kaczorem na czole.

- Wierny sługo. Abym mógł posiąść moc dawaną przez to nikczemne stworzenie muszę opętać odpowiednio silnego nosiciela. Odpowiednio silny nosiciel, zgodnie z informacjami mego pomocnika, znajduje się na planecie obok, w lunaparku w Shakshashy. I wy mnie tam teleportujecie, ja opętam nosiciela, zabiję trzech takich wymoczków, teleportuję się z powrotem, wypnę się na wirusa i będę władał Wszechświatem. Ok?

- No w sumie... ok.

- Doskonale. Muahahahaaaaaa! – śmiech małej dziewczynki wypełnił pomieszczenie.

Kapłani zaprowadzili MacMagica do komory teleportacyjnej. Na wyświetlaczu pojawił się nowy punkt docelowy – pokój w zniszczonym budynku obok lunaparku.

*

Bez Rękawów nacisnął guzik z napisem „ENTER”.

***

Czas mijał.

Raz zmieniona czasoprzestrzeń zmieniła się po raz drugi.

Błysk, trzask, zgrzyt.

Trudna do opisania masa będąca kiedyś Goudą niecierpliwie przelewała się z jednej części statku na drugą. Mózg Camemberta też się lekko zirytował. Ile razy można zmieniać bieg wydarzeń mających wpływ na cały Wszechświat? No właśnie. Tego nie wie nikt. Milczącą ciszę przerwała Mozzarella z chwytakiem zamiast lewej dłoni.

- Coś poszło nie tak! To przez to, że Camembert nie zauważył wycieku!

- Możliwe – zamyślił się Bałtycki. – A może nie. Cokolwiek to znaczy, znaczy to, że mamy nadal duże kłopoty. Nasza misja się nie powiodła i MacMagic zdołał zapanować nad ciałem Mioda, a my nadal nie wiemy co z tym zrobić.

Słoik stearyny poruszył się w niemym krzyku.

- Hm, tak to może nam pomóc, drogi Camembercie – przyznał mag.

- Tak, to jest dobry plan – przytaknęła Mozzarella.

Chwilę później statek zmienił trajektorię lotu i ruszył ku małej zacofanej planecie.

*

- Mieliśmy się spotkać godzinę temu – zauważył „teraźniejszy” Bałtycki. - Czy to jest na pewno to miejsce?

- Ależ oczywiście, że to jest to miejsce – zapewnił IFEB.

*

Czas mijał. Czwórce starych przyjaciół doskwierało czekanie.

- Zgłodniałem – stwierdził z wrodzoną bystrością Camembert.

- Ja też – zauważył Gouda z bystrością na levelu kolegi, albo na jeszcze wyższym poziomie.

- To idźcie kupić sobie coś do jedzenia, tylko nie odchodźcie daleko – przykazał czarodziej.

- Dobrze tato…to znaczy Bałtycki – poprawili się szybko rycerze.

*     

Statek właśnie odleciał z małej zacofanej planety nie wzbudzając zbytnich podejrzeń.

- No, to teraz nikt nam nie podskoczy! –ucieszyła się w innej czasoprzestrzeni Mozzarella. - Z tym nikt nas nie pokona.

- Ale jest pewien problem – wnikliwy jak zwykle Bałtycki zwrócił się do dziewczyny z chwytakiem. – To działa tylko na odpowiednich falach. A z tego co wiem tylko Camembert i Gouda je posiadają. Ale oni nie mają rąk, więc ponownie musimy…- tu złowieszczo zawiesił głos.

Niepotrzebnie. Wszyscy wiedzieli, co trzeba zrobić. Wiedział to nawet mózg w słoiku.

*

Camembert kończył już dziesiątego hot doga, a Gouda był dopiero przy piątym, gdy całym lunaparkiem wstrząsnęło. Nagle (bo jak ktoś już wcześniej zauważył, zawsze musi być jakieś „nagle”) tłum zgodnie zaczął panikować i uciekać wytrącając przy tym piątego hot doga rycerzowi.

- AAAAAA!!! – na próżno krzyczał Camembert.

- AaAaAaAaA! – na próżno krzyczał Gouda.

Już byli w mackach uciekającego tłumu.

*

-  Świat się zmienia. Czuje to w powietrzu. Czuję to w wodzie…

- No, wdepłeś Mistrzu w kałużę.

-  Cisza! – mała dziewczynka ryknęła na kolesia bez rękawów. – Świat się zmienia! Co mi tam mokre pantofelki! Ojej! Moje pantofelki! Co ja teraz zrobię?! A były takie ładne!

Bez Rękawów trochę się zmieszał tą nagłą zmianą nastroju swego mistrza, ale nauczony nie zwrócił mu uwagi.

- A zresztą – dziewczynka przemówiła poprzednim, twardym jak Arnold S. głosem. – Co mi tam pantofelki. Jak zapanuje nad światem będę mieć tysiąc takich pantofli. Muahahaaaa! Ale dość już śmiechu. Czas zapanować nad kimś o odmiennej orientacji. Za mną mój sługo! – rzekła dziewczynka łapiąc za rękę Bez Rękawów i jak Dorotka z „Czarnoksiężnika z krainy Oz” wesoło ruszyła przed siebie. Na kałuże nadal nie uważała.

*

Jak tylko opuścili mroczny budynek, MacMagic wyczuł obecność Mioda. Ale Miodo nie był w ciemię bity. Też wyczuł. Po chwili stali naprzeciw siebie z rękoma w pobliżu swych wypucowanych rewolwerów spoczywających w kaburach. Nagle (jak mówiłem wyżej) zegar na pobliskim centrum handlowym zaczął wybijać południe. Samo południe. Momentalnie obaj przeciwnicy oddali pierwsze strzały.

Pif! Paf! Pif! Paf! Pif! Paf! Odgłosy walki rozległy się w lunaparku.

*      

Wśród zawiei i zamieci ludzkich ciał uciekających przed odwiecznym pojedynkiem Dobra ze Złem, Bałtycki odnalazł Mozzarellę. Bez Mioda.

- Słyszysz to Mozzarello? Ktoś strzela.

- Tak, magu Bałtycki. Ktoś strzela. Pewnie Miodo. Czy mamy przy tym być?

- Tak, my mamy – zakończył tę jakże nienaturalną wymianę zdań Bałtycki. Ruszyli.

*

Dopóki strzelali z rewolwerów do siebie, tłum się cieszył. To nic, że czasem jakaś zabłąkana kula przebiła komuś płuco. „Pewnie to jest jakaś nowa atrakcja lunaparku,” myśleli wszyscy. Ale kiedy dwójka dziwnych wojowników zaczęła rzucać w siebie wagonikami, budkami z kukurydzą i innymi przedmiotami tego pokroju, tłum się lekko zaniepokoił. A kiedy gruby jegomość w kamaszach wyciągnął laserowy kijek od miotły i rzucił się z nim na dziewczynkę, tłum wpadł w przerażenie. „Trzeba spadać!” wielu, albo nawet wszyscy, podjęło decyzję. „Szkoda dziewczynki, ale lepiej nie ryzykować własnym życiem, gdy w grę wchodzi mistrz Auromocy. W nogi!” I tłum jak stado dzikich chomików puścił się przez lunapark kierując swe kroki ku najbliższemu wyjściu z napisem EXIT.

KONIEC ODCINKA 9

poprzedni odcinek

fsm
23 grudnia 2010 - 23:16