Historia Serów Świata II odc.8 - fsm - 22 grudnia 2010

Historia Serów Świata II odc.8

Witam. Witamy. Witajcie. Już na dobre zarzuciliśmy fantasy. No, niemal na dobre. Wielkie miasto, wielkie problemy i nadchodząca zagłada. Będzie super. Zapraszam do lektury odcinka ósmego, jednocześnie informując, że przed Wigilią postaram się wrzucić jeszcze jeden epizod, żeby było co czytać po kolacji z rodziną. Tymczasem zaś...

Odcinek 8

Stolica planety – Shakshasha, była największym miastem w tym układzie. Była także największym siedliskiem mętów na metr kwadratowy i jednego mieszkańca jednocześnie, oraz idealnym miejscem wypoczynku dla drapieżnych biznesmenów (bo absurdalnie wysokie budynki umożliwiały przeprowadzanie bardzo agresywnych negocjacji; szczególnie, że szyby nie były jakoś szczególnie wytrzymałe).

- aaaaaaaAA... –I tu efekt Dopplera. -...Aaaaaaaa!

Znajdujący się na jednym z wielu zawieszonych między budynkami ruchomych chodników Bałtycki, Gouda i Camembert z zainteresowaniem obserwowali przelatującego (czy też spadającego) młodego człowieka w garniturze, a zaraz potem jego teczkę z krokodylej skóry.

- Właśnie przeleciał obok nas, czy też spadł, jakiś młody człowiek - z wrodzoną bystrością stwierdził Gouda.

- Zgadza się... Może to jakiś tutejszy zwyczaj? – zastanawiał się czarodziej. – Myślę, że musimy się jeszcze wiele nauczyć o tym miejscu.

- O! Następny! – Camembert podekscytowany wskazywał palcem kolejnego „lotnika”. Ten swoją teczkę trzymał między nogami, bo ręce miał zajęte finalizowaniem jakiejś transakcji na swoim przenośnym komputerze. Zapewne ostatniej.

- Dosyć marudzenia. Musimy kupić pełną wersję tej encyklopedii. – To powiedziawszy Bałtycki pewnym krokiem przeskoczył między chodnikami i pomknął w kierunku kopulastego budynku z wielkim świetlistym napisem „Supermarket”. Chłopcy, po chwilowym wahaniu, ruszyli za nim.

*

„Każdy dzień taki sam” myślał sprzedawca encyklopedii. „Nikt nie kupuje oryginalnych produktów. Wszyscy wszystko kserują”. I miał rację. Rozpowszechnione maszyny do kopiowania sprawiły, że chciwe społeczeństwo postanowiło zaspokajać swe potrzeby drogą mniej legalną. Kserowali nawet bukiety kwiatów i wysyłali znajomym kopie. Nie wspominając o tym, że kopiarki psuły się zawsze po tym, jak jakiś grubas chciał skserować własny tyłek i wysłać go znajomym.

Automatyczne drzwi rozsunęły się wpuszczając do supermarketu trzech rozglądających się na wszystkie strony przebierańców. Na czele szedł starszy jegomość o zniszczonej skórze, z długą siwą brodą i zdecydowanie za luźnym płaszczem z dużą ilością kieszeni. Za nim stąpało dwóch młodych mężczyzn ubranych w dziwaczne ubrania z mnóstwem metalowych elementów. Obaj mieli przytwierdzone do pasów miecze. Duże miecze. I cała trójka kierowała się ku sprzedawcy encyklopedii.

„Oho... powinno być ciekawie” pomyślał sprzedawca.

- To tu? – spytał młody z idiotyczną bródką.

- „Encyklopedie” – przeczytał pofarbowany na kretyński blond drugi młodszy.

- Czyli tutaj... Wy zostańcie, ja będę gadał – zadecydował starszy.

Młodsi zostali, a gadać zaczął starszy.

- Uszanowanie, mości dobry człowieku. Pragniemy nabyć pełną wersję Encyklopedii Galaktycznej, która pozwoli nam w pełni poznać waszą kulturę i zwyczaje panujące na tej pięknej planecie. Ponadto chcielibyśmy dowiedzieć się o wszelkich możliwych promocjach, miejscach, gdzie można zjeść tanio i smacznie, najkrótszej drodze do siedziby bractwa Ochrona Świata przed Zagładą i o tym, gdzie pojawiają się ludzie ze statków, które dokują tam w górze, na tym wielkim pierścieniu...

- I gdzie jest toaleta – dodał ten z bródką

- I gdzie jest toaleta – zakończył starszy.

- Eee... ja tu tylko pracuję – odrzekł sprzedawca. – Pan chce encyklopedię?

- Tak.

- 200 tysięcy kredytów.

- Co?

- 200 tysięcy kredytów.

- Co?

- Pieniądze. Encyklopedia kosztuje.

- Bałtycki... – Do lady podszedł młodszy-blond. – Tego nie przewidziałeś. Że będą tu inne pieniądze. A my ich nie mamy...

- Nie mają panowie pieniędzy? – zaczął sprzedawca.

- Cicho. Wiem co robić – Bałtycki skoncentrował się i wyciągnął dłoń ku sprzedawcy. – To nie są roboty, których... Tfu! Nie weźmiesz od nas pieniędzy za encyklopedię. Ta encyklopedia będzie na koszt firmy.

- Wiecie co? Nie wezmę od was pieniędzy. Ta encyklopedia będzie na koszt firmy – to mówiąc sprzedawca podał Bałtyckiemu mały płaski wyświetlacz z podłączonym kontrolerem.

- Dziękujemy bardzo, mości dobry człowieku. Miłego dnia.

- Tak... miłego dnia – Sprzedawca patrzył za odchodzącymi postaciami z dziwnym uczuciem, że właśnie został zrobiony w balona. Przez brodatego starucha w płaszczu.

- Wow! Co mu zrobiłeś?

- Drogi Goudo, to zaawansowana magia. Nie będę tłumaczył, bo sam tego do końca nie rozumiem.

- A tak naprawdę? – Camembert uśmiechnął się do czarodzieja.

- Na statku Mozzarelli obejrzałem kawałek jakiegoś filmu. I tam taki siwy koleś  zrobił to samo. Pomyślałem – czemu nie spróbować?

- I się udało... Co teraz? – Gouda wrócił do rozglądania się po okolicy.

-  Teraz musimy odnaleźć Mozzarellę i siedzibę Bractwa.

- I toaletę.

- I toaletę. Miejmy nadzieję, że encyklopedia nam w tym pomoże.

***

Nie zwracając uwagi na nisko spadających biznesmenów trójka dzielnych przybyszów ruszyła przez pasaż handlowy pełen rożnych dziwnych istot i tworów galaktycznych.

- Przynajmniej nie zwracamy na siebie uwagi - stwierdził Camembert z bystrością dorównującą Goudzie z rozdziału wyżej. - Ale nadal musimy znaleźć toaletę. Gouda czerwienieje.

- Zaiste - skwitował Bałtycki oglądając mały plaski wyświetlacz z podłączonym kontrolerem, będący w rzeczywistości Encyklopedią Galaktyczną. - Gdybym tylko wiedział jak to uruchomić. Mmm - zakończone mruczeniem zdanie świadczyło, iż mag zamyślił się bardzo poważnie.

*

Wędrowali już od godziny. A toalet jak nie było, tak nie było. I już.

*

- Może tym czerwonym przyciskiem? - podsunął Camembert.

- Nie, już próbowałem.

- Proszę, pospieszcie się. Chce wiedzieć gdzie są toalety. Dłużej nie wytrzymam.

- A może ten zielony?

- Zielony też próbowałem.

- A pomarańczowy?

- Też.

- Dobra! Dosyć tego! – Camembert się wkurzył. - Dajcie mi to! - odebrał czarodziejowi mechanizm - Wiem jak to uruchomić, wystarczy tylko... - i tu łupnął pięścią w wyświetlacz. O dziwo, małe światełko na w prawym górnym rogu wyświetlacza zaświeciło się i wypuściło promień białego światła, który przybrał kształt człowieka w ubiorze typu „Gandalf z Fangornu”.

- Tak oto ludzie ulegają swoim niezrównoważonym wybrykom aby dojść do celu - przemówił mentorskim głosem widmowy osobnik z wyświetlacza. - Wystarczyło po prostu lekko puknąć w ekran, ty nieokrzesany ssaku! A nie używać mojej bazy danych jako worka treningowego! To nie... - postać zamarła z wrażenia. Podobnie jak trójka przyjaciół.

Najszybciej odzyskał glos Bałtycki.

-  IFEB? Czy to naprawdę ty?

- Baltycki! Gouda! Camembert! Pewnie, że to ja. Jak się cieszę, że kupiliście model encyklopedii właśnie ze mną! Mogłem trafić na jakiegoś durnowatego licealistę albo, co gorsza, studenta socjologii. Uf! Mam szczęście. Zapewne zastanawiacie się co ja tutaj robię?

- Szczerze?

- Szczerze.

- Zastanawiamy się raczej gdzie są najbliższe toalety. Gouda ma problem,

wiec tego, no...

- Aha. Najbliżej są bezpłatne toalety w lunaparku.

*

Tymczasem Czarne Wnętrze MacMagica było coraz bliżej.

*

- Mam złe przeczucia, Mozzarello - zachmurzył się Miodo. - I feel a disturbance in the Force.

- Co?

- Nic, nic - mistrz Auromaniaków odchrząknął znacząco. Niektóre sprawy przerastały zwykłych zjadaczy chleba. Ale zakłócenia wciąż narastały. I narastały.

*

Czarne Wnętrze MacMagica było naprawdę blisko.

*

Po wylądowaniu na planecie, Miodo i Mozzarella ruszyli krzepkim krokiem do Głównego Gmachu Centrum Naukowego Shakshashy. W wyżej nazwanym gmachu pracowały najzdolniejsze mózgi całej planety. Obmyślały jak udoskonalić pastę do zębów czy jak za pomocą pilota od telewizora sprawdzać tożsamość ułamków dziesiętnych.

- I niby oni maja odszukać Camemberta, Goudę i Bałtyckiego?

- Elementarne, mój drogi Watsonie. Yyy, to znaczy Mozzarello. Mój dawny uczeń pracuje tam. Zna sprawę. Miejmy nadzieje, że coś znajdzie.

Kwadrans później byli na miejscu. W małym pokoiku zastawionym gęsto komputerami, monitorami, wyświetlaczami półplazmowymi i pustymi kubkami po kawie siedział łysy osobnik w okularach. Grubość okularów świadczyła, że ów osobnik miał przynajmniej +20 dioptrii.

- Hochland! Jak milo cię widzieć!

- Mistrz Miodo! Witam, witam. Uszanowania dla panny Tylżyckiej – naukowiec skłonił się nisko. - Musze powiedzieć, ze pani papa był zawsze dla mnie największym autorytetem w dziedzinie kosmologii stosowanej i...

- Hochland! Co z przyjaciółmi panny Mozzarelli? - Miodo przywrócił uczonego do spraw wagi najcięższej.

- A tak. Już, już. Skaner ponadprzestrzenny znalazł trzech osobników odpowiadających wyglądowi poszukiwanych. Kierują się do lunaparku. Możemy ich przechwycić telefonicznie.

- Jak to? Telefonicznie?

- Elementarne, mój Watsonie... Mozzarello - poprawił się szybko Miodo. - Co ja dzisiaj mam z tym Watsonem?

*

-  Już widać Szatańskie Koło.

- Diabelski Młyn - poprawił Bałtyckiego IFEB.

- Ach te dzisiejsze oprogramowania. Kilka lat temu nie poprawiłbyś mnie tak łatwo. A dzisiaj? Proszę. Za moich czasów...

Dalsze ględzenie będącego wyjątkowo nie w sosie Bałtyckiego zagłuszył donośny dzwonek dochodzący z pobliskiej budki z napisem TELEFON.

- To telefon! – triumfalnie obwieścił Camembert.

- Jak na to wpadłeś Sherlocku? Odebrać? Bałtycki?

- A bo ja wiem?! Co ja jestem wyrocznia Delficka?!

Tak, Bałtycki wyraźnie nie był w sosie.

- No dobra. Ja odbieram – Camembert chwycił słuchawkę.

*

- Halo? Camembert speaking. Kto? Centrala? Aha. Dobrze, czekam. Halo? Mozzarella? Mozzarella! Nie, nic nam nie jest. Bałtycki nas uratował. Wiesz już? Aha. Tak, trzeba się spotkać koniecznie. Ten bez rękawów uciekł. U-CIEKŁ. No. Przecież mówię. Zakłócenia na linii? Aha. Jak to jak? Nie wiem. Halo? NIE WI-EM. CZE-MU KRZY-CZĘ? Bo zakłócenia. Już nie. Gdzie? W barze „Pod Czarnym Psem”. OK. Znajdziemy. Nie, chwila. Zaraz... Gouda coś mi pokazuje. Aha. Nie dojdzie do baru. To może w lunaparku, co? Tak? Świetnie. To na razie.

*

- Mistrzu, to ja, Bez Rękawów. Nie odbierasz, więc zostawię wiadomość. Udało mi się uciec. Mam robala. Czyli jeden kłopot z głowy. I chyba znalazłem coś ciekawego. Czy nadal szukasz kogoś wrażliwego na Auromoc? Bo chyba znalazłem. Słynny mistrz Auromocy, Miodo, będzie w lunaparku na planecie Shakshasha, w mieście Shakshasha. Wiesz, którym. Przy okazji możesz zlikwidować swoich dawnych pogromców: Goudę i Camemberta. Też tam będą. Razem z tym czarodziejem. Kończę, bo mało impulsów mam na karcie. Będę w kontakcie.

*

Czarne Wnętrze MacMagica dotarło.

KONIEC ODCINKA 8

poprzedni odcinek

fsm
22 grudnia 2010 - 12:42