Chcemy Mass Effect 3 w 2012 roku? - omadaha - 4 maja 2011

Chcemy Mass Effect 3 w 2012 roku?

Według doniesień z oficjalnego fanpage’a Mass Effect 2, długo oczekiwana trzecia odsłona kosmicznej gry akcji z elementami RPG ukaże się dopiero w pierwszym kwartale 2012 roku. Deweloperzy zapewnili, że czas ten planują poświęcić na uczynienie z ME 3 „największej, najodważniejszej i najlepszej gry w serii, która przekroczy oczekiwania wszystkich.” Co tu dużo mówić, mamy kolejną obsuwę okraszoną klasycznym marketingowym bełkotem. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że wpis zawierający tę rewelację zebrał jak do tej pory 1320 „lajków” i 445 komentarzy, wśród których figurują także te o charakterze aprobującym. Ot choćby taki oto: „So Sad and so good at the same time” (“Smutne i dobre zarazem”). Kolejny kasowy tytuł ma się ukazać z kilkumiesięcznym opóźnieniem a zewsząd słychać aplauz i ledwie słyszalne utyskiwania. Czyżbyśmy chcieli Mass Effecta 3 w 2012 roku?

Właściwie to nie o Mass Effect 3 tutaj chodzi, lecz o specyfikę podejścia graczy do pewnego typu działań deweloperów. Osobiście dziwi mnie niepomiernie, gdy zagorzały fan danej gry, pośpiesznie klika "Lubię to" po ujrzeniu informacji o opóźnieniu jej premiery. Oczywiście czyniąc to może mieć na myśli: "lubię to, że producent informuje mnie o zmianie swoich planów." Pytanie zasadnicze brzmi jednak: czy powinniśmy okazywać radość z faktu, że deweloper łaskawie poda do publicznej wiadomości informację o tym, że jego produkt (nie bezpłatny przecież) pojawi się na rynku później niż obiecywano? Czy może jest to jego obowiązek względem potencjalnego klienta? „Lajkując” chwalimy potknięcia producentów i wydawców, a może ulegamy tylko facebookowej manii klikania we wszystko, w co się da?

Zjawisko "Lubię to!" to egzemplifikacja pewnego sposobu ulegania marketingowemu flow, docierającemu do nas za pośrednictwem mediów społecznościowych, fanpage’ów,  newsletterów i eventów. Coraz częściej dajemy się oplątać siecią lubienia (innej nie ma bo nie istnieje niezależny przycisk „Nie lubię tego”). Klikanie i komentowanie właściwie nic nas nie kosztuje a pozwala przez chwilę poczuć, że obcujemy z samym stwórcą. Jeśli osoba prowadząca profil (no bo przecież niemal zawsze jest to pracownik działu marketingu a nie sam wielki kreator) nam odpisze, czujemy się ważni i potrzebni. Jeśli nie odpisze, klikamy dalej aż do skutku.

O fali "lajk" piszę nie dlatego, że jestem zagorzałą przeciwniczką Facebooka i fanpage’ów. Sama prowadzę kilka – prywatnie i zawodowo. Nie chodzi tu też o fakt, że nie podoba mi się przycisk "Lubię to!" albo, że będę walczyć o wprowadzenie jego przeciwieństwa. Apeluję jednak – nie ulegajmy marketingowym social-chwytom. Nie lubmy każdej informacji, która nam się pod myszkę nawinie. Nie chwalmy deweloperów, gdy ogłaszają, że ich gra ukaże się pół roku później, albo gdy przedpremierowy dostęp do danego tytułu dostaniemy w miesiąc po obiecanym terminie. Nie chwalmy tego, co jest kiepskiej jakości. Nie zmieni to może faktu, że dana gra czy produkt i tak pojawi się później, ale przynajmniej siedzący po drugiej stronie kabla spec od marketingu społecznościowego będzie miał jasność, że gracz nie toleruje spóźnialstwa, niedoróbek i braku konsekwencji. Jedno więcej czy mniej "Lubię to!" nie zmieni świata, ale 1320 "Lubię to!" pokazuje, że albo niektórzy gracze nie myślą co robią, albo myślą, że robią co innego niż robią w istocie. Nie rzucajmy „lajków” na wiatr…

omadaha
4 maja 2011 - 22:21