Przyznam szczerze, że dość długo się zastanawiałem, czy niniejszy tekst w ogóle powinien powstać, z racji burzy, która powstała wokół tematu książki „Wybuchające Beczki” Krzysztofa Gonciarza i wymiany zdań pomiędzy autorem, a Von Zay’em, która została dokonana na YouTube. Obserwując komentarze pod nagraniami oraz wątek założony na forum Gry Online zauważyłem pojawiające się stwierdzenie, że gry wideo to tylko prosta rozrywka niewarta analizowania, a już na pewno nie jest godnym tematem do napisania książki. Poniższy tekst nie dotyczy treści i jakości „Beczek”, czy poparcia stanowiska zwolenników lub przeciwników tej lektury. Jako gracz szanujący ideę bycia świadomym nabywcą i człowiekiem cieszącym się kulturą masową XXI wieku, pragnę pokazać Wam, dlaczego warto się na niej znać, włącznie z elektroniczną rozrywką, która jest jednym z jej elementów.
Na początek pragnę zaznaczyć, że zdaję sobie sprawę, iż zabieram zdanie z dość niewygodnej pozycji. Czytacie wszakże Gameplay.pl, czyli serwis należący do Gry Online – portalu bezpośrednio związanego z osobą Krzysztofa Gonciarza. Zdaję sobie zatem sprawę, że czegokolwiek tu nie napiszę, część krzykaczy zarzuci mi zapewne, że uprawiam tu kolesiostwo, o którym w swoim wideo wspomniał Von Zay. Umieszczanie wypowiedzi w Internecie ma swoje ograniczenia, dlatego pozwolę sobie tylko wspomnieć; aż do maja bieżącego roku nie miałem nic wspólnego z serwisem Gry Online. Byłem jedynie jego sporadycznym czytelnikiem, na co dzień zajmującym się raczej amatorskim pisaniem o grach wideo, na łamach kilku mniejszych serwisów i blogów. Na Gameplay trafiłem przypadkowo. Nie poznałem jeszcze Krzysztofa Gonciarza osobiście i nie dostałem książki „Wybuchające Beczki” do rozdania w konkursie. Nie znam żadnych „branżowych szych”. Tekst ten piszę jako gracz zainteresowany swoim hobby, a nie ktokolwiek mający coś wspólnego z interesami którejś z redakcji. Mówiąc kolokwialnie „jestem czysty”.
Skoro mam już ten nieprzyjemny wstęp za sobą, postawię sprawę jasno: zgadzam się z opinią, że gry wideo to produkty czysto rozrywkowe. Wielkim błędem jest natomiast stwierdzenie, że rozrywka nie jest dziedziną, która jest warta analizy lub po prostu rozmyślań i dyskusji. Naukowcy, stróże prawa, wojskowi, lekarze – ci wszyscy ludzie uprawiają zawody bez których ludzkość nie mogłaby funkcjonować. Każdy bez mrugnięcia okiem określiłby ich profesje potrzebnymi i poważnymi. Dalej mamy nakręcających gospodarkę biznesmenów i całą masę specjalistów zajmujących się ekonomią. Powiemy, że oni również są potrzebni, gdyż dzięki nim mamy w co się ubrać, co zjeść i gdzie pracować – tworzą rynek w wolnym państwie, a my możemy być jego częścią jako nabywcy i pracownicy. Znowu mowa o ludziach poważnych. Wspomniani przedsiębiorcy ocierają się również o branżę rozrywkową; filmową, muzyczną, wydawniczą, czy wreszcie branżę elektronicznej rozrywki. Co więcej, to branża rozrywkowa generuje olbrzymi ruch pieniądza, gdyż każdy człowiek po ciężkiej pracy potrzebuje odprężenia i wybiera taką formę relaksu, jaka mu najbardziej odpowiada. O każdym z wymienionych zawodów można powiedzieć, że jest potrzebny do zdrowego funkcjonowania społeczeństwa, a więc poważny.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla badaczy rozrywki, zarówno tych naukowych, popartych grubymi tomami akademickiej wiedzy, jak i dziennikarzy oraz wszystkich domorosłych pasjonatów? Czy są oni potrzebni, czy ich zajęcie nie przynosi ludzkości żadnej korzyści? Przyjęło się uważać, że kulturoznawcy również są potrzebni, gdyż świadomość pewnych mechanizmów wpływa pozytywnie na rozwój cywilizacji. Są zatem poważni. Dziennikarz zajmujący się grami, zazwyczaj trudni się dostarczaniem branżowych nowinek i doradzaniem czy dana gra jest dobra i warta zakupu, czy niedobra. Ponieważ szanujemy swój czas i pieniądze niechętnie, ale zapewne nadal będziemy w stanie przyznać, że jest to zawód na swój sposób potrzebny. Czy poważny? Wielu z nas od razu przesuwa się nam przed oczami lista znanych nazwisk z różnorakich czasopism i portali, a gdzieś kwitnie myśl: „przecież o grach może pisać każdy, a gość XYZ wkręcił się do redakcji po znajomości, sam wiem o grach więcej od niego”. Wystarczy rzucić okiem na komentarze w Internecie pod którymś z branżowych artykułów by taki sposób myślenia zauważyć. Czy jest on trafny? W pewnym procencie zapewne tak, gdyż nie mamy możliwości akademickiego zweryfikowania wiedzy osób zajmujących się pisaniem o grach, a zatem w teorii może robić to każdy. Co z tego wynika?
Gry są prostą rozrywką, to fakt. Ale co nią nie jest? Na potrzeby tekstu potraktuję kulturowe dziedziectwo ludzkości w taki sposób, jak dziś na potrzeby dyskusji o sensie "Wybuchających Beczek" podchodzi się do tematu, rzekomo będącej stratą czasu, krytyki gier wideo. Teatr rozpoczynał swoje istnienie, jako element zabawowy podczas Dionizji, czyli świąt skupiających się na odurzaniu alkoholem i uprawianiu seksu pod gołym niebem, popularnych w czasach greckiego antyku. Wiem, że w tym momencie odzieram z godności jeden z elementów dziedzictwa kulturowego Grecji, ale skoro możemy dopuszczać się uproszczeń w temacie wartości gier, pozwolę sobie postąpić tak i w pozostałych. Idąc dalej, Szekspir tworzył swoje sztuki po to, by zabawić angielską gawiedź i znudzoną Królową, a Michał Anioł malował ku zaspokojeniu próżności bogatych władców i głów kościoła. Henryk Sienkiewicz pisał typowo rozrywkowe historyjki, podobnie jak wielu innych pisarzy. Generalnie im bliżej współczesności, tym gorzej: Agata Christie i Alfred Hitchcock? Tanie historyjki kryminalne bez żadnego wymiaru duchowego. Wiem, że zabrzmiało to obrzydliwie, ale czy możemy być pewni, że za kilkanaście lat podobnie będzie można powiedzieć o stanowisku zakładającym, że ktoś kto poświęcił swoje życie tematowi gier, jest człowiekiem "bez życia"? Uproszczenia są zawsze krzywdzące, a dzięki anonimowości Internetu, po opublikowaniu przez Von Zaya materiału, przez ostatnie godziny stały się akceptowane również wśród wielu polskich graczy wylewających swoją żółć w komentarzach na YouTube.
Gdy w kulturze pojawiła się kinematografia, znawcy teatru parskali śmiechem. Dziś w dyskusjach na temat „Wybuchających Beczek” widzę wszędzie stwierdzenia typu „gry to nie film, tu nie ma miejsca dla krytyków”, „gry to prosta rozwałka, jak chcę się wysilić umysłowo włączam film”. Słowo „film” pojawia się w co drugim komentarzu. „Książka” występuje już rzadziej, co może być trochę smutnym dowodem na spadek zainteresowania czytelnictwem wśród nas, ale nie to jest przedmiotem moich rozważań. Choć z drugiej strony, może ma i to jakieś znaczenie przy krytyce książki Krzysztofa Gonciarza? Może zaszła zależność, że skoro czytamy mało i nie lubimy czytać, to po co marnować czas na czytanie o grach. Mam nadzieję, że się mylę. Wracając jednak do tematu kinematografii, zajrzyjcie na któryś z portali filmowych i rzućcie okiem na najnowsze premiery. Czy przeważają filmy poruszające ważne tematy, czy może mało ambitna akcja z wybuchami i komedia? Jeśli zatem Hollywood idzie na łatwiznę i serwuje nam prymitywne uciechy, to czy poza recenzentami filmowymi piszącymi o tym, czy warto kupić bilet do kina, jest jeszcze miejsce dla krytyków kina?
Oczywiście istnieją jeszcze filmy offowe, warte przemyślenia i analizy. Problem w tym, że pośród gier funkcjonują pozycje niezależne, często niezrozumiałe i najeżone ukrytymi przekazami. O nich też nie warto pisać i rozmyślać? Rzućcie okiem na blog JawneSny – inicjatywę prowadzoną przez dorosłych poważnych ludzi, z których większość na co dzień nie zajmuje się grami, tylko innymi dziedzinami kultury. Co ich skłoniło do tak dogłębnego analizowania gier wideo? Przecież to niepoważne, to zajęcie dla geeków, którzy żyją w piwnicy i nie mają czym zaimponować współczesnej kobiecie. Z drugiej strony, jeśli weźmiemy pod lupę gry pochodzące od największych wydawców, na których płytkość tak często narzekamy. Czy przypadkiem rezygnując z jakichkolwiek chęci pochylenia się nad grami, nie dajemy wydawcom możliwości robić co im się żywnie podoba? Będziemy kupować kolejne kilkanaście odsłon klonów „Call of Duty” nie wiedząc do końca dlaczego całkiem znośnie się w to gra, i jednocześnie nie umiejąc powiedzieć czego nam w nich tak naprawdę brakuje i dlaczego wszystkie są takie same.
Nie twierdzę, że Von Zay wyrażając swoją opinię o „Wybuchających Beczkach” postąpił źle. Każdy recenzent ma prawo do subiektywnej opinii i bardzo dobrze, że takie wypowiedzi są różnorodne. Nie uważam również, że dla dobra sprawy należy poświęcić całe swoje życie na rozmyślanie o grach, a „Beczki” mają być ku temu początkiem. Nie należy i nie są. Ich manifest jest inny, a jest nim próba zainteresowania nas nieco innym spojrzeniem na granie, na swój sposób „pod mikroskopem”. Po to, byśmy byli świadomi, jako odbiorcy. Świadomi czegoś więcej, niż typowych wad i zalet danego tytułu, bo czasem liczą się detale, które drastycznie zmieniają odbiór całości. Nie uważam, żeby ta książka była objawieniem i nikt nie powinien był na to liczyć. Faktem jest, że poza „Cyfrowymi Marzeniami” Piotra Mańkowskiego, czyli historią elektronicznej rozrywki oraz „Światami z Pikseli”, czyli zbiorem ludologicznych naukowych tekstów o grach, nie mamy za dużego wyboru. Dlatego dobrze, że „Wybuchające Beczki” się ukazały nawet, jeśli nie spełniają oczekiwań niektórych czytelników. Ja sam uważam, że wiem o grach wideo dość dużo, dlatego nie oczekiwałem, że po przeczytaniu książki mój „skill” wzrośnie o określoną ilość punktów. Pod żadnym względem nie uważam jednak, żeby czas przeznaczony na lekturę był stracony.
Gry wideo to nie tylko mechanika, zdobywanie punktów i odblokowywanie osiągnięć. To także przejmujące historie o czym pisałem już w odpowiedzi na tekst Wojciecha Wencla. Mój wpis odbił się pewnym echem w Internecie i wielu graczy przyznawało mi rację. Zatem czemu dziś dyskusja o „Heavy Rain” ma być gorsza od rozmów o książkach Dostojewskiego, nawet w towarzystwie płci pięknej? Mam się wstydzić tego, że interesuję się grami? To jakiś absurd, biorąc pod uwagę fakt, że kultura masowa bardzo się przenika. Gry zaczynają dynamicznie wkraczać w życie społeczeństw, nawet tak konserwatywnego jak Polskie, więc to zrozumiałe, że kulturoznawstwo powinno się nimi głębiej zainteresować. A skoro mogą robić to badacze kultury, to dlaczego nie możemy tego robić my – gracze? Jesteśmy zmuszani edukować się w temacie historii literatury, analizy poezji, gdyż tak zakłada polskie szkolnictwo. Do kanonu weszło i kino– wycieczki szkolne na filmy Wajdy i wszelkie ekranizacje lektur to norma. O „Pianiście” Polańskiego mówi się na lekcjach historii i języka polskiego. Czy aż tak trudno uwierzyć, że za kilkanaście lat podobnie może być z grami wideo, przynajmniej na zachodzie?
Mam wrażenie, że problem leży w naszej mentalności. Ktoś, kto nie ma tytułu „doktora gier wideo” lub nie jest programistą, miał czelność napisać książkę o grach w Polsce! A przecież u nas jest bieda, „wszystko po 5 zł” i nawet my gracze, mamy poważniejsze problemy na głowie niż to, co to jest „narracyjny level design”. Dużo gramy, więc znamy się na grach znakomicie, nie potrzebne nam jakiekolwiek lektury. Jeśli coś skrobiemy lub nagrywamy o grach w Internecie to już w ogóle wiemy o branży wszystko. W porządku, przecież nikt nas nie zmusza do kupowania „Wybuchających Beczek” szantażując, że bez zaczerpniętej z nich wiedzy będziemy ciemną „gamingową” masą. Tak jak ja nie lubię „Halo”, „God of War” i kilku bardzo popularnych serii gier, Wam się może nie podobać książka Krzysztofa Gonciarza. Ale zastanówmy się przez chwilę, czy warto do całości dorabiać ideologię, łącznie z analizą życia prywatnego autora. To aż książka o grach i nadal tylko książka o grach. Nie warto wokół sprawy robić aż takiego szumu a już na pewno nie powinniśmy wyciągać wniosków na temat wartości kulturowej zjawiska gier, bo to stąpanie po bardzo cienkim lodzie.