Vagrant Story był i jest wielkim tytułem. To japoński RPG w starym stylu, choć konwencją daleko mu do dziesiątek konkurencyjnych pozycji wydanych na pierwsze PlayStation. Dzisiaj dla wielu może być jednak niestrawny. Tak jak ludzie przyzwyczaili się do gotowanych dań, tak i gracze przywykli bowiem do pewnych rozwiązań.
Wspominałem o tym w jednym z poprzednich tekstów. Wiele się zmieniło i grając w Vagrant Story nie sposób tego nie zauważyć. Mimo to nie można powiedzieć, że dzieło Square Enix się brzydko zestarzało i stało się niegrywalne. Jeśli ma się pewne podejście do tej formy rozrywki to wciąż trzeba Lea Monde odwiedzić.
O tym, jak trudno podejść i skończyć ten tytuł niech najlepiej świadczy fakt, że od dekady próbowałem tego dokonać ze trzy-cztery razy. Za każdym razem pojawiała się silna konkurencja lub inne przeszkody, które odciągały od dalszej zabawy. Wszystko przez wysoki poziom trudności i pewną monotonię, w którą można wpaść zbyt pobieżnie interesując się stworzonym przez japońskiego dewelopera systemem. Dobieranie uzbrojenia, czarów ofensywnych i dodatkowych zdolności wymaga kilku godzin treningu oraz kombinowania. Można też z tego nie korzystać i podążać przed siebie, tylko poznając fabułę i eliminując kolejnych bossów. Wtedy jednak robi się nudno, bo gra traci wiele ze swojej magii.
Po ukończeniu tytułu wiem już na pewno, że nie chciałbym zobaczyć kontynuacji na dzisiejszych maszynach. Nie widzę sposobu, w jaki autorzy mogliby przenieść pewne rozwiązania w nasze czasy. Sam system walki jest fantastyczny, ale tylko dla osób, które wciąż akceptują „turowe” starcia i gotowe są długo i żmudnie pojedynkować się z wrogami.
Vagrant Story nawet dzisiaj nie jest brzydką grą. Oprawa audiowizualna zestarzała się z godnością i dzięki specyficznej stylistyce wciąż ujmuje. Z ekranu wprost wylewa się pewna magia, która zachęca do podróży po tym świecie. Momentami jest słabiej, gdy trzeba przemierzać mniej efektowne i małe katakumby, ale wszystko jest w jakimś stopniu uzasadnione fabularnie.
Skończyłem to dzieło japońskiej myśli twórczej ze sporym opóźnieniem. Od premiery minęły lata i szok związany z osiągnięciami dewelopera był przez to mniejszy. Wciąż jednak uważam ponad 25 godzin spędzonych w Lea Monde za bardzo miłe doświadczenie. Odkładam grę na półkę i zamierzam zatrzymać ją we wspomnieniach. Dawnych gier, dawnych jRPG-ów i dawnego SquareSoftu.
OCENA: 91/100