Prosto w umysł - recenzja To The Moon - Pita - 29 listopada 2011

Prosto w umysł - recenzja To The Moon

Podróż Kana Gao w ludzką pamięć dotyka problemów rzadko widywanych w grach sprzedawanych na zachodzie. „To The Moon” bierze za swój motyw przewodni umieranie i rozpacz po utracie ukochanej osoby, przedstawiając historię 70 lat życia kochającej się pary i przeciwności losu jakie ją spotkały. 70 lat opowiedzianych od tyłu.

Fani „Eternal Sunshine of the Spotless Mind”, „Chrono Triggera” i gier niezależnych powinni czuć się co najmniej usatysfakcjonowani. To gra, jakiej od dawna nie było. „W stronę Księżyca” opowiada historię rozgrywającą się w niedalekiej przyszłości, w której za pomocą specjalnej maszyny można przenieść się we wspomnienia człowieka żeby zaszczepić tam pewien pomysł i umożliwić mu wykonanie go, choćby miało być ono wyimaginowane.

„To The Moon” pojawiło się dosłownie znikąd i szturmem zdobyło serca graczy. O grze szybko zaczęły pisać najważniejsze strony dotyczące gier na PC, jednak w Polsce tradycyjnie została prawie pominięta. Ta przygodówka przywodząca na myśl japońskie RPG, piękna powieść o przemijaniu opowiedziana w odwróconej chronologii, posiada wiele wspólnego z grami visual novels, oferuje jednak większa kontrolę nad postaciami. Dzięki temu wymyka się wszelkim klasyfikacjom gatunkowym, co tylko gra na jej korzyść.

Fabuła szybko się rozwija - do umierającego pacjenta zostaje wysłana para naukowców, którzy mają wyprawić go na Księżyc. Chociaż on sam nie wie dlaczego chciałby się tam znaleźć, życzenie jest życzeniem. Wchodząc w jego wspomnienia, cofamy się od czasu jego starości do momentu kiedy był jeszcze dzieckiem, aby obejrzeć jego całe życie i znaleźć moment, w którym powinno zaszczepić się jego marzenie. I chociaż „To The Moon” to gra na zaledwie 4-5 godzin, z czego pierwsze 30 minut jest naprawdę mozolne i niereprezentatywne, to sama gra należy do najpiękniejszych wirtualnych historii.

Wzruszająca na podobnym poziomie co „Kana Little Sister”, „Mother 3”, „Nier”, czy gry Yasumiego Matsuno w pewien sposób jest interaktywnym, piksel-artowym filmem, ponieważ nasze uczestnictwo jest… jedynie uczestnictwem, nie zaś kierowaniem historią. Prawdziwego gameplayu jest tutaj niewiele, trochę więcej niż w visual novel, trochę mniej niż w klasycznych przygodówkach, ale w tym przypadku to naprawdę się nie liczy.

Liczy się John. Liczy się jego żona. Liczą się ich problemy. Nie tylko bohaterowie muszą złożyć niektóre kawałeczki historii w większą część. Również gracz, jeżeli tak naprawdę chce do końca zrozumieć „To the Moon” – czy to w sferze fabuły, czy w sferze przesłania – powinien kojarzyć fakty. Obserwować. Dotykać. Sprawdzać. Dedukować. Każdy przedmiot ma tutaj symboliczne znaczenie, a gameplay poza eksploracją i układankami nie istnieje. Istnieją za to piękne dialogi oraz sceny z całego długiego życia Johna, który zmagał się z problemami, ale i cieszył się życiem. Walczył o swoje, jednak nigdy nie wyruszył na swój wymarzony Księżyc. Czy mu pomożemy? Czy powinniśmy mu pomóc? Czy warto bawić się cudzymi wspomnieniami, nawet na jego życzenie?

Jednym z największych atutów gry, poza świetnie napisaną i dającą do myślenia historią jest jej muzyka. Smutne, nostalgiczne utwory fortepianowe, kompozycje związane z danymi postaciami, skomponowane przez parę artystów bronią się same, ale wzrastają do niebywałego poziomu, gdy osadzimy je w kontekście. Muzyka dodaje duszy tej grze, przenosząc historię w dodatkowy wymiar, angażując do niej więcej zmysłów, czyniąc ją mocniej zapadającą w pamięć.

16-bitowa grafika „To The Moon” przywodząca na myśl „Chrono Triggera’’ i „Earthbound’’ jest urokliwa, jednak ułomna. Większość sprite’ów jest bardzo wyblakła, zaś niewielki teren gry i brak pięknych artworków troszkę odejmuje odbiorowi pozycji. Uwielbiam grafikę 2D, jednak „To The Moon” nie stoi nawet pod tym względem obok „Mother 3”. Sprawdza się w opowiedzeniu historii, ale nie mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ta gra podobała mi się graficznie. Na szczęście nie musiała.

Kilkugodzinna podróż w umysł Johna to mocno inne doświadczenie, stworzone przez ludzi, którzy mieli coś do opowiedzenia. Większość doskonałej narracji, a także sporo nawiązań do świata gier wideo mocno cieszy gracza i nie pozwala nie zaangażować się w rozrywkę.

Nie będzie niespodzianką, że na gameplay pod koniec roku zaroi się wręcz od podsumowań i topów, na których pojawią się znane wszystkim gry. I chociaż „To The Moon” nie pojawi się w czołówce gier, które skojarzę z rokiem 2011, to na pewno znajdzie się na mojej liście. To gra pomysłowa, przemyślana i dobrze poprowadzona.

I nawet wysoka cena nie odstrasza, ponieważ „To The Moon” może nie jest grą, do której często będziecie wracać, ale jest grą, którą na pewno zapamiętacie na długie lata.

A wspomnienia są bezcenne, prawda?

[8.5]

Pita
29 listopada 2011 - 17:34