Żyjemy w czasach indiegamingu. Coraz łatwiej znaleźć gry nazywające siebie "indie" - i to nawet, jeśli są one tworzone przez spore zespoły programistów, a następnie sprzedawane na Steamie lub innych platformach masowej dystrubucji (za niemałą gotówkę). Jaka jest więc różnica pomiędzy tego typu tworami a "zwykłymi" grami? Zupełnie żadna - to kwestia odpowiednio poprowadzonego marketingu i przypięcia odpowiedniej łatki.
Skąd moje oburzenie? Problemem wydaje mi się być przede wszystkim przekucie oryginalnej, wartościowej idei indiegamingu na język biznesu. Termin "indie" stał się niesamowicie nośny, a wszelkiej maści hipsterzy i "wyjątkowi oraz alternatywni" gracze łatwo dają się wciągnąć do trybików marketingowej machiny. Duża część gier sprzedaje się tylko dlatego, że wydaje się być bardzo głęboka pod względem treści i przekazu, a w rzeczywistości nie zawiera prawie żadnych wartościowych treści. Atrakcyjna otoczka pomaga sprzedać produkt - a o to przecież chodzi.
Przykłady? Limbo, Super Meat Boy, Braid - wszystkie te gry opierają się na tym samym schemacie, zaczerpniętym z Mario - dodają do niego tylko nieco pseudogłębii. Najlepiej ukazuje to poniższy filmik:
Żeby nie było wątpliwości - oczywiście nie przeczę istnieniu "prawdziwych" gier indie - te są jednak pewnym marginesem, programowo tworzonym przez bardzo niewielu autorów i przy ograniczonym zasobie finansowym (z założenia powinny też być tanie lub wręcz darmowe). Dodatkowym ich wyróżninikiem zdaje się też być kreatywność i oryginalność - czyli elementy, których ostatnio coraz bardziej brakuje w dzisiejszym świecie. Gdyby odnieść się do wzorca artystycznego, "zwykłe" gry byłyby muzyką pop, a "indie games" - niszową twórczością zespołów garażowych (kiedyś: alternatywnych, progresywnych itp.).
Osobiście mam nadzieję, że przyszłe lata przyniosą nam wiele gier, o których będziemy mogli powiedzieć, że są tworami naprawdę oryginalnymi i głębokimi. Stworzenie takiej produkcji nie wymaga wcale przypinania żadnej łatki ani głoszenia wszem i wobec, że jest się "grą inną, niż wszystkie". Dużo bardziej przekonuje mnie krótkie, ale urzekające The Path, niż całe Limbo. A was?