Demo Mass Effect 3 – czy warto narzekać na zapas? - Antares - 19 lutego 2012

Demo Mass Effect 3 – czy warto narzekać na zapas?

Plakat reklamujący puszczenie zwiastuna(sic!) "Mass Effect 3" podczas dzisiejszej emisji w USA mojego ulubionego serialu...

Wersja demonstracyjna trzeciej części kosmicznej opery od Bioware jest już od kilku dni dostępna, a w sieci rozgorzała dyskusja – czy to nadal RPG, czy już tylko klon Gears of War? I dlaczego grafika jest taka sama jak w dwójce? To pewnie wina głupich konsol spowalniających rozwój gier! Po co komu multiplayer? Kiedyś gry były lepsze!

Postanowiłem to wszystko sprawdzić. Moje przemyślenia znajdziecie poniżej.

Uważam się za fana serii Mass Effect, ale na wersję demonstracyjną części trzeciej oczekiwałem bez zbytniego podniecenia – być może z powodu świadomości, że w pełną wersję będę chciał zagrać bez względu na wszystko. Jestem najzwyczajniej w świecie ciekaw, jak skończy się historia Sheparda i jego załogi. Znając tendencję Bioware do mocnych zakończeń, nie zdziwiłbym się gdyby komandor został przez scenarzystów uśmiercony – wystarczy przypomnieć sobie punkt zwrotny i zakończenie Star Wars: Knights Of The Old Republic, czy wybór którego musimy dokonać na planecie Virmir w pierwszej części Mass Effect by zrozumieć, że twórcy lubią trochę zaszokować odbiorcę.

Wracając jednak do tematu wersji demo, dzięki temu że zasiadłem do niej dopiero przed wczoraj mogłem rozpocząć zabawę od trybu wieloosobowego, bez martwienia się padającymi serwerami i wcześniejszym dostępem – choć pamiętam, że mój egzemplarz Battlefield 3 ma w pudełku ulotkę informującą o wcześniejszym dostępie. Zaznaczam, że w demo grałem na PlayStation 3, dlatego nie wiem jak sprawa prezentuje się na PC.

"Kosmiczny kozak". Podczas gdy Internet podnieca się strzałą w kolanie, Garrus oberwał w twarz rakietą co nie przeszkodzi mu skopać Żniwiarzom mechanicznych tyłków (odwłoków?).

Być jak Garrus – czyli „pew-pew przez Internet”

W kosmicznych operach najbardziej kocham dwie rzeczy – dreszczyk przygody towarzyszący kosmicznym podróżom i podziwianiu odległych, egzotycznych planet oraz obserwację zamieszkujących ich inteligentnych ras. Gdybym miał opisać całe Gwiezdne Wojny jedną, wybraną sceną, byłyby to niewątpliwie wydarzenia z kantyny w Mos Eisley – miejsca pełnego fascynujących stworzeń z różnych zakątków galaktyki. Podobnie podchodziłem do Mass Effect, dlatego wprowadzenie trybu rozgrywki wieloosobowej do części trzeciej traktuję przede wszystkim, jako sposobność do wcielenia się w Quariankę, Asari, Kroganina, Salarianina oraz Turianina – przedstawiciela mojej ulubionej rasy z uniwersum serii. No dobra... chciałbym jeszcze zagrać Elcorem.

Wieloosobową część wersji demonstracyjnej Mass Effect 3 określiłbym jako połączenie Hordy z Gears of War z prostymi zadaniami do wykonania. Wraz z trójką współgraczy zmagamy się z kolejnymi falami przeciwników (w demie do wyboru są tylko siły Cerberusa), co którąś z nich manipulując rozsianymi na mapie urządzeniami, lub eliminując wskazanych przez grę elitarnych przeciwników.  Warto wspomnieć, że początek nie był zbyt przyjemny – wyszukiwanie gier i poczekalni jest szybkie i intuicyjne, ale gracze są już bardzo niecierpliwi. W konsekwencji, do większości meczy trafiałem w niepełnym składzie, lub grupa rozpadała się zanim wszyscy zdążyli wyrazić gotowość do rozpoczęcia rozgrywki. Szybki rzut okiem na filmiki z wersji PC na YouTube pozwoliły mi jednak wysnuć wniosek, że matchmaking jest taki sam, jak na konsolach i pozostawia wiele do życzenia. Szkoda, ponieważ już oczyma wyobraźni widzę, jak za jakieś dwa lata EA wyłączy serwery, które i tak po kilku miesiącach zaczną pewnie świecić pustkami – co przekreśli fanom zbierania Osiągnięć i Trofeów możliwość „wycalakowania” Mass Effect 3. Jest to jednak temat na inny wpis.

Sama zabawa, pomimo drzemiących we mnie obaw, jawiła się bardzo atrakcyjnie i wciągająco – mamy do dyspozycji klasy znane z trybu dla pojedynczego gracza, charakteryzujące się odmiennymi umiejętnościami. Zabijanie przeciwników procentuje zdobywaniem doświadczenia, zaś za wykonanie zadań pojawiających się w poszczególnych falach otrzymujemy pieniądze. Te możemy wydawać na specjalne skrzynki-niespodzianki, z których na zasadach przypominających kupowanie dodatków, czyli tzw. boosterów do kolekcjonerskich gier karcianych CCG losowo możemy uzyskać broń, modyfikacje oraz przedmioty wspomagające w walce. W zależności od wybrania tańszej, lub droższej wersji skrzynki mamy różne szanse na wyciągnięcie z niej większej ilości rzadkich przedmiotów – ten mechanizm Bioware zastosowało również w Star Wars: The Old Republic i choć początkowo może drażnić dużą dozą losowości, na dłuższą metę czyni zabawę ciekawszą i motywuje do powtarzania meczy.

Mapy nie są zbyt wielkie, ale cieszą ilością detali i zakamarków, wielopoziomowością oraz układem pomieszczeń, placyków i korytarzy – nigdzie nie możemy czuć się bezpieczni i kluczowe staje się takie rozmieszczenie drużyny, by odeprzeć przeciwników atakujących ze wszystkich stron. Ci są natomiast wyraźnie inteligentniejsi, niż w części drugiej – podrzucają nam pod nogi granaty, uciekają gdy zostają poważnie zranieni i czekają na swoich kolegów, by atakować grupowo. Dodatkowo, poza klasycznym podziałem na wrogów dzierżących różne typy uzbrojenia, przychodzi nam walczyć z technikami rozstawiającymi wieżyczki, lub „ninja” potrafiącymi uruchomić pole maskujące, atakującymi znienacka walcząc w zwarciu. Jest szybko, dynamicznie, emocjonująco!

Wychodzi na to, że po prostu do całej epickości starć z drugiej części Mass Effect dodano kilka drobiazgów, ale ja to kupuję – tryb wieloosobowy naprawdę mi się podoba i spędzę przy nim zapewne wiele godzin.

Mojego drugiego ulubieńca, Mordina Solusa zwanego przeze mnie pieszczotliwie "Doktorkiem" również nie zabraknie w Mass Effect 3

Walkę o Ziemię czas zacząć

Nie wiem czy klimat początku wersji demonstracyjnej w trybie dla pojedynczego gracza będzie towarzyszył całej rozgrywce w Mass Effect 3 ale muszę przyznać, że jest trochę duszny i ciężki – w moich oczach przypomina połączenie kosmicznej opery i klimatów rodem z Terminatora. Dosłownie na naszych oczach dorobek ludzkości metr, po metrze obraca się w niebyt. Chociaż zastosowano silnik graficzny znany z części drugiej, da się wyczuć że posiadał on pewne „rezerwy mocy”. Ziemskie miasto demolowane przez olbrzymich Żniwiarzy niepokojąco leniwie przebierających mechanicznymi odnóżami niczym gigantyczne owady, lub raczej mieszkańcy oceanicznych głębin, robi wrażenie. Oczywiście, można się przyczepić że tekstury mogłoby być lepsze, a ilość detali większa – to co jest dla mnie najważniejsze w oprawie audiowizualnej gier wideo to jednak styl i klimat. A o to projektanci z Bioware zadbali. Ponownie czuję się kupiony. Z drobiazgów – zauważyłem, że tekstury twarzy przy zbliżeniach podczas rozmów prezentują się wyraźnie lepiej, niż w poprzednich częściach.

O fabule i samym przebiegu rozgrywki trudno powiedzieć wiele – jak już wspominałem, przeciwnicy stanowią większe wyzwanie, lecz sama mechanika walki nie została poddana większym zmianom. Najprawdopodobniej znowu przyjdzie nam eksplorować kosmos – tym razem w celu zdobycia dla Ziemian wsparcia innych ras. Zastanawiam się natomiast, jak Bioware rozwiąże kwestię poczucia uciekającego czasu. Głupio by to trochę wyglądało, jakby w czasie najazdu Żniwiarzy na ziemię Shepard z ekipą zorganizował sobie rekreacyjną wycieczkę. Co cieszy – powracają znani bohaterowie z jedynki, z ponętną Liarą i Wrexem na czele. Z części drugiej w demie możemy napotkać tylko Mordina Solusa – mam jednak nadzieję, że ekipa będzie jak największa.

Ciekawostka – po latach domysłów, w demie możemy ujrzeć na własne oczy najprawdziwszą Krogankę. Czy możemy zatem liczyć na rozwikłanie drugiej największej zagadki kosmosu i dane nam będzie zobaczyć Tali bez hełmu?

Na koniec pozwolę sobie omówić najbardziej kontrowersyjny detal – wybór stylu rozgrywki. Mass Effect 3 ma być bowiem pierwszą w historii grą RPG, w której można zrezygnować z (nielicznych już) elementów gatunku na rzecz samego strzelania. Z drugiej strony, dla zwolenników przeżywania fabuły istnieje opcja uproszczenia i skrócenia walk – sprawdzająca się, testowałem. Chociaż sama perspektywa upraszczania gry RPG wydaje się niepokojąca, mam przeczucie że nie straci na tym sama rozgrywka. Nie można też winić Bioware, że chce dotrzeć do szerszej grupy odbiorców – w tym przypadku miłośników trzecioosobowych strzelanin. Z drugiej strony więcej umiejętności oraz modyfikacje broni są swoistym powrotem do korzeni, czyli rozbudowania części pierwszej. Jestem dobrej myśli pomimo, że Dragon’s Age 2 było dla wielu fanów rozczarowaniem. Wątpię po prostu, by Bioware zepsuło zakończenie jednej z najlepszych serii w historii swojego istnienia.

Może warto kupić wiatrówkę i zapolować na grę tydzień wcześniej? :)

Antares
19 lutego 2012 - 17:23