Moje dzieciństwo to cykl, w którym zamierzam opisać swoje osobiste przeżycia z dzieciństwa. Wpis ma na celu pobudzenie, bądź przypomnienie Waszych wspomnień i zachęcenia Was do przyjemnej dyskusji. Zaś młodszym pokoleniom chciałbym w ten sposób udowodnić, że osoby w moim wieku również miały interesujące dziecięce lata.
Dawno temu, gdy Raziel był małym Razielkiem przyszła moda na kolekcje wszystkiego co miało cokolwiek wspólnego ze znanym i uznanym anime Dragon Ball. Stało się tak dlatego, iż wspomniany serial był wtedy emitowany na programie RTL7. Wszystkie posiadające ten kanał dzieci jak i nieco starsza młodzież zlatywały się o tej samej porze do swoich domów, by obejrzeć kolejne odcinki przygód Son Goku i jego przyjaciół. Dopiero po trzyodcinkowym seansie ponownie wychodziły na dwór aby móc wymienić się swoimi spostrzeżeniami, pochwalić kolekcjami oraz zwyczajnie pobawić.
Oprócz tego każdy z nas posiadał kolekcję kart z animowanymi ulubieńcami z chipsów Chio oraz naklejki wraz z albumami oferowanymi przez gumy do żucia o nazwie Dunkin Bubble Gum. Ta druga firma okazała się dla mnie szczególnie bliska ze względu na figurki Dunkin Shockys, które miałem przyjemność wam przedstawić w poprzedniej części tego cyklu. Z tego co pamiętam moda na gadżety z Dragon Ball panowała u nas w okolicach 2003 roku. Mogę się oczywiście mylić, ale jednego jestem pewien. Szał na Pokemony w naszym kraju o dziwo ukazał się nieco wcześniej, bo już w 2000 roku na antenie Polsatu. Wracając jednak do głównego tematu miałem to nieszczęście, iż nie nie należałem do posiadaczy RTL7. Wówczas Dragon Ball Z znałem jedynie ze słyszenia, później zaś z naklejek i kart. Nie wiem, które z nich było pierwsze, jednak nie jest to dla mnie istotne.
Kolekcja naklejek szła mi dość opornie. Cały czas trafiałem na te same, których na dodatek nikt nie chciał w zamian. Zresztą podobnie było z kartami. Każdy kto zbierał takie rzeczy, dobrze wie na czym to polegało. Na szczęście udało mi się zdobyć wszystkie brakujące, ale to zasługa mojego nieco młodszego kuzyna. Razem doszliśmy do wniosku, że skoro nasze zbiory w połączeniu oferują komplet albumu to połączymy swoje siły. Tak się wówczas stało, a my naprzemiennie pożyczaliśmy sobie naszą zawartość. W ostateczności "odkupiłem" od niego prawa do omawianej książeczki oferując mu równie wspólny plakat z piłkarzami. Jako, że nigdy nie interesowała mnie piłka nożna, a Smocze Kula wręcz przeciwnie. Owszem pograć w nogę lubiłem, ale nie oglądałem meczy. Ostatecznie zdecydowałem, że tak będzie dla mnie lepiej i z dzisiejszego punktu widzenia nie żałuję swojej decyzji. Bardzo się cieszę, że nadal mogę sobie przejrzeć swoje zdobycze sprzed lat. Łezka w oku pojawia się już na sam widok. Każdy obrazek jest dla mnie niezwykle bliski, bo z każdym wiążą się jakieś dziecięce wspomnienia.
Jeśli zaś chodzi o karty Chio to moja przygoda rozpoczęła się dopiero od drugiej serii kart. Zawsze denerwowało mnie to, że nie zdołam uzbierać wszystkich na czas, dlatego odpuściłem sobie taką zabawę. Jednak gdy całkiem przypadkowo wpadło mi kilka kart z chipsów, nie potrafiłem się powstrzymać i uległem temu urokowi. Niestety nie zdołałem wszystkiego uzbierać, a ze wszystkich wydań kompletne mam tylko drugie, od którego zaczęła się przygoda. W międzyczasie uzbierało się sporo "powtórek", które sukcesywnie wymieniałem na brakujące, bądź te starsze. W taki sposób zasilałem swoją kolekcję. Inni woleli bawić się w hazard, tracąc często swoje zdobycze. Ja również spróbowałem tego sposobu, ale w znacznie ostrożniejszym stopniu. Grałem tylko tymi kartami, których miałem po dwie lub więcej sztuk. Nigdy bym sobie nie darował utraty pojedynczego egzemplarza. Niestety jak w każdeym aspekcie, także i tu kij miał swoje dwa końce. Ci, którzy stawiali na szali wypasione, rzadkie okazy, mieli szanse na wygranę równie rzadkich kart. Ja jednak wolałem nie ryzykować i pomalutku brnąłem do celu. Zapraszam was także do poniższego filmiku, w którym możecie zobaczyć moją skromną kolekcję. Z góry przepraszam za słabą jakość wideo.
Dziś nadal jestem w posiadaniu kilku powtarzających się "obrazków", które pozostały mi na wszelki wypadek. Po uzbieraniu całej drugiej serii, zbierałem okazyjnie te z pierwszej. Na zasadzie wymiany, a tą dokonywało się w szkole, na placu zabaw, klatkach schodowych, ewentualnie u siebie, tudzież u kogoś w domu. Później pojawiło się trzecie wydanie z Dragon Ball GT. Pamiętam te narzekania fanów anime. Niestety jak już wcześniej wspomniałem, nie miałem jak za bardzo obejrzeć ten serial. Owszem, coś się tam u kuzynów obejrzało, później wujek nagrywał mi odcinki na kasetach VHS, ale to nie było to. Wszystkie serie wraz z kinówkami obejrzałem wówczas w 2007 roku, o czym również pisałem w innych tekstrach traktujących o Smoczych Kulach. Nawiązujac jeszcze do tych kart, to po trzeciej serii z GT na czele, pojawiły się kolejne, które nie wywołały we mnie entuzjazmu. Przedstawiały one wydarzenia z anime, a dokładniej pojedynki pomiędzy Wojownikami Z ze swoimi wrogami. Mimo tego, nie byłem nimi specjalnie zainteresowany, więc na tym etapie skończyła się moja przygoda.
Na koniec tego sentymentalnego wpisu, chciałbym zaprosić Was do komentarzy. Zdjęcia swoich zdobyczy są bardzo mile widziane do czego serdecznie zachęcam.