Śmieszny & drażniący – oto Skyrim - K. Skuza - 9 czerwca 2012

Śmieszny & drażniący – oto Skyrim

Nie taki Skyrim doskonały, jak go malują...

Przeszedłem główny wątek fabularny w Skyrim i nie, nie chcę Wam zdradzić fabuły, bo pewnie większość z Was już ją zna, a ci, którzy ją dopiero poznają, niech pozostaną nieuświadomieni. Zanim napiszę recenzję (o ile w ogóle to zrobię, przecież tę grę „maksuje” się miesiącami), chciałbym zwrócić waszą uwagę na kilka niedorzecznych, zabawnych, niekiedy jednak irytujących szczegółów, które psują próby wczucia się w klimat gry i przeniknięcia w skórę głównego bohatera, Dragonborna. Spojlerów nie ma, za to możecie się pośmiać!

Mimika postaci. A raczej jej brak. Wchodzę do pałacu jednej z najważniejszych, najbardziej wypływowych i najsilniejszych postaci w Skyrim. On, niedoszły władca, wygodnie usytuowany na tronie, z głową opartą na lewej dłoni, ledwie otwiera powieki, żeby dojrzeć kształt mojej skromnej postury. Walę prosto z mostu: „stary! do naszej ukochanej krainy powróciło pradawne zło! jesteśmy zgubieni!”. Co na to facet, który z niejednego pieca chleb jadł? Luzik. Siedzi jak siedział, głowę opiera jak opierał, oczy ledwo ma otwarte, usta otwierają się nadal jakby od niechcenia. Co prawda w swoich czterech zdaniach zawarł ze dwie linijki zdziwienia i delikatnego przerażenia, ale to prawdziwy twardziel, Nord. Jego nie przesunie trzęsienie ziemi, a z kości smoków robi sobie wykałaczki.

Cholerne góry. Co najmniej trzy bardzo ważne zadania w grze (mam na myśli główny wątek fabularny) polegają na tym, żeby dotrzeć na sam szczyt wysokich gór. Wróć, najwyższych w całej krainie. Oczywiście, żeby nie było łatwo, da się na nie wdrapać wyłącznie od jednej strony, tej „właściwej”. Jeśli będziemy chcieli kombinować, tzn. próbować podejścia od innej niż ta „słuszna” strony, za Chiny nie dojdziemy. Ani pieszo, ani nie dojedziemy na koniu. Po prostu niektórych pagórków nie da się obejść, wskoczyć na nie, albo zwyczajnie wspiąć się po nich. I nie mam na myśli pionowych ścian, tylko zwykłe, ośnieżone góry, które spokojnie w rzeczywistości pokonałbym bez czekanów. „Dragonborn”, ta...

Mroczne „emo” jaskinie. Ciemno w nich jak nie powiem gdzie i u kogo. Z pochodnią trochę lepiej, ale czasem nawet z nią w ręku trudno znaleźć tę JEDYNĄ dźwignię, która opuści zablokowane przejście... składające się z czterech desek. Nie można by ich pociąć, bo ja wiem, mieczem? Przypalić magicznymi płomieniami? Rozwalić kilofem? NIE! Trzeba znaleźć dźwignię w zupełnej ciemności, to taki „ficzer” przedłużający żywotność gry. A jak nam się skończą „płonące pałki”? To mamy pecha i jesteśmy... tak, tam gdzie wcześniej, już się domyśliliście.

Bezużyteczni handlarze. Stoją takie pajace na środku rynku, przez cały boży dzień. I czym handlują? Jakimiś paściami! Niewiele tego mają i na niewiele nam się to przyda. OK, kupić jakiś składnik, który jest nam niezbędny do wykucia nowej zbroi, to się przyda! Ale po co mi jakiś zakalec chleba, który dużo waży i mało regeneruje zdrowia? A jak już się dorwę do jakiegoś maga to... on nie prowadzi sprzedaży mikstur leczniczych, bo i po co. Muszę wszystko sobie sam upichcić. I patrzeć, jak pasek postępu z levelem „alchemy” rośnie. Super. Tylko, że ja nie mam czasu na takie rzeczy, wolę uzbierać trochę rupieci, sprzedać je, zaopatrzyć się w następne mikstury i znów ruszać do boju! Ale nie, nie da się, musi być „trudno”, na siłę. Oczywiście wszystkie uzbierane przeze mnie chaszcze i chabazie są niezidentyfikowane. Dlatego muszę na ślepo, metodą prób i błędów, sprawdzać, co do czego służy. Owszem, realistyczne, ale zrozumcie, że mnie nie bawi wczytywanie po raz dwudziesty stanu gry, tylko po to, żeby w końcu wyczarować to co chcę, czyli eliksir regenerujący zdrowie. Po prostu, tylko tyle. Proszę!

Przezroczyste osobowości. Tak mało postaci zapisało się wyraźnie w mojej pamięci, że po kilku miesiącach chyba w ogóle nie będę ich wspominać. Jak zwykle, Bethesda wyciosała prawdziwych twardzieli, czyli niskich, z kwadratowymi głowami, umięśnionych Wikingów. Aha, ale nie wszyscy są tej samej rasy? Cóż, a tak wyglądają... Ale to nic, najważniejsze przecież jest wnętrze człowieka. Zdarzy się, że ktoś sypnie żartem, intelektualną aluzją, albo powie coś tak mądrego, jak żaden z Waszych nauczycieli w szkole podstawowej. Ale rzadko. Zwykle mieszkańcy Skyrim będą nas pozdrawiać (plebs), przeklinać i atakować (bandyci, zwierzęta i inne istoty) lub zlecać zadania (łał, losowo generowane questy!). To ostatnie jest najśmieszniejsze. Przechodzę sobie obok strażnika, a ten ni z... gruchy ni z pietruchy opowiada, że niedaleko miasta dzieje się coś bardzo złego i lepiej by było, żebym tam zajrzał, bo jak nie, to straci kolegów, przyjaciół, rodzinę – wszyscy zginiemy! To nic, że przebiegałem obok tego gościa, gdy mi to zdradzał, a w międzyczasie skurczybyk nakreślił na mojej mapie wskazówki jak dotrzeć do niebezpiecznego miejsca, a ja wpisałem to sobie do kalendarzyka w rubryce „śmieci” (tak serio to „zadania najmniej ważne”). Poszedłem, kogoś zabiłem, coś znalazłem, wróciłem, dostałem kasę, zdanie pochwalne i... koniec. Z powrotem ten Strażnik staje się zwykłym strażnikiem, takim jak był wcześniej, zostanie nim już na zawsze. To smutne...

Epickie” questy. Ja plus koleżanka z toporem i chyba sześciu spoconych chłopa w skórach niedźwiedzi. Idziemy, sorry, biegniemy! Zabijamy wszystko i wszystkich po drodze. Niewiele tego... Na końcu, w sali, powiedzmy, tronowej, zabijamy twardszego nieumarłego. Wychodzimy na powierzchnię. Koniec zadania. CO?! JUŻ?! Sam bym sobie poradził, a z moją kumpelą już na pewno! Po co oni mi oczy mydlili, że to będzie taka wspaniała, pełna adrenaliny przygoda?! Prawie jak politycy – dużo gadają, wyolbrzymiają, a zostaje pustka i niesmak...

Wybory moralne / ważne decyzje. „Wybory moralne” to w ogóle za dużo powiedziane, ale OK, powiedzmy, że stanąłem przed ważną decyzją, która mogła zaważyć na przyszłych losach Skyrim. Mogłem dołączyć do jednej frakcji, bardziej upolitycznionej, lub do drugiej, rebelianckiej. Od tych pierwszych usłyszałem: „hej, a, to ty, pamiętam cię, możesz nam się przydać”. Od drugich: „zanim ci zaufam, idź tam, zabij to i wróć, potem pogadamy”. I faktycznie, po zadaniach typu „przynieś, wynieś, pozamiataj” prawa ręka Szefa pyta się mnie, czy jestem pewien, że chcę do nich dołączyć i czy złożę honorowe śluby. OK, kliknąłem, przyrzekałem, już. Dołączyłem do jednej z najważniejszych frakcji w grze. Ach, dostałem też „aczika” i kolejne zadanie typu „idź tam, zabij wszystkich, przynieś koronę, wróć”. Super, tak się wczułem w klimat, że nawet nie zauważyłem, co robię, po co to robię i jaki to w ogóle ma wpływ na mnie, świat i ludzi Skyrim?

Inny wybór moralny, który przychodzi mi do głowy to zadanie: „zabij xxx”. OK, ale ponieważ nie było to najważniejsze, co miałem do zrobienia, najpierw wypełniłem główne zadanie. Jak się okazało, to było już ostatnie wyzwanie z głównego wątku fabularnego. Ale przecież można grać dalej, to sandbox! Wracam więc do starych znajomych, idę w końcu zabić „xxx” i co? Już nie mogę, bo on najpierw się nagadał, a potem się ulotnił. Ekstra... Żeby było śmieszniej, poczytałem w necie, że gdybym go jednak wcześniej ukatrupił miałbym gorsze zakończenie, tzn. mniej efektowne. Od dziś wiem po co ludzie grają z solucjami. Nie dlatego, że nie potrafią sobie z czymś poradzić, tylko dlatego, że nie chcą przypadkiem czegoś zepsuć podczas gry, nie pominąć ciekawego wątku, nie zabić kogoś, kto może się później przydać, etc.

W Skyrim jak w Polsce – za darmo można dostać w ryj! Rozmawiam z gościem, który potrafi zionąć ogniem. Oczywiście dla pokazu, musi od czasu do czasu to zrobić (i jednocześnie mówić, chapeau bas!), przy okazji raniąc mojego współtowarzysza broni. Ten się wkurza, wyciąga topór i zaczyna bić mojego rozmówcę. Ten oddaje mojemu kompanowi, obaj się okładają, a ja, jak ten kołek, stoję i gadam do... no właśnie, kogo?

Ponadto, podczas walki trzeba uważać, żeby przypadkiem nie ranić swoich pobratymców broni. Jeśli tylko muśniemy ostrzem miecza lub grotem strzały naszych „przyjaciół” – bardzo szybko odwrócą się od nas, a raczej do nas i zaczną nas siekać swoim stalowym wyposażeniem, dopóki nie padniemy trupem.

A jakie są Wasze typy? Kto lub co najbardziej Was rozbawiło lub zirytowało? Może smoki, które przychodzi nam zabijać zbyt łatwo? A może pewien Scroll, który tylko leżał i czekał aż go weźmiemy?

K. Skuza
9 czerwca 2012 - 21:38