Odsłuch #0 - Radio Pezet [Pezet] - Rasgul - 16 października 2012

Odsłuch #0 - Radio Pezet [Pezet]

Pezet to raper, którego bardzo mocno szanuję za jego twórczość i to, co zrobił dla polskiej sceny hip-hopowej. Do jego płyt wracam co roku, żeby przez dłuższy czas napawać się dobrze oraz rozsądnie klejonymi wersami, oblanymi świetnym klimatem, raz bardziej imprezowym, a czasami skłaniającymi do refleksji oraz utożsamiającymi nas bardziej z autorem. Niestety jego Muzyka Emocjonalna, wydana w 2009 roku, okazała się kompletnym fiaskiem, przez co odrzuciła ona zarówno mnie, jak i wielu innych słuchaczy. Po niecałych trzech latach nadszedł czas na wielki come back. Czy aby na pewno udany?

Wielki come back po trzech latach, jednakże będący zarazem wielkim eksperymentem dla polskiego rynku hip-hopowego, ponieważ mamy tu do czynienia z krążkiem, który to zawiera w większości dubstepowe bity, ten zaś nie jest zbyt ciepło przyjmującą się odmianą muzyki elektronicznej, czy jak to zwykłem mawiać – klubowej, w naszym kraju. Pezet jako artysta nie posłuchał się wymierzonej w niego krytyki sporej części fanów i po prostu zrobił swoje, mając w pamięci sytuację, która działa się jeszcze przed premierą Muzyki Rozrywkowej, gdzie płycie zapowiadano katastrofę, zaś samemu raperowi polecano powrót do klimatu Muzyki Poważnej, tudzież Muzyki Klasycznej. Opinia ta zaś zmieniła się dopiero po pewnym czasie i wtedy też prawdziwie doceniono tą płytę. Prace nad Radio Pezet trwały bodajże trzy lata i było to zdecydowanie ponad 1000 dni ciężkich męczarni dla Pezia. Wypuszczane teledyski tylko karmiły lub zniechęcały fanów do jej zakupu, a gdzieś we tle trwały konflikty obu twórców płyty (czyli pomiędzy Pezetem, a producentem płyty - Sidney Polakiem) co do podziału zysków. Jak to zgrabnie skomentował raper przy okazji jakiegoś wywiadu:  Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o… .

Reakcja autora na większość komentarzy

Wybił wreszcie dzień czwarty września i był to zdecydowanie dzień dla mnie wielki, bo wreszcie jak dzieciak cieszyłem się, że będę miał co słuchać w domu, czy w drodze do szkoły. Ostatnim razem mocno katowałem nowy krążek VNMa (Etenszyn: Drimz Kamyn Tru i tak, to prawdziwa nazwa płyty, nie popełniłem błędu), jednakże trzy lata srogich oczekiwań zdecydowanie na nową produkcję Pawła Kaplińskiego zaostrzały apetyt. Kiedy wreszcie nastąpił bum, a Radio Pezet wpadło w moje łapki i zdołałem je pierwszy raz odsłuchać, to przyznam, że… troszkę się zawiodłem.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie skreśliłem tej płyty na starcie, ponieważ bardzo lubię dubstep, a wprowadzanie powiewu świeżości na polską scenę, to bardzo ciekawe posunięcie, jednakże dziwnym trafem na samym początku płyta ta niesamowicie mnie odepchnęła. Na starcie nic nie kleiło mi się do kupy, a wszystkie kawałki sprawiały wrażenie troszkę niegustownie pomieszanych. Również sam tytuł nie zgadzał się z ogólnym klimatem panującym na krążku. O ile Muzyka Klasyczna, Poważna, Rozrywkowa i Emocjonalna miały swoje specyficzne atmosfery, motywy przewodnie, o tyle tutaj wszystkie piosenki, tudzież skity znajdujące się na krążku kompletnie nie nadawały otoczki znanej nam z jakiegoś radia. Owszem, na niektórych przerywnikach pojawiały się pytania zadawane ludziom na ulicy przez producenta płyty – Sidney Polaka, które to brzmiały bardzo naturalnie, można powiedzieć żywcem wyjęte z jakiejś audycji, aczkolwiek jak dla mnie to nie starczyło. Do tego warto dodać, że niektóre imprezowe kawałki przy pierwszych paru odsłuchach zdawały wrażenie miałkich, jednakże nie zraziło mnie to w zupełności i zacząłem uporczywie słuchać wszystkich tracków do oporu. Dopiero po tym zabiegu byłem pewien, że mam do czynienia z porządnym krążkiem, godnym polecenia wszystkim słuchaczy zarówno rapu, jak i muzyki elektronicznej, lub też ludziom po prostu lubiącym eksperymenty. Czy można powiedzieć, że Radio Pezet jest niczym wino, bo potrzeba sporej ilości czasu, żeby się nim nakosztować? Raczej tak.

Ty też powinieneś!

Mieszanka klimatów i różnych styli o których wcześniej wspomniałem w znaczeniu bardziej negatywnym, po dłuższym czasie styczności z nią okazała się jednym z pozytywnych aspektów tej produkcji. Artysta celowo chciał nam pokazać dwie odrębne strony samego siebie, tą imprezową oraz tą mroczniejszą, skłaniającą do scalenia się z autorem. Powtarzam się? Tak, ponieważ bardzo chcę podkreślić ten element. Od samego początku do końca krążka, na który weszło 25 kawałków, jesteśmy karmieni zróżnicowanymi piosenkami, szczególnie nakreślającymi ciężkie życie prywatne Pezeta, który choć nie narzeka na brak pieniędzy, to boryka się z takimi problemami jak zbyt ciężkie i gęsto rozmieszczone melanże, albo problemy z kobietami. Tak też zyskujemy wręcz osobistą spowiedź rapera z czynów przez które to sumienie nie daje mu spać. Taki zabieg bardzo mi przypasował w szczególności, że każdy track został oblany tłustymi, dubstepowymi bitami, nieraz bardziej ponurymi, choć i tak dominujące są tutaj te przypominające dyskografię Skrillexa. Jestem za, a nawet przeciw.

Płyta zaczyna się mocnym, aczkolwiek standardowym kopniakiem w postaci typowego braggadaccio, czyli kawałkiem P-Z. Dalej przechodzimy w Co mam powiedzieć oraz Ten dzień minie, następnie napotyka nas właśnie mieszana stylistyka płyty, ponieważ zaczynają się trafiać piosenki raz powolniejsze, spokojne, potem te nieco szybsze i mocniejsze w wersach (a.k.a. melanżowe ballady). Poznajemy choćby Charlie Sheena, czyli drugą stronę Pezeta, podobną do charakteru postaci Charliego Harpera z serialu „Dwóch i Pół” (dogrywa się tu również Ten Typ Mes) i uczymy się Slangu po raz drugi tylko, że tym razem w akompaniamencie ciężkiego, dubstepowego bitu. Wisienkę na torcie stanowią tracki Jak być szczęśliwym oraz Byłem, które potrafią potężnie przygnębić słuchacza, ale pomiędzy nimi zgrabnie zostało upchnięte Supergirl (co by rozluźnić atmosferę), czyli wyobrażenia idealnej kobiety dla tego rapera. Krążek kończy się dość nietypowo, bo nawijkami Pezeta oraz gościnnie Kamila Bednarka do prostej przygrywki gitarowej, co zdecydowanie nie czyni tego kawałku słabszym. Wręcz przeciwnie! Ma on bardzo klimatyczny tekst, z (można powiedzieć) intrygującą, zmyśloną historią. Nie zapominajmy również o skitach, które stanowią pośrednie przejścia pomiędzy kawałkami i nagłymi zmianami klimatów. Większość z nich są stylizowane na pytania do radia (o czym zresztą zdążyłem wcześniej wspomnieć), choć i tak najbardziej przypasowały mi te, gdzie na pierwszy plan wysuwają się niektórzy z gości, czyli jeden z najlepszych, brytyjskich beatbokserów Killa Kela oraz Dj Panda.

Moje trzy ulubione piosenki z tej płyty to: Co mam powiedzieć, Jak być szczęśliwym, Charlie Sheen (feat. Ten Typ Mes)

Ulubiony skit: ten w wykonaniu Dj’a Pandy

Radio Pezet to wbrew niektórym, wydawanym przedwcześnie opiniom naprawdę porządny kawałek krążka, któremu każdy słuchacz Hip-Hopu (a w szczególności fan Pezeta) powinien dać szansę, ponieważ jest to ten sam stary, dobry raper z równie dobrymi wersami tylko, że w zupełnie innej, idącej z duchem czasu otoczce w postaci dubstepowych bitów, które choć brzmią jak produkcje Skrillexa, to słucha się ich przyjemnie i potrafią być przyczyną nieuzasadnionego machania głową. Jak dla mnie jeden z prywatnych faworytów tego roku!

Za co można polubić Radio Pezet?
+ Za to, że jest to po prostu stary, dobry Pezet
+ Za mieszaninę klimatów
+ Za dobrą próbę scalenia artysty ze słuchaczem
+ Za skity
+ Za dobre featuringi

+ Za dubstepowe bity

Za co można nie polubić Radia Pezet?
- Za dubstepowe bity
- Za niektóre kawałki w stylu Muzyki Rozrywkowej
- Za brak stylizacji płyty na audycję radiowej
- Za to, że ciężko się do niej przekonać

Czemu akurat numer zero po nazwie mojej nowej serii wpisów na blogu? Ano dlatego, że jest to jak na razie mój mały eksperyment, ponieważ nie należę do jakichś wybitnych krytyków muzycznych, aczkolwiek chciałbym dzielić się z Wami moimi wrażeniami z odłuchania różnych płyt. Czekam na komentarze, ewentualne uwagi co do formy tekstu lub jej treści oraz rzecz jasna na dyskusję dotyczącą samej płyty.

PS. Jak na razie będę się trzymał otoczki hip-hopowej jako, że czuję się w niej bardzo naturalnie, co nie znaczy, że nie możecie wyczekiwać wrażeń z odsłuchania krążków należących do innych gatunków muzycznych.
PS2. Dopiero teraz po napisaniu tekstu przypomniało mi się tak cudowne określenie gatunkowe jak: Grime. A niech mnie. 

Zapraszam do odwiedzania oraz lajkowania mojego fanpage na facebooku, jeżeli chcecie być na bieżąco z tym, co dzieje się u Rasgula, albo po prostu macie czas na czytanie różnych przemyśleń, czy innych głupot.

Rasgul
16 października 2012 - 18:42