Mówicie, że grafika i warstwa dźwiękowa, to najważniejszy element gry? Pffff. A może fabuła? Hahaha. Nie. No to rozgrywka? Oczywiście, że nie. Ogromnym wyzwaniem dla twórców, to stworzenie odpowiedniej atmosfery w świecie ich produkcji, która to zatrzymałaby graczy na dłużej, czy też wyryła swoją nazwę w którejś z wałd mózgownicy. Niewielu udało się coś takiego, ale tytuły, które wyszły spod ich rąk, będziemy wspominali bardzo długo i zawsze będą dla nas grywalne. Takich gier znalazło się u mnie tylko pięć, albo aż pięć. Gier, które wiecznie będą mi się kojarzyć ze słowem klimat.
Nie wiem jak Wy, ale ja mam tak, że gdy produkcja na samym początku wręcz otula mnie swym klimatem, to pomimo tego, że jest dosyć średnia, to potrafię dobrze się przy niej bawić, a nawet umieścić ją pośród swoich ulubionych gier. Zbudowanie odpowiedniego nastroju dużego, czy małego świata, w którym została osadzona przygoda naszego bohatera, to klucz do zdobycia rzeszy wiernych fanów. Na grafikę, fabułę, rozgrywkę z biegiem czasu da radę przymknąć oko, ale atmosfera, która udzielała się nam podczas przechodzenia danego tytułu, zostanie na wieki uniwersalna. Tak też w moim mózgu swoje piętno zostawiło parę tytułów, które zaraz przedstawię Wam w całkowicie subiektywnym TOP 5.
Miejsce piąte: Seria Deus Ex
Nie jestem jakimś ogromnym fanem cyberpunku, ale okropnie przyjemnie grało mi się w różne Deus Ex, choć najbardziej wśród nich wyróżnia się część pierwsza i ostatni Human Revolution. Klimaty intryg potężnych korporacji, spór ludzi będących za ulepszaniem ciała technologią, a ich przeciwnikami, którzy wolą po prostu zostać ludźmi oraz ogólne oddanie brutalności dzisiejszego świata, przeniesione w przyszłość, ukazujące, że nasza cywilizacja ma wiecznie te same problemy, to tylko niektóre części przedstawionego uniwersum. Nie wspomnę nawet o całkiem ciekawym systemie rozwoju postaci, świetnej fabule, albo kompletnej nieliniowości rozgrywki. Wszystko to ma cudną atmosferę, przyciągającą gracza na naprawdę długie godziny, co osobiście pokochałem. A czy wspominałem, że nad pracami pierwszego i drugiego Deusa czuwał Warren Spector? To chyba powinno mówić samo za siebie.
Miejsce czwarte: BioShock i BioShock 2
Gdy postawiłem pierwsze kroki w Rapture od razu urzekła mnie koncepcja, na którą wpadli twórcy – z zamysłu podwodny Eden, który potem przekształcił się w upadłą metropolię, opanowaną przez chciwych psycholi, a wszystko to w latach 60, XX wieku. Głównym powodem zniszczenia tego cudu ludzkich rąk była substancja ADAM, która pozwalała na zmianę komórek organizmu ludzkiego i tworzenie mini-bogów zamiast człowieczków. Autorzy gry pokazali kunszt, jeśli chodzi o design podwodnego miasta i tworzenie nastroju. Na każdym pikselu jesteśmy raczeni cudnymi widokami zniszczonego, aczkolwiek nadal pięknego Rapture, okraszonymi groźną i psychodeliczną atmosferą. Wystarczy przejść się potężnymi, niegdyś przepełnionymi korytarzami, by usłyszeć dziwne, szaleńcze krzyki, zobaczyć napisy z krwi na ścianach, a do tego posłuchać paru dzienników porozrzucanych tu i ówdzie, żeby niesamowicie wczuć się w świat wykreowany przez pracowników Irrational Games. Sama produkcja jest również bardzo dobra pod wieloma innymi względami, choćby fabuły, dynamicznej rozgrywki, czy prostego systemu rozwoju postaci. Tytuł naprawdę godny uwagi i poświęcenia mu odpowiedniej ilości czasu, w zamian za to, odpłaci on Wam ogromną ilością satysfakcji z eksploracji tego pięknego, podwodnego piekła.
Miejsce trzecie: Seria Fallout, a.k.a. War… war never changes
Mutanty, Nuka-Cola, Krypty i ogromne, post-nuklearne pustkowia, to rzeczy, które zaraz przychodzą mi na myśl po usłyszeniu słowa – Fallout. Gra, która na wieki wpisała się w kanon tej elektronicznej rozgrywki głównie przez świetnie poprowadzoną fabułę, połączoną z niewiarygodnie wciągającym klimatem. Wielkie brawa należą się designerom, ponieważ udało im się świetnie ziścić wizję ludzkości po wojnie nuklearnej. Ludzkości, której jedynym celem jest walka o przeżycie na tej niezwykle niebezpiecznej, napromieniowanej planecie. To jest właśnie magia tejże serii i zapewne główny argument przez który większość tak dobrze ją wspomina. W jej uniwersum powstało już sporo gier, czy też dobrych, amatorskich filmów, co powinno świadczyć o atmosferze towarzyszącej eksploracji świata, który został stworzony przez legendarne, dla większości fanów gatunku RPG, studio Interplay (jego oddziałem był również Black Isle, odpowiedzialny za m.in. Planescape: Torment). Powiem Wam, że ciężko opisać wrażenia po wyjściu z którejś Krypt. Wszędzie tylko piach, wraki, jakieś mutanty, albo inni wrogo nastawieni ludzie, a chęć życia, przezwycięża strach, który dopada nas, kiedy stawiamy kolejny krok na tej „toksycznej pustyni”. Jeśli nie graliście wcześniej w któregoś z Falloutów, to przygotujcie porządny zapas wolnego czasu, kupcie gry za grosze na aukcjach, w reedycjach czy w serwisie GoodOldGames i nadrabiajcie te karygodne zaległości!
Miejsce drugie: Seria Thief
Umiejętność odpowiedniego korzystania z mroku, to atut każdego, growego zabijaki-skradaki. W końcu nie można nas w niej nic dostrzec, ale za to my możemy dostrzec praktycznie wszystko. Garrett takową zdolność nabył, co zresztą udowodnił podczas swoich przygód, ukazanych w serii Thief, gdzie oprócz łuku, czy innej pałki, naszą największą (choć lekko fałszywą) przyjaciółką, a zarazem najlepszą bronią była ciemność. To właśnie ona była też podstawą boskiego klimatu mrocznego jak cholera średniowiecza. Przy większości lokacji po prostu dostawało się gęsiej skórki, a nieraz ze strachu wyłączało się grę wraz z komputerem, zaś przy pudełku i dysku twardym z zainstalowanym Thiefem, stawiało się krzyż, obok którego odmawiano różaniec, żeby przypadkiem nie mieć koszmarów związanych z wirtualnymi przeżyciami z tejże produkcji. To właśnie nasza często dwulicowa przyjaciółka – ciemność, była tak dobrze oddana, że w niektórych momentach nie wiedzieliśmy, czy możemy być pewni, ukrywając się w jej objęciach. Naprawdę immersja była solidna i moim zdaniem zbudowana tu atmosfera jest jedną z najciekawszych zalet przygód Mistrza Złodziei. Zresztą nie kończą się one tylko na tym. Dużo elementów od projektowania lokacji, po fabułę, czy gameplay zostało niesamowicie dopieszczone i jest to gra niemalże idealna, choć pod względem klimatu jest jeszcze ktoś, kto w moim rankingu plasuje się wyżej niż te fenomenalne przeżycia Garretta.
Miejsce pierwsze: Seria S.T.A.L.K.E.R.
Tak, tak. Zacznijcie we mnie rzucać błotem, jajkami, zgniłymi pomidorami, wygwizdujcie mnie, bo przecież: „Jak to Fallout i Thief atmosferą jest gorszy niż S.T.A.L.K.E.R.? PŁOŃ RASGUL!”. Jak zapewne sami wiecie każde TOP 5, to absolutnie subiektywne TOP 5, także jeśli sądzę, że X jest lepsze niż Y, to wiadomo, że wstawię X wyżej w rankingu, niż Y. Klimat Stalkera jest mi po prostu bardziej bliższy, a w samą grę wkręciłem się bardziej, niż w te wcześniej wymienione i tu nie chodzi o lepszą grafikę, czy jakieś inne bzdety. W Zonie o wiele mocniej nakreślona jest walka o przetrwanie. Biega się cały czas z poczuciem, że kompletnie nikomu nie możemy ufać, bo jeśli mamy przy sobie za dużo rubli, to wystarczy chwila nieuwagi, żeby dostać kulkę w tył głowy, a do tego wszystkiego dochodzi świetny Czarnobyl nocą. W Czystym Niebie, albo w Zewie Prypeci bałem się wychodzić poza okolicę bazy, kiedy na niebie pojawiał się księżyc z gwiazdami, a kiedy nie miałem co robić, to przysiadałem się do ogniska wraz z innymi NPCami i piłem z nimi wódkę, słuchałem ich rozmów oraz śpiewałem piosenki. Pierwszy raz mi się coś takiego przydarzyło, a wątpię, żeby to się mogło powtórzyć. Cała seria pomimo braku jakiejś nowatorskiej grafiki, super sterowania, wyciskającej łzy fabuły, dopieszczenia optymalizacji oraz stabilności (chodzi mi tu głównie o masę bugów), była dla najbardziej klimatycznym przeżyciem jak dotychczas. Mówcie, co chcecie, ale tak pozostanie. Zakładam maskę, biorę licznik Geigera i ruszam poszukiwać artefaktów w akompaniamencie krzyków mutantów oraz ogarniającego mnie mroku Zony.
Wyróżnienia należą się również:
Spec Ops: The Line – za ukazanie zniszczonego Dubaju i psychiki żołnierza, którą wyniszcza wojna.
DayZ – za najlepszy symulator apokalipsy zombie. Nie ufajcie nikomu!
Half-Life 1 i 2 – nie chodźcie do Ravenholm i zapomnijcie o bieganiu po Black Mesa bez łomu.
Planescape: Torment – za wyborny klimat, fabułę i logo Black Isle przy każdym uruchomieniu.
Gothic 1, 2 + Noc Kruka – za fajny klimat mrocznego fantasy. Chodzenie w nocy – nie polecam.
Call of Duty – za niektóre misje kampanii Rosjan.
Mafia – za najlepszą gangsterkę ever!
LIMBO - za mroczne opowiastki małego chłopczyka, w których to większość rzeczy próbuje go zabić.
I to by było ode mnie na tyle. A jakie są wasze gry, które uważacie za najbardziej klimatyczne? Śmiało! Dawajcie swoje TOP 5 w komentarzach!
PS. Chciałbym również podziękować mojemu znajomemu, który wykonał miniaturkę do tego wpisu. Dzięki wielkie TheWhite (jego kanał na YT)!
Jeśli chcecie wiedzieć co na bieżąco dzieje się u Rasgula, to zapraszam do odwiedzania mojego twittera! Coś na pewno na nim znajdziecie.