Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami istniało sobie studio SCS Software, które równe dziesięć lat temu znalazło w świecie elektronicznej rozrywki pewną niszę. W ten oto sposób stworzyli pewnego rodzaju symulację kierowcy ogromnego, osiemnastokołowego tira. Produkt ten mimo niedopracowania i niskiego budżetu zdołal się jednak przebić i zyskać niemałą rzeszę fanów. Idąc za sukcesem, twórcy postanowili poprawić formułę w kolejnych, systematycznie wydawanych kontynuacjach. Po drodze zdecydowali się na pewien odłam, tworząc tym samym drugą, aczkolwiek bliźniaczą serię. Różnice obu dotyczą w głównej mierze lokalizacji. W przypadku 18 Wheels of Steel zwiedzamy zakątki Ameryki, zaś w Euro Truck Simulator, jak nietrudno się domyślić Europy.
Obie gry dzieli blisko 10 lat. Nic więc dziwnego, że poza wspólnym celem, nie ma za wielu powiązań. Dopiero gdy porównamy najnowsze odsłony obu serii, widzimy że pod względem jakościowym stoją one na zbliżonym, dosyć niewygórowanym poziomie. Niektóre części rozwijały się tak powoli, iż często były mylone ze swoimi poprzednikami. Taki Pedal to the Metal na tle Across America sprawiał wrażenie kalki tego drugiego. Różnice względem siebie były minimalne. I to w każdej, możliwej kwestii. Odrzućmy jednak podział wiekowy jak i technologiczny na bok, i skupmy się na samych terenach, które potrafiły przyciągnąć nas do ekranu monitora tych bardzo nudnych oraz wtónych produkcji, mających jednak swój niepowtarzalny urok. Prawdę mówiąc, dzieła SCS Software możemy albo pokochać, albo znienawidzić. Jeśli chodzi o mnie, to jestem w tej kwestii neutralny, choć nie przeczę, że nie spędziłem kiedyś miłych chwil spędzonych przy omawianych tytułach.
No dobrze, ale jak się mają sprawy dotyczące lokalizacji? Osobiście uważam, że każdy rejon ma swoje zalety jak i wady. Same ciężarówki również. Mimo to, czuję większy pociąg do wielkich, osiemnastokołowych potworów z Ameryki jak i tamtejszych terenów. Prawdopodobnie dlatego, że w znacznym stopniu odbiegają od naszej codzienności. Są dla nas, dla mnie pewnego rodzaju egzotykiem, który kusi swymi tajemnicami. Wielkie, długie maski należące do tirów są u nas niespotykane, tak samo jak kaniony i drapacze chmur. Prawdopodobnie chęć inności sprawia, że lepiej odnajdywałem się w przypadku marki 18 Wheels of Steel, aniżeli Euro Truck Simulator. Nigdy nie zapomnę tych wtórnych, ale niewiarygodnie klimatycznych zadań. Ja, jako kierowca potężnej maszyny, siedzący w szoferce, włączający kierunkowskazy przy zmianie pasa ruchu, tudzież wjeżdżania w zakręt. Widok świateł sygnalizacyjnych, ucieczki przed nachalnymi stróżami prawa, wielkie ulewy i towarzyszące im wycieraczki naszego pojazdu, klimatyczne burze, nocne trasy odbywające się przy oświetlonym kokpicie, spanie w szoferce, bądź w hotelu, czy tankowanie do pełna... tego się nie zapomina.
Zastanawiam się jednak, czy podzielacie mój entuzjazm oraz to, co wam się podoba lub też nie w przypadku obu marek? Preferujecie amerykańskie, czy europejskie wydania? Uzasadnienie swojej decyzji jest przeze mnie mile widziane, bo dzięki temu możemy wymienić ze sobą wiele spostrzeżeń na temat tych mało wybitnych, ale urokliwych gier.
Polub Raziela oraz jego wpisy, jeśli przypadły ci one do gustu. Z góry dziękuję za klik.