Prawdziwy retro-gaming jest trudny - Brucevsky - 5 listopada 2012

Prawdziwy retro-gaming jest trudny

Wielu z nas ma już tak gigantyczne zaległości, że nawet często nie pamięta o wielkich hitach, które ominęło. Niektórzy próbują mierzyć się ze „starociami” i ogrywać kolejne produkcje kilka, a nawet kilkanaście lat po premierze. Jedni idą drogą łatwiejszą i korzystają z emulatorów, inni bawią się jak przed laty, np. na dawnych konsolach. Granie „po staremu” jest jednak powiązane z wieloma trudnościami, które trzeba pokonać.

Najgorsze jest to, że często te utrudnienia są wynikiem przyzwyczajenia gracza do obecnych ułatwień, uproszczeń i udogodnień, jakie twórcy przygotowali w najnowszych dziełach. Przywykli do nich posiadacze konsol zderzają się często z twardą ścianą rzeczywistości, gdy nagle okazuje się, że sześć, dziesięć lub piętnaście lat temu nikt danej opcji nawet nie brał pod uwagę.

Tak jest chociażby w momencie, gdy odkryjemy, że dany tytuł nie ma opcji automatycznego zapisu. Niby bzdet, ale brak tego udogodnienia miewa poważne konsekwencje dla grających. Sam się o tym ostatnio przekonałem, gdy po czterdziestu minutach zabawy na PlayStation 2 w Wipeout Fusion ot tak po prostu wyłączyłem konsolę z przekonaniem, że gra mój progres sobie odnotowała. Wcale tego nie zrobiła i przy kolejnym uruchomieniu efektownej wyścigówki spotkało mnie spore rozczarowanie, bo pierwszy puchar i kilka wyścigów w arcade trzeba było po prostu powtórzyć.  

Problemy mogą spotkać też wszystkich tych przyzwyczajonych do autocelowania czy systemów podpowiedzi. Bywa też trudno, gdy w smakowaniu starego hitu przeszkadzają problemy techniczne. Na PeCetach często da się jeszcze je jakoś obejść, ale porysowana płytka czy umierający laser konsoli potrafią stanowić przeszkodę nie do przeskoczenia. O tym też przekonałem się na własnej skórze, gdy przed kilkoma dniami okazało się, że będąca w niezłym stanie płytka z wyścigami  XG3 zacina się po wygraniu drugiego wyścigu w trybie kariery. O dalszej zabawie nie mogło być mowy. Chyba, że zaryzykowałbym i zainwestował w inny egzemplarz, co jest jednak średnim pomysłem.

Takie momenty potrafią człowieka zniechęcić i sprawić, że zaczyna on nieco przychylniej patrzeć w stronę emulacji. Na domiar złego wizja ta jest tym bardziej kusząca, bo dzisiaj nie ma już prawie żadnego problemu z podłączeniem np. laptopa do telewizora i zabawy w fotelu z padem w ręku. Jeśli ktoś jest więc odporny na rozciągnięte piksele lub w ogóle nie zwraca uwagi na oprawę audiowizualną to może się bawić taniej i z pominięciem choćby wspomnianych wyżej problemów. Oczywiście dochodzą wtedy nieco inne kłopoty, ale summa summarum jest to atrakcyjna opcja.

Dzisiaj jednak w ogóle decyzja o retro-gamingu jest trudna, bo lista zaległości jest długa i co miesiąc bardzo szybko rośnie. Wystarczy kilka tygodni z odświeżaniem hitów ze SNES-a, aby przegapić najnowsze produkcje na PC-ta lub konsolę. Może więc wystarczy po prostu trzymać się premier i ewentualnie inwestować w ostatnio niezwykle popularne u wydawców odświeżone edycje? Ale z drugiej strony, weź tu czekaj na pojawienie się Xenogears czy La Pucelle Tactics na PlayStation Store lub premierę remake’a Resident Evil 1 z GameCube’a na innej platformie. Albo licz przez miesiące na konwersję hitu z innej platformy. Niekiedy po prostu potrzeba jest zbyt duża.

Brucevsky
5 listopada 2012 - 16:41

Prawdziwy retro-gaming jest trudny, bo:

brakuje współczesnych udogodnień 16,5 %

występują problemy techniczne 6,2 %

jest drogi 17,5 %

nie ma czasu 32 %

wcale nie jest trudny 27,8 %