Assassin’s Creed III odniósł niebagatelny i niepodważalny na żadnym froncie sukces. 3 500 000 sprzedanych egzemplarzy przeznaczonych na konsole Xbox 360 oraz PlayStation 3 pokazują, jaki sukces odniosła kampania reklamowa produktu oraz jak ważna jest popularność marki kreująca i determinująca późniejszą sprzedaż kolejnych części.
Dobry pomysł gwarantem sukcesu.
Ten sukces nie miałby z pewnością miejsca gdyby nie to, co na przestrzeni wcześniejszych części twórcy zdołali wykreować. W zmyślny sposób stworzyli sobie grunt, który jest w stanie przyjąć każdy rodzaj nasion i z czasem wydać plony. Stworzenie gry, w której z epizodu na epizod można śmiało zmienić czasy i klimat, w których się ona dzieje, do tego bez wpływu na fabułę, która nadal będzie się trzymała w ścisłym porządku, jest świetnym zabiegiem, który z czasem pozwala działać tak, jak działa na chwilę obecną Rockstar, który odcina kupony od sukcesów pierwszych części GTA. Każdy z asasynów danego okresu miał w sobie coś, co przyciągało. Kupując grę wiadome było, że dostaniemy tę samą mechanikę, wzbogaconą o przyjemne detale, otrzymamy tę samą, wysoką jakość rozgrywki, ale nadal wielką niewiadomą było to, jak potoczą się dalsze losy przewidzianego na ten fragment bohatera. Rąbka tajemnicy zdradzały zapowiedzi i grafiki koncepcyjne prezentowane w sieci, jednak nadal niepewność była na tyle duża, że każdy sam chciał uczestniczyć w historii tworzonej rękoma Desmonda.
Tym razem PKS wysadza nas na przystanku ...
Tym razem przeniesieni zostajemy do wieku XVIII, w którym staniemy się jednym z filarów wojny o niepodległość Stanów Zjednoczonych. W toku wydarzeń, którymi pokierujemy okiem Ratonhnhaké:ton, którego przyjęło się, a wyjaśnienie w trakcie gry, nazywać Connorem, odwiedzimy Boston, Nowy Jork oraz pozamiejskie tereny, w których tak naprawdę przyjdzie nam rozpocząć całą historię. Od początku jest zdecydowanie trudniej, bo skończyły się czasy, w których proch był dostępny dla elit. Czerwone Kubraki, bo tak zwykło się zwać żołnierzy, o ironio, w czerwonym umundurowaniu, nie będą szczędzić kul. Podczas potyczki z ich kompanami, niektórzy ustawią się w szyku i spróbują przygwoździć nas salwą, której uniknąć możemy korzystają m.in. z żywej tarczy, za którą posłużyć może nam jeden z przechwyconych właśnie służbistów.
Wybranie takich czasów zdejmuje z twórców obowiązek tworzenia gęsto zabudowanej metropolii. Mowa bowiem o czasach, w których raczkowała jeszcze myśl miejskiej zabudowy, a większość budowli cegłą i deską stoi. Mogłoby się wydawać, że nie spotkamy w tym świecie nic nadzwyczajnego, jednak spacerowanie błotnistymi uliczkami przez ogródki i zabudowania sprawia przyjemność. Próbując uciekać przed strażami odnosi się wrażenie, że to miasto nigdy się nie kończy, a gdy uda nam się już dobiec do murów oddzielających ścisłe centrum od terenów przygranicznych, jesteśmy poważnie zaskoczeni ogromem mapy. Producenci zadbali z resztą o to, aby w oparty o fabułę sposób przeprowadzić nas przez najważniejsze z lokacji. W trakcie gry przyjdzie wam pomóc zreperować jakiś okręt. Po paru miesiącach będzie on najpewniej skończony. Nie zapomnę mojej reakcji gdy udało mi się wspiąć na klif i zobaczyć olbrzyma stojącego na płytkich wodach zatoki. Efekt był piorunujący nawet jak na niewygładzoną zbytnio grafikę na Xboxie 360.
A w efekcie mamy ...
Historię napisano tak, aby kojarzyć określone jej etapy z rzeczywistymi wydarzeniami. Natrafiamy też na kluczowe postaci, które miały niemały wpływ na przebieg historii zarówno rzeczywistej jak i tej wirtualnej, w grze. Te skojarzenia sprawiają, w moim wypadku przynajmniej tak jest, że aż chcę iść naprzód, że chcę poznać każdy z zakamarków miejsca, który jest realizacją wizji twórców co do miejsc, w których kiedyś działa się historia, której podstawy wykorzystano do nakreślenia ciekawej, wciągającej i bardzo przyjemnej fabuły.