Człowiek Cień to gra, w którą od bardzo, bardzo dawna chciałem zagrać. Wydana na ten marny padół przez autorów bardzo cenionego przeze mnie Turoka 2, mroczna i staroszkolna przygodówka akcji wydawała mi się tytułem w sam raz dla mnie. Nie myliłem się. Shadowman urzeka.
Zanim przejdę do krótkiego opisu gry muszę coś zaznaczyć. W przypadku Shadow Mana ma znaczenie wybrana przez nas platforma – edycja na pierwsze PlayStation była beznadziejną konwersją. Nintendo 64 oferowała znacznie lepszą zabawę, ale dzisiaj taniej, ładniej i lepiej brać się za edycję na Dreamcasta lub PC. Szczególnie na PC. Dzięki kilku zmianom w ustawieniach gra wygląda fantastycznie na dużym telewizorze, dobrze działa zarówno na padzie i myszy, jak na joypadzie, a edycje na słabsze platformy są po prostu gorszy. Jeżeli kogoś nie brzydzą edycje z gazet to wersję dodawaną do CD Action można kupić na allegro poniżej 5 zł.
Ale do meritum - Shadow Man, czyli Michael LeRoi to wojownik cienia, który strzeże naszego świata przed zagrożeniem ze strony świata umarłych. Mniej więcej. Shadowman to także tytuł obracający się wokół motywów voodoo, bazujący na serii komiksów o tym samym tytule. Pomimo upływu lat gra bardzo klimatyczna, mocno wyrazista i całkiem niepokojąca. Niestety wrażenie psuje słaby do bólu voice acting oraz kilka typowych dla gier wideo głupot, które mocno wybijają z rytmu. A pomimo tego w Shadowmana chce się grać. Chce się zwiedzać ten tajemniczy, dziki świat, który przesiąknął czarna magią oraz okultyzmem. Walczyć z wskrzeszonymi mordercami oraz szukać Mrocznych Dusz (w oryginale Dark Souls ;) ), które mogą uratować oba wymiary.
Muszę przyznać, że gra wyszła w ciekawym okresie – fani podobnych tytułów mieli wtedy do zabawy Soul Reavera oraz Zeldę 64. Niedługo wcześniej pojawił się Akuji, niedługo później Zelda Majora’s Mask. Chociaż może wydawać się to kontrowersyjną opinią to również seria Spyro the Dragon oraz Banjo-Kazooie miały sporo wspólnego z przygodami ponurego woja. A jednak to właśnie Shadow Man i Soul Reaver wydają się wybijać nad tak potężną konkurencję. Są doroślejsze, nie tylko w aspekcie klimatu oraz fabuły, lecz również mechaniki i zastosowań rozgrywki. Oferują piękniejsze wizje artystyczne i więcej do roboty.
Chociaż głównemu bohaterowi brakuje charyzmy Raziela (nie, nie mówię o gameplayowiczu), a jego wrogom niesamowitej, magnetycznej osobowości Kaina, to sam świat przedstawiony oczarował mnie równie mocno, co Nosgoth. Pomieszanie i poplątanie motywów takich jak ludzki wąż, oczarowane psy, kapłanki religii, wskrzeszenia i świat, gdzie idą wszystkie zmarłe dusze daje ciężką klimatycznie, jednak nie przytłaczającą wizję jakiej nie rozwijano za bardzo w grach wideo. Ani Akuji, ani nieszczęsny sequel Shadowmana nie zaprezentowały tak fajnego vodoo.
W grze głównie eksplorujemy – chociaż nie brakuje walki, ta jest po prostu poprawna, troszeczkę sztywna i tak naprawdę mniej ważna od podróżowania po ogromnych lokacjach, szukania sekretów, zdobywania nowych umiejętności. Tak, zastosowano tutaj formułę metroidvanii – wraz z progresem w grze zdobywamy umiejętności, które otwierają nam nowe drogi w poznanych już lokacjach. Na szczęście Shadowman może się teleportować, co mocno ułatwia eksplorację.
Przyznaję się bez bicia, że ze względu na problemy z czasem nie jest to tytuł, który przechodzę na sucho. Wykorzystuję czasami opisy z GameFaqs. Czasem zerkam na YouTube. Nie psuje mi to jednak zabawy w obcowaniu ze świetnie zaprojektowanym światem, a wady w postaci momentalnej pustki i nudy nie wydają się tak istotne, jeżeli Shadowman nie jest głównym daniem. To świetny kandydat na remake, lub trochę poprawione wydanie na PSN/XBLA. Mamy w końcu tutaj arcyklimatyczną otoczkę i dużo świetnej eksploracji, co potrafi rozgrzeszyć znacznie większe wady.
Bo generalnie Shadow Man może nie jest tak dobry jak Soul Reaver. Ale niewiele mu brakuje.