Prawdziwych skradanek już nie ma... - Rasgul - 10 listopada 2012

Prawdziwych skradanek już nie ma...

Jestem graczem, który naprawdę lubi produkcje kładące nacisk na akcję i gęstą (nieraz rzadszą) rozpierduchę dziejącą się na ekranie. Zapewne każdy z was wie jak bardzo potrafi to nieraz odprężyć po ciężkim dniu w pracy czy w szkole. Przychodzi jednak taki dzień, że masz dość płynącej rzekami posoki i chciałbyś doznać małego zastrzyku adrenaliny, pomieszanego z logicznym, zimnokrwistym myśleniem. Tym właśnie charakteryzują się skradanki i owy gatunek gier wręcz kocham. Stąd też nachodzi mnie nieraz chęć, żeby troszkę przemknąć ukradkiem pomiędzy przeciwnikami lub potajemnie ich eliminować niczym ninja. Kiedyś mogłem bawić się w ten sposób przy okazji np. takiego Splinter Cella. A dziś? To jest już niemożliwe, bo prawdziwych, hardcorowych skradanek już nie ma!

Trzeba się na razie nacieszyć czymś takim...

Powiedzmy sobie szczerze, że obecnie po prostu nie opłaca się robić produkcji stricte stealth. Teraz nastała moda na gatunek stealth-action, który według mnie, choć jest bardzo miły w odbiorze, to jest prawdziwą skazą w skradankowym świecie. Produkty spod tego płaszcza tak naprawdę nie potrafią się odnaleźć, ponieważ jednocześnie chcą pokazać coś efektownego na ekranie, ale również wszczepić nam porządną dawkę skradanego doświadczenia. O tyle, o ile połączenie takiego RPGa z grą akcji potrafi przynieść sporo dobrego, to niestety fuzja skradania i akcji pomimo pozornej harmonii przynosi ogrom nieładu i brzydoty. Pierwsze skojarzenie ze współczesnym reprezentantem gatunku stealth-action jakie przychodzi mi na myśl to Splinter Cell: Conviction, który przez wielu został okrzyknięty wielkim chłamem i zwiastunem katastrofy owej serii Toma Clancy’ego. Nie jest on kulawym dzieckiem swojego gatunku, bo takich produkcji jest więcej, jednakże to właśnie Conviction jest jego najlepszym przykładem.

Masz wybór, masz możliwości

Zacznijmy od tego, że prawdziwym fatum dla każdego fana skradanek jest ułatwianie ich ulubionych produkcji. Ujawnia się to obecnie na wiele sposobów. Wystarczy spojrzeć jak do takiego Hitmana dodają możliwość „załatwienia wszystkiego głośno” i łańcuch nieszczęść powoli się zaczyna. Każdy, kto takową grę nabędzie, zauważy, że nieraz zamiast się prężyć umysłowo wystarczy wyciągnąć super gnata, który dano mu na misję „infiltracyjną”, a potem po prostu wybić każdego strażnika, albo pechowego przechodnia. Zaraz ktoś powie: „Ale przecież jak uruchomisz najwyższy poziom trudności to XYZ nadal pozostaje skradanką! Głupoty pleciesz Rasgul!”. Tylko który z nas tak naprawdę takowy wybierze? Weterani gatunku? Owszem. Szkoda, że stanowią oni mały procent wszystkich nabywców, a większość z nich już słysząc o ułatwieniach w ich ulubionej serii tytułów, zaczynają wieszać na niej psy tuż przed premierą. Czy tak nie jest? Jak to ujął mój znajomy blogger z którym cały czas utrzymuję kontakt: „Albo jesteś stealth, albo jesteś action”.

Moim ideałem skradanek jak dotychczas są wszystkie części Splinter Cell do Teorii Chaosu, włącznie. Każdy ruch musiał być tam odpowiednio przemyślany. Przechodzenie misji poprzez strzelanie do wszystkiego nawet na najniższym poziomie trudności nie miało miejsca, ponieważ karały nas za to cele misji, albo zaalarmowani strażnicy. Tęsknię za czasami, kiedy produkowano hardcorowe produkcje z tego gatunku i żadna z nich nie prowadziła nas za rączkę. Teraz kiedy uruchamiamy takie Dishonored to twórcy na starcie większości misji podrzucają nam pomysły jak daną sekwencję ukończyć. Nie mówmy nawet o Splinter Cell: Conviction, gdzie pozbycie się wszystkich strażników wymagało trzech (mało wymagających wysiłku psychicznego) ruchów. Wyeliminować odosobnionego wroga, zaznaczyć resztę i zwieńczyć swoją glorię ich rozstrzelaniem. W poprzednich przygodach Sama Fishera ominięcie lub zabójstwo przeciwników było strasznie trudne, a wykonując tą drugą czynność, trzeba było mądrze pochować ich pozostawione ciała, żeby nikt się na nie natknął i nie zaalarmował reszty. Moim zdaniem, jeżeli gra jest promowana jako skradanka i celuje w miłośników tego gatunku, to powinna karać zbyt głośne oraz agresywne zachowania, a nie wręcz je podsuwać pod sam nos. To nie Call of Duty, a lekkie wytężenie umysłu niedzielnym graczom także się przyda.

Sam! Gdzie jesteś?!

Za komuny było lepiej!

Powiedzmy sobie jednak szczerze, że trend ten nie wyrósł spod ziemi i ma on swoich odpowiedników w przeszłości. Kłania się Wam bowiem Hitman, którego wcześniejsze części również można było ukończyć posługując się mocą rozpierdziuchy. Agent 47 pod swoją (zapewne) drogą i stylową marynarką często przenosił tony broni, którymi na niższych poziomach trudności mógł wyrżnąć przeciwników w pień. Niestety podobne akcje przy okazji przemierzania etapów na takim choćby Hardzie były wręcz niemożliwe, bo sama gra po prostu karała nas za takie poczynania.

Ten pan chowa w rękawie wyrzutnię rakiet, a ty?

Kolejnym świetnym przykładem jest Metal Gear Solid. Tam główne skrzypce gra skradanka, jednakże nikt nie powiedział, że nie można pobawić się troszkę większymi spluwami. Gnatów, które zostaną nam tutaj udostępnione jest po prostu cała masa. Dzięki temu będziemy mogli pozbyć się przeciwników w troszkę głośniejszy sposób. Nasz arsenał pokazuje pełne oblicze dopiero podczas walk z bossami. To one wbrew idei gry są naszpikowane akcją i wyzwaniem zarazem. Tutaj nie ma mowy o czymś takim jak chowanie się przed „szefami”, bo może cię spotkać za to sroga kara.

Niczym cień

Ok, ok. Przyznaję się, że z mojej natury Polaka wydobywa się nieodparta chęć narzekania na wszystko, a przecież obecnie również niektórzy autorzy potrafią zrobić porządne, w większości hardcorowe skradanki. Przykłady? Pierwszy będzie nieco niezależny, bo wspomnę o Mark of the Ninja. Niektórym może to nic nie mówić, bo jest to produkcja studia Klei Entertainment, twórców Shanka. Jedyne co zostało temu tytułowi po starszych braciach to stylistyka graficzna. Reszta jest już całkowicie inna, bo zamiast bezmózgiej naparzanki mamy tu porządny i zarazem poważny kawał cichej rozgrywki. Owszem można tam całkiem łatwo eliminować strażników, a potem straszyć ich trupami ich kolegów, ale głównym zamysłem i tak jest tu pokonywanie etapów niczym ninja. Gra zdecydowanie godna polecenia, a w dodatku kosztuje 60zł oraz jest dystrybuowana za pomocą Steama, dzięki czemu  znalezienie jej na jakiejś wyprzedaży -70%, nie będzie niczym nadzwyczajnym.

No i to jest to, czego mi brakowało!

Następny jest Deus Ex: Human Revolution. Na początku spierałem się co do wystawienia tej produkcji jako przykład pokazowy, jednak doszedłem do wniosku, że jej całość bazuje na skradaniu się, zaś elementy głośnego załatwiania spraw zostały tu nieco dopchnięte na siłę, aby gracz niedzielny też miał tu czego szukać. Nasz bohater może i jest naszpikowany jakimiś implantami, dzięki czemu możemy czuć się niczym bóg, ale one są pewnym ułatwieniem, a nie motorem napędowym rozpierdziuchy. Ścieżka toczenia otwartych walk jest tu okropnie ciężka i wydaje mi się, że w większości sytuacji warto po prostu po cichu ominąć jakąś konfrontację. Deus Ex słynie również z bardzo wciągającej i intrygującej fabuły, miodnego klimatu, skłaniających do przemyślenia decyzji oraz sporej dawki nieliniowości. Produkcję tę możemy obecnie nabyć za niezbyt duże pieniądze, ale jest ona warta swego.

Warto napomnieć również o Kronikach Riddicka, które również zostawiły swoje piętno w tym gatunku. Jest to niezmiernie dobra produkcja, która nie jest może idealna, ale jest grą godną polecenia dla każdego fana skradanek. Do połowy jest tytułem typowo stawiającym na korzystanie z cienia. Niestety gdzieś od połowy opowieści, czyli od momentu, kiedy w ręce po raz pierwszy wpada nam broń palna, gra zaczyna zamieniać się w swoistego shootera, Można te elementy zdzierżyć, a nawet całkiem nieźle się przy nich bawić. Hm… w tym przypadku zabrzmiałem troszkę jak hipokryta biorąc na tło cały ten artykuł, aczkolwiek powiem Wam szczerze, że dla Kronik Riddicka warto zgrzeszyć.

Do dziś nie potrafię zrozumieć czemu nie produkuje się już hardcorowych skradanek, a zamiast nich na rynku pojawiają się jakieś mierne gry stealth-action, przypominające jakąś siwą papkę. Czy tu chodzi o pieniądze? Czy może świat nie potrzebuje już tytułów podobnych do tych znanych z serii Splinter Cell? W tym przypadku cholernie tęsknię za starymi czasami i jak na razie pozostaje mi jedynie cichy płacz w kącie, niczym dziecko, któremu odebrano ulubionego misia. Czemu? Bo prawdziwych skradanek już nie ma.  

A co Wy o tym sądzicie? Czy wy też ubolewacie nad brakiem hardcorowych skradanek? Czy może cieszycie się, że ich nie ma? A może chcecie podzielić się opiniami o tekście? Jeżeli tak, to w takim razie zapraszam do komentowania artykułu!

PS. Długo mnie nie było na gameplay.pl, ale powracam! Kambek jak dżejzi!

Zapraszam do odwiedzania oraz lajkowania mojego fanpage na facebooku, jeżeli chcecie być na bieżąco z tym, co dzieje się u Rasgula, albo po prostu macie czas na czytanie różnych przemyśleń, czy innych głupot.

Rasgul
10 listopada 2012 - 19:58