Ostatnio modne są restarty serii albo pojedynczych tytułów. Prince of Persia, Need for Speed: Most Wanted, Deus Ex: Human Revolution, Devil May Cry, X-COM czy mający przed sobą premierę Tomb Raider. Czy nextgeny spowodują zasyp starych-nowych marek? To dość prawdopodobne, biorąc pod uwagę popularność flagowych marek wielkich koncernów. Ludzie jednak nie będą tolerować w kółko tego samego, nawet, jeśli poprzednie części z najnowszą łączy tylko wspólna nazwa. Wyjątkiem od reguły są samochodówki, które na ogół nie są ściśle ze sobą powiązane. Z drugiej strony rebooty serii będą zjawiskiem coraz częstszym. Zatem: kiedy warto je robić, a kiedy trzymać się od nich z daleka?
Niektórych ewentualnych restartów nie mógłbym twórcom wybaczyć chyba nigdy. Nie ukrywam, że do wielu serii mocno się przywiązałem i stworzenie serii od nowa oznaczałoby zaprzeczenie tamtej starej, skazanie jej na niebyt. Nikt nie będzie pamiętał już o starociach, liczy się przyszłość i nowości. Rebooty tylko pozornie dają serii możliwość przetrwania, dłuższe życie. W sporej mierze chodzi o możliwość przetrwania tytułu, nazwy, marki. Warto zwrócić uwagę na ten ostatni wyraz – gry od dawna stały się produktem na masowy rynek, choć istnieją jeszcze pomniejsze wyjątki. Zresztą podobnie rzecz miała się w innych dziedzinach życia; choćby ubrania – kiedyś szyte na wymiar i bardzo drogie, dziś tanie, dostępne dla każdego, lecz często kiepskie jakościowo.
Stworzenie serii na nowo, to opowiedzenie jej na nowo. To zaś automatycznie oznacza w pewien sposób odcięcie się od fabuły, bohaterów i miejsc poprzedników. W pewnych przypadkach mi to nie przeszkadza, a czasami nawet daje dozę nadziei na grę lepszą. Takim tytułem jest Tomb Raider, który wychodząc naprzeciw aktualnym trendom kopiuje najlepsze pomysły i składa je w sensowną całość. Nie uświadczymy tam nic nowego, a przynajmniej nic, co zrewolucjonizowałoby branżę. Oryginalny Tomb Raider był czymś świeżym: bohater kobieta (początkowo miał być to mężczyzna, co zapewne nie spotkałoby się z taką popularnością serii), sporo biegania i zagadek, znacznie mniej zaś strzelania. Pozwalało to na swój sposób odróżnić grę od typowych gier akcji, które zawsze stawiają na to samo: na rozwałkę. Tymczasem w nowym TR więcej jest akcji i realizmu. Stara, nierealistyczna Lara, tak bardzo zapamiętana przez branżę, postać kultowa (doczekała się nawet swojej ulicy w Derby) zostaje odmieniona. Tym razem mamy do czynienia z osobą bardziej przekonywującą i prawdziwszą... lecz czy równie charakterystyczną? Czy tą Larę również zapamiętają miliony na długie lata? No właśnie: to jest jeden z problemów rebootów. Jaki by pierwotny Tomb Raider zły i sztampowy nie był, to jednak było o nim głośno naprawdę długo.
Czasem jednak swoiste zaprzeczenie starego uniwersum poprzez zrestartowanie marki jest bolesne dla fanów. A prawdziwi fani stanowią często duży odsetek kupujących, w dodatku są dla wydawcy specjalną, nadzwyczajną grupą, która najczęściej wydaje znacznie większe kwoty od przeciętnego gracza. A także grę kupuje przed premierą, lub najpóźniej niedługo po niej. Oprócz tego kolekcjonuje wszelakie figurki, edycje kolekcjonerskie i koszulki, z których wydawca ma spory procent. Kiedy więc zaprzeczamy poniekąd tamtej – pierwotnej - wizji twórców, staje się to wszystko nieciekawe. Dla przykładu: gdzieś w okolicach 2020 roku, już po premierze ostatniej (załóżmy) części Half-Life, Gabe Nevell i spółka sprzedają tą serię Electronic Arts. Co dalej? Już dwa lata później otrzymujemy dynamicznego shootera na Frostbite 3, w roli głównej dzielny, bezimienny żołnierz o kryptonimie „Echo”, który za zadanie ma zabić super bossa, G-mana, który zniszczył kompleks Black Mesa nasyłając nań komandosów. „Epicka” kampania dla pojedynczego gracza trwałaby 6 godzin, zaś głównym daniem byłby oczywiście soczysty tryb multiplayer dla max. 128 graczy. Do tego promocyjne season passy, elite, premium i tona DLC. Czy bylibyście w stanie wyobrazić sobie TAKI restart serii Half-Life (albo każdej innej kultowej gry)? Bo ja nie.
Bywa jednak tak, o czym już zdążyłem wspomnieć, że reboot jest szansą na przedłużenie życia jakiejś gry i robi to sensownie, czerpiąc najmocniejsze strony oryginału i otaczając nową część wizją równie ciekawą, co protagonista. Świetnym przykładem z brzegu jest Deus Ex: Human Revolution, którego wydarzenia dzieją się przed oryginalnym Deus Exem. Tutaj jest to całkiem wytłumaczalny zabieg, bowiem oryginał wyraźnie się już zestarzał, a twórcy sporo z niego czerpali, nie zmieniając rozgrywki o 180 stopni. Dzięki temu otrzymaliśmy pretendenta do gry roku, wspaniałe połączenie gry akcji w perspektywie FPP z cRPG, z ciekawymi osobowościami, mocno nieliniową i fantastyczną bądź co bądź fabułą, a to wszystko okraszone oprawą i soundtrackiem, którego nie powstydziłyby się najlepsze produkcje Hollywoodu. Human Revolution kulał nieco, jeśli chodzi o jakość oprawy graficznej, jednak tutaj i tam nie miało to tak dużego znaczenia. To jedna z najlepszych współczesnych skradanek, a przy tym bardzo udany FPS.
W tym miejscu chciałbym sprowadzić się – suma summarum – do krótkiego apelu do twórców i deweloperów: jeśli już zabieracie się za restartowanie znanych serii i marek, róbcie to z głową. Nie zawsze ponowne wykorzystanie tytułu daje satysfakcjonujące efekty, czego najlepszych przykładem jest niewiele mający wspólnego z oryginałem Need for Speed: Most Wanted – produkcja niezła i tylko niezła, której daleko do pierwowzoru. Zdaję sobie sprawę, że w grę wchodzą duże pieniądze, a obecne czasy w branży wyglądają zupełnie inaczej niż jeszcze 5-7 lat temu. Światem rządzi Internet i korporacje, dla których każdy nowy tytuł to być albo nie być. To wielkie ryzyko, lecz z drugiej strony zastanawiam się: czy kiedyś nie ryzykowano? Owszem, koszty produkcji zwiększyły się drastycznie, jednak jak wiele przykładów pokazuje, można jeszcze robić gry z pasją i mieć z tego niezłe pieniądze.
Czy restart serii to dobry pomysł – jak uważacie?
Znacie jakieś przykłady udanych bądź nieudanych rebootów?