Wartość rozrywkowa Nintendo - Cascad - 8 grudnia 2012

Wartość rozrywkowa Nintendo

Spotkałem się ostatnio z bardzo ostrymi komentarzami dotyczącymi Nintendo. To jak potraktowano polskich graczy przy premierze Wii U (anulowanie większości zamówień) będzie się jeszcze długo ciągnąć za Japońską firmą.

 

Coraz więcej osób wyśmiewa ich „nową generację”, opluwa Mario i nie może zrozumieć jak to jest, że w Europie zablokowano dorosłą zawartość w eShopie do godziny 23 (zakupy gier od 18 lat tylko przed północą? Co oni robią?). Dla kogoś z podejściem „nie masz moich ulubionych licencji = nie lubię cię” (podobna walka odbywała się kiedyś na linii PC-konsole) znęcanie się nad Nintendo to czysta przyjemność i codzienna okazja do odrobiny śmiechu. Fani Metroida, Zeldy i Pokemonów potrafią za to dłubać w tych tytułach przez lata czerpiąc z nich nieustającą przyjemność. Rozumiem oba te zachowania, choć żadnego do końca nie popieram.

 

Innymi słowy – wszyscy się bawią, są igrzyska. I to jest właśnie to new experience, ta wartość rozrywkowa Nintendo.

 

 

Hejty, bitwy i pluskanie się panów Miyamoto i Iwaty w basenach z pieniędzmi zarobionymi na Wii, GBA i NDSa to cudowny kontrast. Obserwuję to z prawdziwa przyjemnością, choć czuję się mocno rozdarty, bo czasem to wygląda jakby Nintendo samo prosiło się o burę.

 

Nie mogło być ekranu pojemnościowego w Wii U? Nie można było oszczędzić ludziom premierowego Update'u, nie mogło być przenoszenia kont użytkowników? Nie mogło być dobrego voice chata? 3DS nie mógł być region free? Załatwienie tych upierdliwości na pewno poprawiłoby obraz firmy w oczach graczy. Nawet ktoś taki jak ja, przychylny premierom każdego nowego sprzętu, nie potrafi nie śmiać się z pewnych rozwiązań rodem ze średniowiecza.

 

 

Big N to firma, która ma 123 lata, firma która rządziła branżą (i do dziś to robi w segmencie handheldów) jednak wyraźnie się gubi. Oczywiści ci, którzy najgłośniej krzyczą i najgłośniej się śmieją nigdy nie mieli ich sprzętu... i nie powinno tak być. Nie chodzi o hipokryzję, ale o to, że właściciele Wario i Donkey Konga mogliby się w końcu wziąć w garść i postarać o graczy spoza swojej bajki. To nie jest trudne, bo oni bardzo wyraźnie mówią czego chcą. Tylko wydaje się to nie docierać do właściwych osób. Dobry online zrozumiano jako brak friend code'ów, hardkorowe marki jako porty rzeczy na Unreal Engine 3, a większą moc jako dwuwymiarowego Mario w HD... Błąd na błędzie? Niby tak jednak w tym szaleństwie zawsze była metoda. Ta odmienność jest pociągająca, „rysowanie postów” w Miiverse prezentuje się super, sprawdzanie sieci na padlecie też, podpinanie dysków na USB rządzi, a w talii z grami zawsze kryje się pełno asów. I tak nas właśnie bawi Nintendo.

 

 

Kolejne informacje i kultowe konferencje Direct, karmią ego tych, którzy nigdy im nie zaufają (zabawa darmowa), a gry, sprzęt i specyficznym design przynoszą radość do domów fanów (co już kosztuje). Innymi słowy – wszyscy bawimy się z Nintendo, ale nie wszyscy za to płacimy. Dlatego też ta firma jest potrzebna. Nie wyobrażam sobie upadku Big N i pozostawienie wszystkich wpływów w rękach Sony, Microsoftu, pecetowców i Aplle'a. To byłby straszny, czarny świat, w którym śmialibyśmy się tylko z kolejnych update'ów brickujących konsole, season passów i ataków hakerów.

 

 

W przyrodzie musi być równowaga, i na swój pokrętny sposób Nintendo o nią dba, więc nawet jeśli ich ruchy wywołują masowe facepalmy (vide Wii Mini tylko dla Kanady) to nie bądźmy tacy surowi. Fakty są takie, że co kilka lat Metroid, Zelda i Mario wyznaczają nowe standardy i nawet milion hejterskich komentarzy w Internecie i olewanie ich przez ignorantów tego nie zmieni.

 

Cascad
8 grudnia 2012 - 15:29