Oto i przed Wami otwierająca pierwsza część felietonu najlepszej serii gier wideo w jaką kiedykolwiek grałem. Ambasador Udina: A może Shepard? Urodził się na Ziemi. Nie wiadomo jednak nic o jego rodzinie. Kapitan Anderson: On nie ma rodziny, wychował się na ulicy. Potrafi o siebie zadbać. Admirał Hackett: Cały jego oddział zginął na Akuze. I to na jego oczach. Anderson: Jak każdy żołnierz, on zdołał to przeżyć. (…) Udina: ...czy chcemy, by taka osoba strzegła galaktyki? Anderson: Moim zdanie jest najlepszą osobą do obrony galaktyki. Tak oto zaczyna się największa kosmiczna space-opera w historii gier. Historia, do której przekonałem się dopiero po dwóch latach od premiery. Uwaga! Możliwe spoilery.
Dwa długie lata zajęło mi przekonanie się do tej niezwykłej serii, o czym część z Was dowiedziała się z mojego felietonu pt. „Efekt Nawrócenia”. Nigdy wcześniej nie interesowałem się kosmicznymi seriami, a Star Warsy do dziś uważam za sagę przełomową, jednak nie do końca trafiającą w moje wysublimowane gusta. Z Mass Effectem jest inaczej, bowiem nigdy wcześniej żadna gra tak bardzo nie wpłynęła na moje emocje. Żadna inna seria tak bardzo nie zasługuje na słowo „epickość” jak Mass Effect.
Wszystko opiera się o niesamowite uniwersum stworzone przez BioWare. Jednym z głównym elementów na jakim się ono opiera są przekaźniki masy – rzecz, bez której nie wyobrażam sobie Mass Effecta i która otacza serię niesamowitą aurą tajemniczości. Ogromne wrażenie zrobiła również na mnie Cytadela, wielka stacja kosmiczna ze sztucznym nieboskłonem. Okręgi i pięć pokaźnych rozmiarów ramion – to coś, czego nasze oczy wcześniej nie widziały. A wszystko to kontrolowane przez opiekunów, osobników tajemniczych do ostatniej linijki scenariusza. Bez nich nic nie mogłoby działać sprawnie. O Cytadeli, opiekunach i przekaźnikach masy nie wiadomo w zasadzie nic poza tym, że są prawdopodobnie technologią Protean, rasy wymarłej 50.000 lat temu. Idea Żniwiarzy doskonale wpasowuje się w ten niesamowity świat. To świetny materiał nie tylko na książkę czy komiks ale i pełnometrażowy film. Uniwersum to zresztą jest na tyle elastyczne, że pozwala stworzyć wiele emocjonujących historii.
„Nie wcielałem się w kosmicznego żołnierza – po prostu nim byłem,
choć jego heroicznych i bohaterskich działań zapewne nie
powtórzyłbym w prawdziwym świecie.”
Duży wpływ na mnie miała także integracja z Shepardem, głównym bohaterem. Nie wcielałem się w kosmicznego żołnierza – po prostu nim byłem, choć jego heroicznych i bohaterskich działań zapewne nie powtórzyłbym w prawdziwym świecie. Postacie są tu zresztą jednym z najważniejszych - o ile nie najważniejszym – elementem. Młoda archeolożka z rasy asari i pasjonatka Protean, zbuntowany kroganin chcący dać swojej rasie nową szansę czy sarkastyczny i przyjazny jednocześnie turianin to postacie, które zapamiętam na długo. Postacie tak przekonywujące, że niemal prawdziwe. Można zresztą wchodzić z nimi w bliższe relacje (od Mass Effect 3 także jednopłciowe – nie będę tutaj kwestionował politycznej poprawności BioWare, więc przemilczę ten kontrowersyjny temat).
Mass Effect w bardzo udany sposób pozwala czuć niesamowitą swobodę poruszania się po wielkiej galaktyce, znajomej Drodze Mlecznej. Choć nie uświadczymy tu otwartego świata, to niewielkie, różnorodne lokacje i wiele planet do zwiedzenia bardzo przypadło mi do gustu. Tym bardziej, że wiele z nich będziemy mogli odwiedzić wielekroć. Cytadela na ten przykład zszokowało mnie swoją wielkością – to najprawdopodobniej największa lokacja z trylogii. Szkoda, że w sequelu tak drastycznie ją zmniejszono.
Na osobne wyróżnienie zasługuje struktura RPG, która chociaż do idealnych nie należy, to sprawiła mi masę frajdy. Nie jest to wprawdzie [Mass Effect 1] czysty, rasowy erpeg z masą statystyk i tabelek, ale elementy zręcznościowe bardzo zgrabnie przeplatają się z erpegowymi. Teksty i rewolucyjne rozwiązanie wybierania kwestii dialogowych to kontrowersyjne, chociaż według mnie bardzo udane elementy. Dzięki temu odnosi się wrażenie, że rozmowa toczy się na żywo w ciągu toku wydarzeń, nie ma w dodatku sztucznych pauz – wszystko dzieje się tu i teraz i to w bardzo szaleńczym nieraz tempie. Kółko dialogowe wyświetla się bowiem na ekranie odrobinę wcześniej, niż przyjdzie nasza kolej na odpowiedź. To jedna z wielu niesamowitych rzeczy, za które tak uwielbiam tą serię.
Wcześniej wspomniałem także o integracji z głównym bohaterem, a to ma z kolei duży wkład w immersję. Możliwość stworzenia „własnego” Shepard(a) i ogromny wpływ na dalsze losy sprawiają, że grę można ukończyć wiele razy i za każdym razem może to być zupełnie inne przeżycie (ja sam przechodzę ją właśnie trzeci raz, choć znam osoby, które przekroczyły dziesięciokrotność tej liczby).
Ciąg dalszy nastąpi...
Polecane linki: kilka(dziesiąt) fajnych materiałów o Cytadeli. Uwaga: do niektórych trzeba się dokopać.
-----------------------------------------------------
Zapraszam do polubienia mojego Facebookowego profilu, gdzie oprócz wygodnego dostępu do publikacji, uraczę Was od czasu do czasu konkursem z drobnymi, lecz wyjątkowymi nagrodami. Serdeczne dzięki za wszelkie uwagi i spostrzeżenia!
-----------------------------------------------------