Gry samochodowe zawsze były dla mnie rodzajem odskoczni od przeładowanego shooterami rynku gamingowego. W pewnym sensie nigdy nie brałem samochodówek na serio, bo co to za gra bez kierownicy? Pamiętając jednak moje początki z tym gatunkiem poważnie stwierdzam, że najlepsze jego lata chyba minęły. GRID 2 zapowiada się trochę nieciekawie (jego poprzednik to był istny szok), ostatni Need for Speed znów nie podołał oczekiwaniom, a porządnych, multiplatformowych samochodówek jakby ubywa. Wróćmy jednak do pięknych czasów Most Wanteda (i nie tylko) i przypomnijmy sobie, jak powinno robić się rasowe ścigałki... z fabułą. A sztuka to tyleż trudna, co prawie nieosiągalna.
Seria Need for Speed zwykła być dla mnie tym, czym Call of Duty dla FPSów: odstresowującą, lekką grą, którą można odpalić na parę minut i dobrze się bawić. W 2001 roku zaszczyceni zostaliśmy pierwszą częścią filmowego tasiemca z Vin Dieslem w roli głównej: Szybcy i wściekli. Chociaż film obejrzałem dużo później, tuż po zaskakująco dobrze przyjętym debiucie Need for Speed: Most Wanted, wiedziałem, że tego mi brakowało. Szybkie samochody, dużo akcji i fabuła, jakiej nie powstydziłaby się Incepcja (dobra, z tym to żartowałem).
I akurat pod tym względem nic lepszego od Most Wanteda światła dziennego nie ujrzało. Czekałem cierpliwie, z każdą kolejną nieudaną częścią Need for Speed nadzieja odchodziła coraz szybszym krokiem. Najpierw niezły (i tylko niezły) Carbon, gra skandalicznie krótka i sprawiająca wrażenie robionej naprędce, potem jakiś nijaki Pro Street wywracający serię do góry nogami, aż wreszcie Undercover. Zło wcielone, tytuł tak skopany, że zaiste, do dnia dzisiejszego gorszej gry z serii nie ujrzeliśmy.
Warto zaznaczyć, że chociaż fabuła w Most Wanted zbyt skomplikowana ani przesadnie zaskakująca nie była (ot, pokonaj wszystkich by wspiąć się na szczyt plus drobne zawirowania po drodze), to z resztą elementów stanowiła spójną, ściśle dopracowaną całość. Nie o sam scenariusz tutaj przecież chodzi. Uraczeni byliśmy grą żywych aktorów, czymś, co wprawdzie pojawiało się w grach od bardzo dawna, a jednak w pewnym sensie elementem świeżym. Ciekawe filtry nałożone na nagrania nadawały grze specyficzny klimat. I nawet już nie o ten osławiony tuning wizualny mi chodzi, ale otwarte miasto, bullet-time, emocjonujące pościgi z policją i nagłe zwroty akcji. Coś, co sprawiało, że był to pewien skok w przód – czegoś takiego jeszcze nasze oczy nie widziały. Tej sztuki nie udało się jak dotąd powtórzyć nikomu.
Żeby nie być gołosłownym, weźmy na ten przykład kolejną serię, która stoczyła się przez niepotrzebne zmiany: Test Drive: Unlimited. Pierwsza część była obiecującą zachętą do bardziej luksusowej, swobodnej jazdy po terenach pięknej tropikalnej wyspy. Cała wyspa dla nas i dla naszego samochodu stała się synonimem wolności w najczystszej postaci. Rób co chcesz i kiedy chcesz, ciesz się otwartym, interaktywnym światem. Spełnienie marzeń każdego fana motoryzacji. Zachęcony wspaniałymi wrażeniami z rozgrywki nie mogłem darować sobie zapowiedzianej części drugiej...
...od której boleśnie się odbiłem. Pomijając „kartonowy” model jazdy, wszystko zostało przekombinowane. Ostatnio dałem jednak grze szansę i chociaż jeździ się całkiem całkiem, fabularna strona leży i kwiczy. A wystarczyło wyrzucić połowę tych bajeranckich opcji skupiając się na gameplayu właściwym i tym samym otrzymalibyśmy grę godną pierwowzoru. Eden Games nie zrozumiało, że zaimplementowanie elementów sim (stroje, domy, brakuje tylko randek...) czy fabuły w grze wyścigowej to rzecz mocno ryzykowna. GTA powinno pozostać GTA, a samochodówki samochodówkami. Wzajemne przeplatanie się gatunków okazuje się być nierzadko fatalne w skutkach.
Dlatego apeluję do twórców gier samochodowych: nie róbcie sobie i nam więcej takiej krzywdy, wypuszczając „dzieła” okrojone z przyjemności prowadzenia na rzecz nie bardzo wiadomo czego. Nie, nie chcę już więcej ścigałek rodem z NfS The Run (które mogłoby grą całkiem udaną, ale twórcy otrzymali zdecydowanie za mało czasu na jej realizację) czy TDU2. Nie chcę też przebajerowanego DiRTa 2 czy elektronicznego dziwadła pod nazwą DiRT 3 (te kolory, figury, samochodowe akrobacje i elektroniczne dźwięki autentycznie działały mi na nerwy). Chcę porządną grę z porządnym modelem jazdy, a jednocześnie na tyle uniwersalną, by przyjemnie grało się w nią zarówno padem jak i z użyciem kierownicy. Całkiem dobrze spełnił pod tym względem moje oczekiwania Shift 2: Unleashed eliminując przy okazji większość grzechów poprzednika. Pytanie zasadnicze: czy w samochodówkach w ogóle możemy dostać jeszcze coś nowego? I czy fabuła jest w nich potrzebna?
-----------------------------------------------------
Zapraszam do polubienia mojego Facebookowego profilu, gdzie oprócz wygodnego dostępu do publikacji, uraczę Was od czasu do czasu konkursem z drobnymi, lecz wyjątkowymi nagrodami. Serdeczne dzięki za wszelkie uwagi i spostrzeżenia!
-----------------------------------------------------