Polskie komedie. Najstarsi, zasłużeni przedstawiciele tego gatunku, jak Sami Swoi czy Kogel-Mogel do dziś ściągają tłumy przed telewizory, natomiast nowe obrazy, których tytuły z szacunku dla czytelnika pominę, ściągają raczej ból głowy. Nie ma się więc co nam dziwić, że bombardowani wyrobami komedio-podobnymi, wolimy to co stare i sprawdzone. Oglądając zwiastun Być jak Kazimierz Deyna, żywiłem się nadzieją, że film będzie pierwszą jaskółką, która pokaże talent polskich twórców, nie tylko do kręcenia łzawych dramatów z martyrologią w tle. Na szczęście, nie zawiodłem się.
Film jest reżyserskim debiutem Anny Wieczur-Bluszcz, której asystował mąż, Przemysław, wcielający się również w rolę ojca głównego bohatera. Poznajemy go – jakżeby inaczej – podczas wysłuchiwania transmisji z pamiętnego, dla starszego pokolenia, meczu Polska – Portugalia, w czasie, którego Deyna zdobył swoją najbardziej rozpoznawalną bramkę, strzelając z rzutu rożnego. Piłka nożna przez cały czas projekcji znajduje się na pierwszym planie, determinując swoją wagą wszystkie zachowania bohaterów, poczynając od porodu opóźnionego relacją piłkarską (świetna scena w szpitalu), a kończąc na miłości, biorącej swój początek na stadionie.
Mówi się, że to jakie nosimy imię wpływa na nasze zachowanie. U Kazika, głównego bohatera filmu, możemy odnaleźć wszystkie najlepsze cechy, które zadecydowały o sukcesie jego piłkarskiego pierwowzoru. Nieustępliwość w dążeniu do celu, ciekawość świata i promieniujące wewnętrznie dobro. Tylko talentu piłkarskiego za grosz. I właśnie ten brak jest kołem zamachowym dla wielu zabawnych sytuacji, bo Ojciec Kazika (imię nie pada w filmie), widzi w swym synu przyszłego boga futbolu i konsekwentnie dąży do uczynienia z niego profesjonalisty. Zresztą aspekt komediowy, zaszyty w meandrach scenariusza opartego na noweli Radosława Paczochy jest najmocniejszą stroną całego filmu, sprawiającą, że widownia co chwila wybuchała salwami śmiechu. To nie gra aktorska, reprezentowana przez anemicznego Marcina Korcza, czy tylko rzetelnie zagrany drugi plan, z którego wybija się fenomenalny Jerzy Trela, przynosi widzowi wrażenie doskonale spędzonych minut, lecz świetnie poprowadzona historia, zgrabnie łącząca ustrojowe przemiany ze zmianą światopoglądową pokolenia dorastającego w wolnej ojczyźnie.
Jeśli ktoś cierpi na alergię do polskich produkcji, będących cherlawą próbą wzbudzenia uśmiechu na naszych ustach, to jako odczulacz polecam Być jak Kazmierz Deyna – obraz pogodny, lekki, a i z pozytywnie nastawiającym morałem.
Jeśli chcecie być na bieżąco z tym co robię w sieci to zapraszam do: